Выбрать главу

Tak więc podczas gdy ja spędzałem wachtę za wachtą w sali posiedzeń sądu, Dorcas wędrowała po całym mieście. W końcu doszło do tego, że my, którzy przez znaczną część wiosny przebywaliśmy niemal bez przerwy razem, latem prawie zupełnie przestaliśmy się widywać. Późnym wieczorem pospiesznie spożywaliśmy wieczerzę, potem zaś kładliśmy się do łóżka, gdzie prawie natychmiast zasypialiśmy, przytuleni mocno do siebie.

Wreszcie na niebie zaświecił księżyc w pełni. Z jakąż radością wpatrywałem się w niego z dachu wieży — wisiał nieruchomo, spowity w zielony płaszcz lasów i okrągły niczym otwór kubka. Nie byłem jeszcze zupełnie wolny, ponieważ musiałem uporać się z pracami, które nagromadziły się w minionym okresie, ale przynajmniej mogłem skoncentrować na nich całą uwagę, co wydawało mi się niemal równie wspaniałe jak wolność. Poprosiłem Dorcas, żeby towarzyszyła mi nazajutrz w inspekcji podziemnej części Vinculi.

Popełniłem błąd. W stęchłym powietrzu, wśród cierpiących więźniów, z każdą chwilą czuła się coraz gorzej. Jak już wspomniałem, wieczorem powiedziała mi, że poszła do publicznej łaźni (było to niezwykłe, zważywszy na jej lęk przed wodą, który kazał jej myć się codziennie gąbką umoczoną w wodzie zaledwie przykrywającej dno miednicy), by spłukać ze skóry i włosów woń podziemnych korytarzy. Wtedy właśnie zauważyła, że łaziebne wskazują ją innym kobietom korzystającym z kąpieli.

ROZDZIAŁ II

NAD KATARAKTĄ

Nazajutrz rano, przed wyjściem do miasta, Dorcas obcięła włosy krótko jak chłopiec, po czym wetknęła białą piwonię w pierścień, którym je do tej pory upinała. Kiedy po południu skończyłem pracować nad dokumentami, pożyczyłem od sierżanta strażników dżalabiję i wyruszyłem na poszukiwania.

Książka w brązowej okładce, którą stale noszę przy sobie, twierdzi, że nie ma bardziej niezwykłego doświadczenia od zwiedzania miasta całkowicie odmiennego od tych, jakie widywało się do tej pory, gdyż wiąże się to z odkrywaniem drugiego, zupełnie odmiennego ja. Mnie jednak udało się doświadczyć jeszcze dziwniejszego uczucia: otóż wędrowałem po mieście, w którym mieszkałem już od jakiegoś czasu, a o którym nic nie wiedziałem.

Nie miałem pojęcia, gdzie znajduje się łaźnia, chociaż słyszałem o niej nie tylko od Dorcas, lecz także przy okazji przesłuchań w sądzie. Nie wiedziałem także, gdzie jest bazar, na którym kupowała stroje i kosmetyki, ani nawet czy w mieście jest tylko jeden czy może więcej. Krótko mówiąc, nie wiedziałem nic oprócz tego, co mogłem dostrzec z dachu wieży lub podczas krótkiego spaceru z Vinculi do pałacu archonta. Być może zbytnio zaufałem swojemu zmysłowi orientacji, wierząc, że nie zgubię się w mieście tylekroć mniejszym od Nessus, chociaż wędrując krętymi uliczkami prowadzącymi w dół zbocza, między murami domów, których większa część była wykuta głęboko w skale, na wszelki wypadek sprawdzałem od czasu do czasu, czy wciąż mam w zasięgu wzroku znajomy kształt wieży z wzmocnioną żelaznymi okuciami bramą i czarną chorągwią szarpaną podmuchami wiatru.

W Nessus bogaci mieszkają w północnej części miasta, gdzie wody Gyoll są czystsze, biedacy zaś w południowej, gdzie rzeka jest cuchnąca i brudna. Tutaj, w Thraksie, zwyczaj ten nie znalazł zastosowania, częściowo dlatego, że Acis płynie tak szybko, iż brudy wytwarzane przez tych znad górnego biegu rzeki (stanowią oni najwyżej tysięczną część tych, którzy mieszkają na północy Nessus), nie są w stanie zanieczyścić trwale jej wód, częściowo zaś dlatego, że liczne akwedukty doprowadzają do fontann i domów bogaczy wodę pobieraną powyżej katarakty, w związku z czym czystość rzeki w samym mieście nie odgrywa tak ważnej roli.

W Thraksie granice podziału przebiegają poziomicowo. Najbogatsi zamieszkują dolne rejony stromych zboczy, najbliżej Acis, skąd mają niedaleko zarówno do sklepów i urzędów, jak i do przystani, gdzie czekają wiosłowe łodzie — ich załogi stanowią niewolnicy — którymi można podróżować od krańca do krańca miasta. Biedniejsi mają domy trochę wyżej, jeszcze wyżej wznoszą się domostwa klasy średniej i tak dalej, aż do najuboższych, których nędzne siedziby są usytuowane u podnóża fortyfikacji na szczycie urwiska; często są to sklecone byle jak lepianki i szałasy, do których trzeba wspinać się po długich drabinach.

Już wkrótce miałem poznać z bliska jedną z tych żałosnych chatynek, tymczasem jednak przebywałem w dzielnicy handlowej w pobliżu traktu wodnego. Na wąskich uliczkach panował tak wielki tłok, iż w pierwszej chwili pomyślałem, że może trwają właśnie obchody jakiegoś święta albo że działania wojenne — w Nessus wydawały się niezmiernie odległe, by w miarę, jak posuwaliśmy się na północ, stawać się coraz bardziej realnymi — zbliżyły się tak bardzo, że do miasta zaczęły napływać pierwsze fale uciekinierów.

Jak słyszałem, na jednego mieszkańca Nessus przypada pięć budynków. W Thraksie proporcje te z pewnością uległy odwróceniu, tego dnia zaś odniosłem wrażenie, iż każdy dom musi pomieścić co najmniej pięćdziesięciu ludzi. Nessus jest też miastem kosmopolitycznym, w tym jednak sensie, że o ile można tam spotkać cudzoziemców, albo nawet kakogenów, którzy przybyli statkami z odległych planet, to zawsze wiadomo, że są to obcy, którzy z takich lub innych powodów znaleźli się daleko od swoich domów. Tłum wypełniający ulice Thraxu był tak różnorodny, jak różnorodne są plemiona i rasy, które zamieszkują górskie okolice. Widząc człowieka w nakryciu głowy w kształcie ptaka, ze skrzydłami służącymi za nauszniki, albo w obszarpanym płaszczu ze skóry kaberu, albo z wytatuowaną twarzą, należało się spodziewać, że lada chwila zza najbliższego zakrętu wyłoni się stu takich samych jak on.

Ludzie ci, zwani eklektykami, wywodzili się od osadników z południa, którzy wymieszali się z krępymi, ciemnoskórymi autochtonami i przejęli od nich wiele obyczajów, dodając do nich elementy zapożyczone od mieszkających na północy amfitrionów albo nawet od jeszcze mniej znanych ludów, wędrownych handlarzy i mieszkańców odległych osad.

Wielu eklektyków nosi przy sobie zakrzywione noże; dłuższa część ostrza, blisko rękojeści, jest względnie prosta, tak jak krótsza, bliżej jego końca. Podobno kształt ten ułatwia zadanie ciosu w serce przeciwnika. Ostrze, wzmocnione biegnącym przez jego środek zgrubieniem, jest utrzymywane w znakomitym stanie. Nóż nie ma osłony, rękojeść zaś jest zazwyczaj wykonana z kości. (Poświęcam tak wiele uwagi tej broni, ponieważ jest ona charakterystyczna właśnie dla tego obszaru i ponieważ od niej właśnie wzięła się kolejna nazwa Thraxu: Miasto Zakrzywionych Noży. Sam gród przypomina kształtem taki właśnie nóż — zakręt doliny odpowiada zgięciu ostrza, rzeka Acis biegnącemu przez całą jego długość zgrubieniu, Zamek Acies czubkowi, Capulus zaś miejscu, w którym ostrze wyrasta z rękojeści).

Jeden z mieszkańców Niedźwiedziej Wieży powiedział mi kiedyś, że nie ma zwierzęcia bardziej niebezpiecznego i trudnego do okiełznania od mieszańca będącego potomkiem psa bojowego i wilczycy. Przywykliśmy uważać stworzenia zamieszkujące lasy i góry za dziką zwierzynę, ludzi zaś, którzy tam żyją, za dzikusów. Prawda jednak przedstawia się w ten sposób, że niektóre zwierzęta domowe (z czego na pewno zdawalibyśmy sobie sprawę, gdyby przyszło nam do głowy nie przechodzić nad tym zjawiskiem do porządku dziennego) są znacznie bardziej niebezpieczne od swoich żyjących na wolności krewniaków, mimo że wiele z nich rozumie ludzką mowę, a niektóre nawet potrafią wypowiedzieć kilka słów. Tak samo ludzie, których przodkowie od zarania dziejów mieszkali w miastach, przejawiają bardziej krwiożercze instynkty niż ich pobratymcy z leśnych głuszy. Vodalus, w którego żyłach ponad wszelką wątpliwość płynie krew tysięcy pokoleń arystokratów, był zdolny do czynów, o jakich nawet nie śniło się odzianym w skóry huanaco autochtonom, tłoczącym się na ulicach Thraxu.