Выбрать главу

A potem byłem już na zewnątrz. Typhon trzymał mnie teraz za kostki, ale czy to ze względu na grubość moich butów, czy na panikę, jaka mnie ogarnęła, przez chwilę miałem wrażenie, iż nie wiszę, lecz lecę głową w dół. Byłem odwrócony plecami do masywu góry. Pazur, ukryty w woreczku z miękko wyprawionej skóry, zwisał na rzemieniu poniżej mojej głowy. Pamiętam, że pomyślałem z absurdalnym lękiem, czy aby Terminus Est nie wyślizgnie się z pochwy.

Zgiąłem się wpół jak akrobata, który wykonuje ewolucje wisząc głową w dół na drążku, ale Typhon uwolnił na chwilę moją jedną nogę i rąbnął mnie pięścią w twarz, opadłem więc ponownie, usiłując otrzeć z oczu krew płynącą z rozciętej wargi.

Odczuwałem ogromną pokusę, aby dobyć miecza, zgiąć się ponownie i uderzyć z całej siły; zdawałem sobie jednak sprawę, że Typhon w porę zdąży zorientować się w moich zamiarach i zwolnić uchwyt, zrzucając mnie w przepaść. Zginąłbym, nawet gdyby mi się powiodło.

— Chcę, abyś zażądał teraz od swego talizmanu takiej pomocy, jaką jest w stanie ci okazać — dobiegł do mnie z góry głos Typhona.

Potem zapadła cisza, a każda jej chwila zdawała się trwać wieczność.

— I co, może ci pomóc? — zapytał wreszcie dwugłowy mężczyzna.

— Nie! — zdołałem wykrztusić.

— Wiesz już, gdzie jesteś?

Tak. Na twarzy. Posąg autarchy.

— A czy zauważyłeś, że to moja twarz? Ja byłem tym autarchą. Znajdujesz się w jednym z moich oczu, za plecami masz jego źrenicę. Rozumiesz, co to oznacza? Jesteś łzą, samotną czarną łzą, jaką uroniłem. Jeżeli cię upuszczę, poplamisz mi szatę. Kto może cię uratować, nosicielu talizmanu?

— Ty, Typhonie.

— Tylko ja?

— Tylko ty.

Wówczas wciągnął mnie z powrotem do środka, a ja przywarłem do niego tak, jak kiedyś chłopiec do mnie, aż znalazłem się bezpieczny w ogromnej komnacie stanowiącej wnętrze czaszki posągu.

— Przeprowadzimy jeszcze jedną próbę — powiedział Typhon. — Ponownie zbliżysz się wraz ze mną do oka, ale tym razem uczynisz to dobrowolnie. Może będzie ci łatwiej, jeśli dla odmiany podejdziemy do prawego.

Ujął mnie za ramię. Chyba istotnie można powiedzieć, że szedłem z własnej woli, gdyż poruszałem nogami, ale jeszcze nigdy w życiu nie czyniłem tego z większą niechęcią. Przed tym, aby mu odmówić, powstrzymało mnie jedynie wspomnienie mego niedawnego upokorzenia. Zatrzymaliśmy się dopiero na krawędzi przepaści, a wówczas dwugłowy mężczyzna nakazał mi spojrzeć w dół, na ocean pofalowanych, sino-białych obłoków.

— Wybacz mi, Autarcho, ale w jaki sposób dotarliśmy na taką wysokość, skoro nasza łódź przez większą część podróży pędziła w dół, a nie w górę?

Wzruszył niecierpliwie ramionami.

— A dlaczego siła ciężkości miałaby służyć Urth, skoro może służyć Typhonowi? Mimo wszystko trzeba przyznać, że Urth ma swoje uroki. Popatrz! Widzisz szatę tej planety. Czyż nie jest piękna?

— Bardzo piękna — przyznałem.

— Może stać się także twoją szatą. Powiedziałem ci już, że byłem autarchą na wielu planetach. Będę nim znowu, na jeszcze liczniejszych. Tę planetę, najstarszą ze wszystkich, uczyniłem swoją stolicą. Teraz widzę, że popełniłem błąd, pozostając na niej aż do nadejścia katastrofy. Kiedy wreszcie zdecydowałem się na ucieczkę, było już za późno. Ci, którym przekazałem komendę nad statkami zdolnymi dolecieć do innych słońc, wystartowali nie czekając na mnie, ja zaś zostałem we wnętrzu tej góry, oblężony zewsząd przez nieprzyjaciół. Ale drugi raz nie popełnię tego samego błędu. Teraz moja stolica będzie gdzie indziej, natomiast tę planetę oddam tobie, byś władał nią jako mój zarządca.

— W żaden sposób nie zasłużyłem sobie na tak zaszczytne stanowisko — odparłem.

— Posłuchaj, posiadaczu talizmanu: nikt, nawet ty, nie ma prawa wymagać ode mnie, bym tłumaczył mu się z moich decyzji. Lepiej zamilcz i podziwiaj swoje imperium.

Daleko w dole zerwał się wiatr. Obłoki zakotłowały się pod jego uderzeniem, po czym ustawiły w szeregu jak żołnierze i pożeglowały na wschód. W przerwach między nimi dostrzegłem góry, nadbrzeżne równiny, a jeszcze dalej zamgloną, błękitną kreskę morza.

— Spójrz! — wykrzyknął Typhon, wskazując maleńką plamkę światła, która pojawiła się w górach na północny wschód od nas. — Ktoś użył tam wysokoenergetycznej broni. Może jeden z rządzących obecnie, pomniejszych władców, a może któryś z jego nieprzyjaciół… Tak czy inaczej broń została zlokalizowana i wkrótce będzie zniszczona. Dzisiejsze armie są bardzo słabe, już niedługo zaczną pryskać na boki pod ciosami naszych cepów jak plewy podczas młócki.

— Skąd wiesz o tym wszystkim? — zapytałem. — Przecież byłeś martwy, dopóki ja i mój syn nie znaleźliśmy cię w okrągłym budynku.

— Owszem, ale żyję już prawie cały dzień i zdążyłem posłać myśli do wielu odległych zakątków. Do przejęcia władzy szykują się potęgi ukryte w morskich głębinach. Staną się naszymi niewolnikami, a wraz z nimi hordy nadciągające z północy.

— Co będzie z ludźmi zamieszkującymi Nessus?

Przemarzłem już do szpiku kości, a nogi drżały pode mną jak w febrze.

— Jeśli chcesz, w Nessus urządzimy sobie stolicę. Zasiądziesz na tronie i od czasu do czasu będziesz przysyłał mi daninę w postaci pięknych kobiet i chłopców, starożytnych maszyn i książek oraz wszystkich wspaniałych rzeczy, jakie można znaleźć na tej planecie.

Ponownie wyciągnął rękę. Ujrzałem ogrody Domu Absolutu przypominające złoto-zielony szal rzucony na trawnik, za nimi zaś Mur Nessus oraz samo miasto, Miasto Niezniszczalne, ciągnące się setkami mil we wszystkie strony, tak że nawet wieże Cytadeli zginęły gdzieś w masie niezliczonych dachów i plątaninie ulic.

— Żadna góra nie jest aż tak wysoka — powiedziałem. — Nawet gdyby ta była najwyższa na świecie i wznosiła się na szczycie innej, drugiej co do wielkości, nikomu nie udałoby się dojrzeć tego wszystkiego, co ja widzę teraz.

Typhon położył mi rękę na ramieniu.

— Ta góra może być tak wysoka, jak zechcę. Czyżbyś zapomniał, czyją twarz nosi?

Wpatrywałem się w niego bez słowa.

— Ty głupcze, przecież spoglądasz przez moje oczy. A teraz wyciągnij talizman i złóż na niego przysięgę.

Wyjąłem Pazur — po raz ostatni, jak mi się wydawało — z woreczka, który uszyła mi Dorcas. W tej samej chwili, daleko w dole, kątem oka dostrzegłem jakieś poruszenie. Widok, jaki roztaczał się z okna komnaty, zapierał dech w piersiach, ale teraz nie było w nim nic niezwykłego; bardzo podobny można podziwiać ze szczytu każdej wysokiej góry na Urth. Przez dziurę w zasłonie chmur widać było w miarę równy obszar na kolanach siedzącej postaci, z wieloma prostokątnymi i kwadratowymi budynkami, jednym okrągłym oraz postaciami katafraktów. To właśnie one powoli odwróciły twarze od słońca i skierowały je w górę, w naszą stronę.

— Oddają mi cześć — powiedział Typhon.

Piaton także poruszył ustami, ale tym razem poświęciłem mu trochę więcej uwagi i zdołałem odczytać z ruchu warg to, co starał mi się przekazać.

— Przedtem stałeś w drugim oku, ale jakoś nikt nie zwrócił na ciebie uwagi — przypomniałem mu. — Oni oddają cześć Pazurowi Łagodziciela. Powiedz mi, Autarcho, co się stanie, jeśli nadejdzie Nowe Słońce? Czy będziesz jego wrogiem, tak jak byłeś wrogiem Łagodziciela?