Выбрать главу

Zrobiła to, a potem zaczęła odrywać palcami co lepsze kawałki i podawać mi je do ust. Kaczka była bardzo smaczna, wciąż jeszcze gorąca i lekko pachnąca pietruszką; prawdopodobnie zapach ten wziął się od wodnych roślin, którymi żywią się te ptaki. Była też stosunkowo tłusta, tak że zjadłszy większą część jednego udka, musiałem przerwać na chwilę, by wytrzeć talerz liściem sałaty.

Potem znowu zabrałem się do kaczki, kiedy nagle kątem oka dostrzegłem jakieś poruszenie w palenisku. Niemal całkowicie zwęglony kawałek jednego z polan ułamał się i spadł do popielnika, ale zamiast leżeć tam spokojnie i powoli stygnąć, wyprostował się i począł błyskawicznie rosnąć, by po kilku uderzeniach serca zamienić się w Roche'a, którego rude włosy przeistoczyły się w prawdziwe płomienie. Roche trzymał w ręku pochodnię, tak samo jak wtedy, kiedy jeszcze byliśmy chłopcami i chodziliśmy kąpać się w zbiorniku wody pod Wieżą Dzwonów.

Tak bardzo zdumiał mnie jego widok, że odwróciłem się do dziewczyny, aby go jej pokazać. Pia niczego nie zauważyła, na jej ramieniu natomiast stał Drotte nie większy od mego kciuka, częściowo zakryty gęstymi czarnymi włosami. Próbowałem powiedzieć jej, że tam jest, ale kiedy otworzyłem usta, zamiast swego głosu usłyszałem jakieś niezrozumiałe syczenie, pochrząkiwanie i mlaskanie. Przez cały czas nie czułem strachu ani niepokoju, tylko lekkie zdziwienie. Zdawałem sobie sprawę, że nie jest to ludzka mowa, wyraz przerażenia zaś, jaki pojawił się na twarzy dziewczyny, obserwowałem z taką samą obojętnością, z jaką mógłbym podziwiać któryś ze starych obrazów z galerii mistrza Rudisinda w Cytadeli. Nie byłem w stanie ani zmienić tych dziwnych dźwięków w słowa, ani nawet zmusić się do zamilknięcia. Pia zaczęła krzyczeć.

Drzwi otworzyły się gwałtownie. Tak długo były zamknięte, że prawie zapomniałem o ich istnieniu, ale teraz otworzyły się i stanęły w nich dwie postaci. Przez chwilę przypominały ludzi, co prawda o twarzach pokrytych futrem równie gęstym jak to, które rośnie na grzbietach wydr, ale jednak ludzi. Zaraz potem jednak przemieniły się w bujne, soczyście zielone rośliny naszpikowane kwiatami zemsty o ostrych jak brzytwy krawędziach. Między kwiatami kryły się pająki, czarne i wielonogie. Usiłowałem podnieść się z krzesła, ale wówczas obie skoczyły ku mnie, ciągnąc za sobą długie nici pozrywanej pajęczyny, które zalśniły w blasku płomieni. Zdążyłem tylko odwrócić się i spojrzeć na twarz dziewczyny z wytrzeszczonymi oczami i szeroko otwartymi, ułożonymi jak do krzyku ustami, kiedy sokół o stalowym dziobie rzucił się na mnie, próbując zerwać mi z szyi woreczek z Pazurem.

ROZDZIAŁ XXIX

ŁÓDŹ HETMANA

Zamknięto mnie w ciemnym pomieszczeniu na, jak się później okazało, całą noc i większą część ranka. Początkowo nawet nie zdawałem sobie sprawy z ciemności, gdyż moje halucynacje doskonale obywały się bez światła. Wciąż jeszcze je pamiętam, podobnie jak wszystko, co mnie kiedykolwiek spotkało, ale nie będę zanudzał cię, mój czytelniku, przytaczaniem obszernego katalogu fantomów, choć nie miałbym najmniejszego kłopotu z ich dokładnym opisaniem. Z pewnością natomiast nie będzie mi łatwo wyrazić uczucia, jakie mi wówczas towarzyszyły.

Sprawiłoby mi ogromną radość, gdybym mógł je wszystkie przypisać działaniu narkotyku (domyślałem się, a później potwierdziłem swoje przypuszczenia przepytując tych, którzy zajmowali się leczeniem rannych żołnierzy z armii Autarchy, że halucynogenny środek zawarty był w grzybach, które dodano do sałaty), tak samo jak obecność w moim umyśle cząstki osobowości Thecli, czasem pokrzepiająca, a czasem sprawiająca mi sporo kłopotów, która pojawiła się, kiedy spożyłem cząstkę ciała kasztelanki podczas uczty wydanej przez Vodalusa. Ja jednak wiedziałem, że tak nie jest i że każda rzecz, jaką widziałem — niektóre były zabawne, inne przerażające, jeszcze inne tylko groteskowe — stanowiła produkt mego umysłu albo umysłu Thecli, co obecnie oznaczało już właściwie jedno i to samo. W pewnej chwili zacząłem nawet podejrzewać, kiedy obserwowałem przesuwający się przed moimi oczami korowód dam dworu — wszystkie były nadzwyczaj wysokimi arystokratkami, poruszały się ze sztywną gracją drogocennych porcelanowych figurek, twarze miały posypane diamentowym pyłem, oczy zaś równie wielkie jak oczy Thecli, co osiągało się podając im od dzieciństwa maleńkie dawki odpowiednio dobranych trucizn — iż zwidy te wytworzył nowy, trzeci umysł, powstały z połączenia jej i mojego.

Severian, uczeń w konfraterni katów, młodzieniec zażywający wraz z przyjaciółmi kąpieli w zbiorniku pod Wieżą Dzwonów, ten, który kiedyś o mało nie utonął w nurcie Gyoll, który spędzał samotnie letnie dni w zrujnowanej nekropolii, który, pogrążony w rozpaczy, dał kasztelance Thecli ukradziony nóż — zniknął.

Nie, wcale nie umarł. Na jakiej podstawie przypuszczał, że każde życie musi kończyć się śmiercią, a nigdy czymś innym? Nie umarł, tylko zniknął jak niknie samotna nuta, wtapiając się we fragment jakiejś improwizowanej melodii. Ten młody Severian, co tak bardzo nienawidził śmierci, zdołał jej uniknąć dzięki łasce Prastwórcy, którego łaska (jak można wyczytać w wielu uczonych księgach) często nas niszczy i krzyżuje nam plany.

Kobiety odwróciły głowy na długich szyjach, aby na mnie popatrzeć. Ich owalne twarze były doskonałe, symetryczne, pozbawione wyrazu, a jednocześnie lubieżne. Nagle pojąłem, iż wszystkie, co do jednej, przestały już być damami na Dworze Absolutu, stały się natomiast kurtyzanami z Lazurowego Pałacu.

Parada tych uwodzicielskich, a zarazem nieludzkich kobiet trwała przez dłuższy czas (lub przynajmniej tak mi się wydawało). Za każdym uderzeniem mego serca — zdawałem sobie sprawę z tych uderzeń tak, jak nigdy w życiu, odbierając je jako łoskot bębna w mojej piersi — zamieniały się rolami, chociaż w ich wyglądzie nie zachodziły żadne zmiany. Tak jak w snach zdarzało mi się nieraz wiedzieć, że jakaś postać jest w rzeczywistości kimś, kogo wcale, ale to wcale nie przypomina, tak teraz doskonale zdawałem sobie sprawę, że kobiety te stanowią jedynie ozdoby mające uświetnić pojawienie się Autarchy, aby już w następnej chwili nie mieć najmniejszych wątpliwości, iż jeszcze tej nocy będą sprzedawać się za garść orichalków.

Przez cały czas było mi bardzo niewygodnie. Pajęczyny — stopniowo zaczynałem dostrzegać, iż w rzeczywistości są to rybackie sieci — nie zniknęły, ja zaś dodatkowo zostałem związany zwykłymi sznurami w taki sposób, że jedno ramię miałem ciasno przyciśnięte do tułowia, drugie natomiast zgięte w łokciu tak, że zdrętwiałymi palcami prawie dotykałem twarzy. W momencie, kiedy narkotyk działał najsilniej, straciłem panowanie nad fizjologicznymi funkcjami organizmu, w związku z czym moje spodnie były teraz przesiąknięte zimną, cuchnącą uryną. W miarę jak halucynacje stawały się mniej wyraziste, a przerwy między nimi dłuższe, narastała we mnie świadomość nędzy mego położenia, a wraz z nią obawy o to, co się ze mną stanie, kiedy wreszcie zostanę wyprowadzony z pozbawionego okien składziku, do którego mnie wrzucono. Przypuszczałem, iż hetman otrzymał przez posłańca wiadomość, że nie jestem tym, za kogo się podaję, oraz że uciekam przed zemstą archonta, bo nie wydawało mi się możliwe, aby z jakiejkolwiek innej przyczyny odważył się potraktować mnie w tak bezceremonialny sposób. Biorąc to pod uwagę mogłem się jedynie zastanawiać, czy pozbędzie się mnie osobiście (najprawdopodobniej przez utopienie), czy odda w ręce jakiegoś miejscowego oprawcy, czy też odeśle do Thraxu. Postanowiłem samemu odebrać sobie życie, jeżeli otrzymam prawo wyboru, ale prawdopodobieństwo, że tak właśnie się stanie, było tak niewielkie, iż ogarnęła mnie bezdenna rozpacz, a wraz z nią pragnienie, by skończyć ze sobą nie czekając na wyrok.