Kakogen wziął go z ręki olbrzyma i podniósł wysoko, trzymając w dwóch palcach swojej pomalowanej rękawiczki. Żółte światło lamp zwieszających się z sufitu padło na klejnot, który zalśnił czystym lazurem.
— Bardzo piękny — stwierdził Osipago. — I bardzo interesujący, choć z pewnością nie mógł uczynić ani jednej z rzeczy, które mu się przypisuje.
— Naturalnie — zanucił Famulimus, po czym wykonał kolejny gest nasuwający mi skojarzenia z posągami, jakie widziałem w ogrodach Autarchy.
— Należy do mnie — powiedziałem. — Ludzie z wioski na brzegu odebrali mi go siłą. Czy mogę go odzyskać?
— Skoro jest twój, to może powiesz nam, skąd go wziąłeś? Zacząłem opowiadać o spotkaniu z Agią i zniszczeniu ołtarza w katedrze Peleryn, ale nie pozwolił mi dokończyć.
— To wszystko tylko domysły. Nie widziałeś klejnotu na ołtarzu, nie poczułeś też, jak kobieta wsuwa ci go do sakwy, jeżeli w ogóle to uczyniła. Skąd go wziąłeś, kiedy zobaczyłeś go po raz pierwszy?
— Z przegródki w mojej sakwie — odparłem zgodnie z prawdą.
Barbatus odwrócił się ode mnie, jakbym sprawił mu zawód, i spojrzał na Baldandersa.
— A teraz ty. W tej chwili klejnot ma Osipago, który wziął go od ciebie. Skąd t y go wziąłeś?
— Przecież widzieliście — odparł Baldanders grzmiącym głosem. — Z szuflady tego stolika.
Kakogen skinął głową, a raczej udał, że to czyni, ujmując maskę w obie ręce i poruszając nią w górę i w dół.
— Sam widzisz, Severianie, że wasze stwierdzenia niczym się nie różnią.
— Ale klejnot jest mój, nie jego!
— Nie do nas należy rozstrzyganie sporów między wami. Musicie wyjaśnić tę sprawę, kiedy odlecimy. Jednak z ciekawości, która dręczy nawet tak dziwaczne stworzenia, za jakie nas uważacie, muszę zapytać: Baldandersie, czy będziesz się starał go zatrzymać?
Olbrzym pokręcił głową.
— Nie chcę tego pomnika zabobonu w moim laboratorium.
— A więc wygląda na to, że problem łatwo da się rozwiązać — stwierdził Barbatus. — Severianie, czy chciałbyś obserwować start naszego pojazdu? Baldanders nigdy nie może sobie odmówić tej przyjemności, a choć z pewnością nie należy do osób łatwo ulegających zachwytowi, to myślę, że widok jest godzien podziwu.
Wyrzekłszy te słowa odwrócił się, poprawiając białe szaty.
— Szlachetni hierodule — odparłem. — Z radością bym to uczynił, ale najpierw chcę zadać wam jeszcze jedno pytanie. Kiedy tu przybyłem, oznajmiliście, że mój widok sprawia wam wielką radość, a potem uklękliście przede mną. Co to miało oznaczać? Może wzięliście mnie za kogoś innego?
Zaraz po tym, jak kakogen wspomniał o odlocie, Baldanders i doktor Talos podnieśli się z krzeseł. Teraz jedynie Famulimus pozostał na miejscu, by odpowiedzieć na moje pytanie, Barbatus ruszył po schodach prowadzących na kolejne piętro, Osipago zaś, wciąż trzymając Pazur w dłoni, podążał tuż za nim.
Ja także poszedłem za nimi, bojąc się stracić klejnot z oczu. Famulimus kroczył obok mnie.
— Choć nie zdałeś egzaminu, nie cofam ani słowa z tego, co powiedziałem. — Jego głos przypominał śpiew jakiegoś cudownego ptaka, dobiegający przez otchłań dzielącą mnie od nieosiągalnego uniwersum. — Jakże często radziliśmy w tej sprawie, suzerenie. Jakże często ustępowaliśmy sobie nawzajem. Przypuszczam, że spotkałeś już kobiety mieszkające w wodzie? Czyżbyś przypuszczał, że Osipago, dzielny Barbatus i ja jesteśmy głupsi od nich?
Nabrałem pełne płuca powietrza.
— Co prawda nie wiem, o czym mówisz, ale czasem wydaje mi się, że choć wy, hierodule, budzicie przerażenie swoim wyglądem, to jednocześnie jesteście dobrzy, czego nie można powiedzieć o wodnicach, które, choć pełne wdzięku, są zarazem tak ohydne, że nie mogę na nie patrzeć.
— Czyżby cały świat miał stanowić jedynie pole bitwy między dobrem a złem? Nie przyszło ci do głowy, że może być czymś więcej?
Istotnie, nie przyszło mi to do głowy, mogłem więc tylko wpatrywać się w niego bez słowa.
— A mimo to jestem pewien, że bez trudu zniesiesz mój widok. Jeśli pozwolisz, zdejmę teraz maskę. Obaj wiemy, że nie jest niczym więcej, a ponieważ wszyscy już poszli, nikt mnie nie zobaczy.
— Jak sobie życzysz, wasza miłość — odparłem. — Czy jednak nie powiesz mi, co…
Famulimus wykonał szybki ruch ręką i z czymś w rodzaju ulgi ściągnął maskę. Twarz, która wyłoniła się spod niej, nie była twarzą, tylko oczami pływającymi w kałuży rozkładu. Zaraz potem ręka poruszyła się ponownie i ohydna potworność znikła, ustępując miejsca przedziwnemu pięknu i spokojowi, jakie widziałem wyrzeźbione na twarzach ruchomych posągów w ogrodach Domu Absolutu. To oblicze miało jednak tyle samo wspólnego z tamtymi, co twarz żywej kobiety z jej nieruchomą podobizną.
— Nigdy nie przyszło ci do głowy, Severianie, że ten, kto nosi maskę, może mieć na twarzy więcej niż jedną? — zapytał. — Ja mam jednak tylko dwie i ani jednej więcej. Przysięgam, że teraz nie dzieli nas już żadna nieprawda. Dotknij mnie, panie: twoje palce niech spoczną na mojej twarzy.
Bałem się, ale on ujął mnie za rękę i zbliżył ją do policzka. Był zimny, choć ponad wszelką wątpliwość żywy, stanowiąc dokładne przeciwieństwo skóry doktora.
— Wszystkie maski, jakie widziałeś na naszych twarzach, wyobrażają istoty z Urth: owada, minoga, trędowatego… Choć z pewnością trudno ci w to uwierzyć, należysz do ich świata, a one do twojego.
Znajdowaliśmy się już blisko najwyższego piętra wieży, coraz częściej stąpając po osmalonym drewnie — pamiątkach po pożarze, który zmusił Baldandersa i jego lekarza do opuszczenia zamku. Cofnąłem rękę, a wówczas Famulimus ponownie założył maskę.
— Po co to robicie? — zapytałem.
— Po to, żebyście bali się nas i darzyli nienawiścią. Czy myślisz, że w przeciwnym razie zwykli ludzie długo byliby posłuszni władzy innej niż nasza? Nie chcemy wami rządzić. Czyż Autarcha nie trwa na Tronie Feniksa tylko dlatego, że broni was przed nami?
Poczułem się tak jak czasami w górach, kiedy budziłem się ze snu i spoglądałem ze zdumieniem w górę, by zamiast obecnych w moim śnie ścian gabinetu mistrza Palaemona albo naszej jadalni, albo korytarza, gdzie stałem na straży przy drzwiach celi Thecli, ujrzeć zielony księżyc przypięty do nieba prostą szpilą sosny oraz pokryte zmarszczkami, surowe twarze gór pod popękanymi diademami lodowców.
— W takim razie, dlaczego mi to pokazałeś? — wykrztusiłem z trudem.
— Dlatego, że nigdy już nas nie zobaczysz. Nasza przyjaźń tutaj się zaczyna i kończy. Możesz uważać to za pożegnalny upominek od odjeżdżających przyjaciół.
Doktor, który szedł daleko w przedzie, otworzył drzwi. Donośne bębnienie deszczu zamieniło się w ogłuszający ryk, a zimne, martwe powietrze wypełniające wnętrze wieży poruszyło się gwałtownie pod naporem jeszcze bardziej lodowatego, ale żyjącego wiatru. Baldanders musiał mocno się pochylić, aby przejść przez drzwi, ja zaś uświadomiłem sobie, że już niedługo nie będzie w stanie tego uczynić, bez względu na starania doktora Talosa; nie obejdzie się bez powiększenia otworów drzwiowych i poszerzenia schodów, bo gdyby runął z nich, niechybnie poniósłby śmierć. Dopiero teraz zrozumiałem, co przez cały czas nie dawało mi spokoju: ogromne rozmiary i nadzwyczajna wysokość pomieszczeń w jego wieży. Natychmiast pojawiła się myśl, jakie też muszą być jej podziemia, gdzie trzymał umierających z głodu więźniów.