Выбрать главу

— Parapet jest bardzo nisko. Właśnie przyglądałem mu się, kiedy przyszedłeś. Gdyby ktoś się potknął i stracił równowagę, łatwo mógłby wypaść przez okno.

— Tylko ktoś tak wysoki jak ty, Abdiesusie.

— Czy to prawda, że dawno temu wykonywano czasem wyroki zrzucając skazańca z wieży albo z krawędzi urwiska?

— Owszem, stosowano obie te metody.

— Ale ty chyba nie miałeś okazji zapoznać się z nimi?

Ponownie spojrzał na mnie.

— O ile wiem, zaniechano ich przed wieloma laty, Abdiesusie. Ja tylko ucinałem głowy, zarówno na pniu, jak i na krześle.

— Jednak z pewnością nie miałbyś nic przeciwko temu, by wypróbować inne sposoby, szczególnie, jeżeli otrzymałbyś takie polecenie?

— Jestem tu po to, by wykonywać wyroki archonta.

— Niekiedy publiczne egzekucje służą ogólnemu dobru, ale czasem takie wydarzenia mogą się jedynie przyczynić do wzburzenia nastrojów.

— To jasne, Abdiesusie.

Tak jak czasem w oczach chłopca widać troski mężczyzny, którym kiedyś się stanie, tak ja dostrzegłem na twarzy archonta poczucie winy (choć może nie był tego świadom).

— Dziś wieczorem wydaję w pałacu przyjęcie dla kilku gości. Mam nadzieję, że będziesz jednym z nich, Severianie.

Ukłoniłem się.

— Tradycja nakazuje osobom pełniącym funkcje publiczne unikać kontaktów towarzyskich z ludźmi wykonującymi moją profesję.

— A ty uważasz, że to niesprawiedliwe, i trudno ci się dziwić. Powiedzmy, że dzisiaj spróbujemy temu częściowo zadośćuczynić.

— Członkowie naszej konfraterni nigdy nie uskarżali się na niesprawiedliwość. Wręcz przeciwnie, byliśmy i jesteśmy dumni z naszego odosobnienia. Obawiam się natomiast, że inni mogą nie w pełni pochwalać twoją decyzję.

Przez twarz archonta przemknął ledwo dostrzegalny uśmiech.

— Nie obchodzi mnie to. Masz, dzięki temu będziesz mógł wejść do pałacu.

Dwoma palcami, tak ostrożnie, jakby bał się, że lada chwila wyślizgnie mu się z dłoni, trzymał jeden z tych okrągłych, sztywnych papierków wielkości chrisos, pokrytych złoconymi ornamentami, o których często opowiadała mi Thecla (poruszyła się w moim umyśle, kiedy wziąłem krążek od Abdiesusa), a których nigdy do tej pory nie widziałem.

— Dziękuję ci, archoncie. Dziś wieczorem, powiadasz? Postaram się zdobyć jakiś stosowny strój.

— Przyjdź w tym, w czym jesteś. To ma być maskarada, więc nie będziesz potrzebował kostiumu. — Wstał z parapetu i wyprostował się jak człowiek zadowolony z tego, że udało mu się wreszcie uporać z długim i niewdzięcznym zadaniem. — Aha, wracając do naszej rozmowy o mniej wyszukanych sposobach wykonywania egzekucji: byłoby dobrze, gdybyś zabrał ze sobą wszystko, czego mógłbyś potrzebować.

Zrozumiałem, do czego zmierza, i odparłem, że wystarczą mi moje ręce, następnie zaś czując, że zaniedbałem obowiązki gospodarza, zapytałem, czy miałby ochotę czegoś się napić.

— Nie. Gdybyś wiedział, jak dużo muszę jeść i pić tylko dlatego, że tak wypada, zrozumiałbyś, jak bardzo cenię sobie towarzystwo kogoś, komu mogę po prostu odmówić. Przypuszczam, że wasze bractwo nigdy nie stosowało obżarstwa jako tortury, w przeciwieństwie do morzenia głodem?

— Owszem, archoncie. Nazywamy to „flancowaniem”.

— Musisz mi kiedyś o tym opowiedzieć. Widzę, że osiągnięcia twojej konfraterni wyprzedzają moje o nich wyobrażenia co najmniej o dziesięć stuleci. Wasza sztuka jest chyba najstarsza ze wszystkich, może z wyjątkiem polowania… Ale teraz muszę już iść. Zobaczymy się wieczorem?

— Już jest prawie wieczór, archoncie.

— W takim razie, pod koniec następnej wachty.

Dopiero kiedy zamknęły się za nim drzwi, poczułem delikatny zapach piżma, jakim były przesiąknięte jego szaty.

Spojrzałem na okrągły kawałek sztywnego papieru, który obracałem w palcach. Na odwrocie widniał rysunek przedstawiający mnóstwo masek, wśród których rozpoznałem przerażającą twarz — składała się wyłącznie z szeroko otwartych, wypełnionych ostrymi zębami ust — jaką ujrzałem w ogrodzie Autarchy, kiedy oglądający nasze przedstawienie kakogeni zrzucili przebrania, oraz oblicze jednego z małpoludów zamieszkujących opuszczone kopalnie w pobliżu Saltus.

Poczułem zmęczenie nie tylko z powodu długiego spaceru, ale także po niemal całodziennej pracy, gdyż zabrałem się do niej bardzo wcześnie, dlatego też rozebrałem się, umyłem, zjadłem nieco owoców i zimnego mięsa i wypiłem szklankę ostro przyprawionej północnej herbaty. Sprawy, które mnie gnębią, zaprzątają mój umysł nawet wtedy, kiedy nie zdaję sobie z tego sprawy. Podobnie było i tym razem: choć nic o tym nie wiedziałem, to jednak wspomnienie Dorcas leżącej w małym, niskim pokoiku na piętrze gospody, a także umierającej dziewczyny w lepiance blisko szczytu urwiska, nadal wypełniały znaczną część moich myśli. Chyba właśnie dlatego nie usłyszałem kroków sierżanta ani nie zdawałem sobie sprawy — aż do chwili, kiedy wszedł — że wpatruję się w wygasłe palenisko, wyjmuję kolejno szczapy z głębokiego kosza, łamię je i wrzucam do kominka. Sierżant zapytał, czy wychodzę, a ponieważ pod moją nieobecność odpowiedzialność za prawidłowe funkcjonowanie Vinculi spoczywała na jego barkach, odparłem, że tak i że nie wiem, kiedy wrócę. Podziękowałem mu także za dżalabiję, która nie była już mi potrzebna.

— Możesz z niej korzystać, kiedy tylko zechcesz, liktorze. Jednak nie w tej sprawie przyszedłem. Chciałem zaproponować, żebyś idąc do miasta wziął ze sobą dwóch naszych strażników.

— Dziękuję ci za troskę, ale ulice są często patrolowane, a poza tym nie spodziewam się, żeby groziło mi jakieś niebezpieczeństwo.

Odchrząknął niepewnie.

— Chodzi też o prestiż Vinculi, liktorze. Jako nasz dowódca powinieneś mieć eskortę.

Natychmiast zorientowałem się, że kłamie, ale wiedziałem też, iż robi to ze względu na moje dobro, dlatego powiedziałem:

— Zastanowię się nad tym, naturalnie zakładając, że znajdziesz dwóch ludzi o odpowiedniej prezencji.

Natychmiast się rozchmurzył, ja zaś dodałem:

— Nie życzę sobie jednak, żeby mieli broń. Idę do pałacu archonta i wyrządziłbym mu zniewagę, gdybym zjawił się w towarzystwie uzbrojonej ochrony.

Próbował prostestować, ale ja odwróciłem się gwałtownie w jego stronę i z udawaną wściekłością cisnąłem na podłogę szczapę, którą trzymałem w rękach.

— O co ci właściwie chodzi? Dlaczego uważasz, że coś mi zagraża? Czy coś się stało?

— Nic, liktorze. To znaczy nic, co by dotyczyło ciebie osobiście. Tyle, że…

— Że co?

Podszedłem do kredensu i napełniłem rosolisem dwa kubki.

— Ostatnio miało miejsce kilka morderstw. Trzy minionej nocy, dwa noc wcześniej… Dziękuję, liktorze. Za twoje zdrowie.

— Za twoje. O ile wiem, morderstwa nie są tu niczym nadzwyczajnym, prawda? Eklektycy bez przerwy zarzynają się nawzajem.

— Ci ludzie spłonęli żywcem, liktorze. Nie wiem zbyt dużo na ten temat — przypuszczam, że znacznie mniej od ciebie.

Twarz sierżanta była tak samo pozbawiona wyrazu jak oblicza wyrzeźbione w chropawym brązowym kamieniu, ale dostrzegłem ukradkowe spojrzenie, jakie posłał w kierunku wygasłego paleniska i domyśliłem się, że wiąże fakt łamania przeze mnie szczap (z którego zdałem sobie sprawę dopiero wtedy, kiedy przestałem to robić, podobnie jak Abdiesus nie wiedział, że wpatruje się przez okno we własną śmierć, dopóki nie wszedłem do gabinetu i nie przerwałem mu rozmyślań), z jakąś ponurą tajemnicą, którą podzielił się ze mną archont, gdy tymczasem było to tylko wspomnienie o Dorcas i jej rozpaczy oraz o ubogiej, umierającej dziewczynie.