Выбрать главу

— Wiem — Geralt kiwnął głową. - Trudno o lepszą eskortę. Zerrikanki to urodzone wojowniczki, od dziecka szkolone do walki.

— Nie o to mi idzie. - Borch wypluł na stół raczą łapę. - Miałem na myśli to, jakie są w łóżku.

Geralt niespokojnie rzucił okiem na dziewczyny. Obie się uśmiechały. Vea błyskawicznym, prawie niezauważalnym ruchem sięgnęła do półmiska. Patrząc na wiedźmina zmrużonymi oczami, z trzaskiem rozgryzła skorupkę. Jej usta lśniły od słonej wody. Trzy Kawki beknął donośnie.

— A zatem, Geralt — rzekł — nie polujesz na smoki, zielone i na inne kolorowe. Przyjąłem do wiadomości. A dlaczego, jeśli wolno spytać, tylko na te trzy kolory?

— Cztery, jeśli chodzi o ścisłość.

— Mówiłeś o trzech.

— Ciekawią cię smoki, Borch. Jakiś specjalny powód?

— Nie. Wyłącznie ciekawość.

— Aha. A z tymi kolorami, to tak się przyjęło określać smoki właściwe. Chociaż nie jest to określenie precyzyjne. Smoki zielone, te najpopularniejsze, są raczej szarawe, jak zwykłe oszluzgi. Czerwone faktycznie są czerwonawe lub ceglaste. Wielkie smoki o kolorze ciemnobrunatnym przyjęło się nazywać czarnymi. Najrzadsze są smoki białe. nigdy takiego nie widziałem. Trzymają się na dalekiej Północy. Jakoby.

— Ciekawe. A wiesz, o jakich smokach ja jeszcze słyszałem?

— Wiem — Geralt łyknął piwa. - O tych samych, o których i ja słyszałem. O złotych. Nie ma takich.

— Na jakiej podstawie tak twierdzisz? Bo nigdy nie widziałeś? Białego podobno też nigdy nie widziałeś.

— Nie w tym rzecz. Za morzami, w Ofirze i Zangwebarze, są białe konie w czarne paski. Też ich nigdy nie widziałem, ale wiem, że istnieją. A złoty smok to stworzenie mityczne. Legendarne. Jak feniks, dajmy na to. Feniksów i złotych smoków nie ma.

Vea, wsparta na łokciach, patrzyła na niego ciekawie.

— Pewnie wiesz, co mówisz, jesteś wiedźminem — Borch naczerpał piwa z antałka. - A jednak myślę, ze każdy mit, każda legenda musi mieć jakieś korzenie. U tych korzeni coś leży.

— Leży — potwierdził Geralt. - Najczęściej marzenie, pragnienie, tęsknota. Wiara, że nie ma granic możliwości. A czasami przypadek.

— Właśnie, przypadek. Może kiedyś był złoty smok, jednorazowa, niepowtarzalna mutacja?

— Jeśli tak było, to spotkał go los wszystkich mutantów. - Wiedźmin odwrócił głowę. - Zbyt się różnił, żeby przetrwać.

— Ha — rzekł Trzy Kawki — zaprzeczasz teraz prawom natury, Geralt. Mój znajomy czarodziej zwykł był mawiać, że w naturze każda istota ma swoją kontynuację i przetrwa, takim czy innym sposobem. Koniec jednego to początek drugiego, nie ma granic możliwości, przynajmniej natura nie zna takich.

— Wielkim optymistą był twój znajomy czarodziej. Jednego tylko nie wziął pod uwagę: błędu popełnionego przez naturę. Lub przez tych, którzy z nią igrali. Złoty smok i inne podobne mu mutanty, o ile istniały, przetrwać nie mogły. Na przeszkodzie stanęła bowiem bardzo naturalna granica możliwości.

— Jakaż to granica?

— Mutanty — mięśnie na szczękach Geralta drgnęły silnie — mutanty są sterylne, Borch. Tylko w legendach może przetrwać to, co w naturze przetrwać nie może. Tylko legenda i mit nie znają granic możliwości.

Trzy Kawki milczał. Geralt spojrzał na dziewczęta, na ich nagle spoważniałe twarze. Vea niespodziewanie pochyliła się w jego stronę, objęła za szyję twardym, umięśnionym ramieniem. Poczuł na policzku jej usta, mokre od piwa.

— Lubią cię — powiedział wolno Trzy Kawki. - Niech mnie poskręca, one cię lubią.

— Co w tym dziwnego? — Wiedź-min uśmiechnął się smutno.

— Nic. Ale to trzeba oblać. Gospodarzu! Drugi antałek!

— Nie szalej. Najwyżej dzban.

— Dwa dzbany! — ryknął Trzy Kawki. - Te a, muszę na chwilę wyjść.

Zerrikanka wstała, podniosła szablę z ławy, powiodła po sali tęsknym spojrzeniem. Chociaż poprzednio kilka par oczu, jak zauważył wiedźmin, rozbłyskiwało nieładnie na widok pękatej sakiewki, nikt jakoś nie kwapił się wyjść za Borchem, zataczającym się lekko w stronę wyjścia na podwórze. Tea wzruszyła ramionami, udając się za pracodawcą.

— Jak masz naprawdę na imię? - spytał Geralt tę, która pozostała przy stole, Vea błysnęła białymi zębami. Koszulę miała mocno rozsznurowaną, prawie do granic możliwości. Wiedźmin nie wątpił, że to kolejna zaczepka wobec sali.

— Alveaenerle.

- Ładnie — Wiedźmin był pewien, że Zerrikanka zrobi buzię w ciup i mrugnie do niego. Nie pomylił się.

— Vea?

— Hm?

— Dlaczego jeździcie z Borchem? Wy, wolne wojowniczki? Możesz odpowiedzieć?

— Hm.

— Hm, co?

— On jest… — Zerrikanka, marszcząc czoło, szukała słów. - On jest… Naj… piękniejszy.

Wiedźmin pokiwał głową. Kryteria, na podstawie których kobiety oceniały atrakcyjność mężczyzn, nie po raz pierwszy stanowiły dla niego zagadkę.

Trzy Kawki wwalił się do alkierza, dopinając spodnie, głośno wydawał polecenia oberżyście. Trzymająca się dwa kroki za nim Tea, udając znudzoną, rozglądała się po karczmie, a kupcy i flisacy starannie unikali jej wzroku. Vea wysysała kolejnego raka, co i rusz rzucając wiedźminowi wymowne spojrzenia.

— Zamówiłem jeszcze po węgorzu, pieczonym tym razem — Trzy Kawki siadł ciężko, brzękając nie dopiętym pasem. - Namęczyłem się przy tych rakach i zgłodniałem jakby. I załatwiłem ci tu nocleg, Geralt. Nie ma sensu, żebyś włóczył się po nocy. Jeszcze się zabawimy. Wasze zdrowie, dziewczyny!

— Vessekheal — powiedziała Vea, salutując mu kubkiem. Tea mrugnęła i przeciągnęła się, przy czym atrakcyjny biust, wbrew oczekiwaniom Geralta, nie rozsadził przodu jej koszuli.

— Zabawimy się — Trzy Kawki przechylił się przez stół i klepnął Teę w tyłek. - Zabawimy się, wiedźminie. Hej, gospodarzu! Sam tu!

Oberżysta podbiegł żywo, wycierając ręce w fartuch.

— Balia znajdzie się u ciebie? Taka do prania, solidna i duża?

— Jak duża, panie?

— Na cztery osoby.

— Na… cztery… — Karczmarz otworzył usta.

— Na cztery — potwierdził Trzy Kawki, dobywając z kieszeni wypchany trzos.

— Znajdzie się — oberżysta oblizał wargi.

- Świetnie — zaśmiał się Borch. - Każ ją zanieść na górę, do mojej izby i napełnić gorącą wodą. Duchem, kochasiu. I piwa też każ tam zanieść, ze trzy dzbanki.

Zerrikanki zachichotały i równocześnie mrugnęły.

— Którą wolisz? — spytał Trzy Kawki. - Hę? Geralt? Wiedźmin podrapał się w potylicę.

— Wiem, że trudno wybrać — powiedział Trzy Kawki ze zrozumieniem. - Sam czasami mam kłopoty. Dobra, zastanowimy się w balii. Hej, dziewczęta! Pomóżcie mi wejść na schody!

III

Na moście była zapora. Drogę zagradzała długa, solidna belka, osadzona na drewnianych kozłach. Przed nią i za nią stali halabardnicy w skórzanych, nabijanych guzami kurtach i kolczych kapturach. Nad zaporą ospale powiewała purpurowa chorągiew ze znakiem srebrnego gryfa.

— Co za czort? — zdziwił się Trzy Kawki, stępa podjeżdżając bliżej. - Nie ma przejazdu?

— Glejt jest? — spytał najbliższy halabardnik, nie wyjmując z ust patyka, który żuł, nie wiadomo, z głodu czy dla zabicia czasu.

— Jaki glejt? Co to, mór? A może wojna? Z czyjego rozkazu drogę blokujecie?

— Króla Niedamira, pana na Caingorn — strażnik przesunął patyk w przeciwległy kącik ust i wskazał na chorągiew. - Bez glejtu w góry nie lza.