Выбрать главу

— Dorregaray! — zasyczała Yennefer.

— Mości czarodzieju — rzekł pojednawczo Boholt. - Alboż to się godzi…

— Milcz, Boholt. Powiedziałem, nie ruszycie tego smoka. Nie zabija się legendy. W tył zwrot i wynocha.

Ręka Yennefer wystrzeliła nagle do przodu, a ziemia dookoła Dorregaraya eksplodowała błękitnym ogniem, zakotłowała się kurzawą rwanej darni i żwiru. Czarodziej zachwiał się, otoczony płomieniami. Niszczuka przyskakując uderzył go w twarz nasadą pięści. Dorregaray upadł, z jego różdżki strzeliła czerwona błyskawica, nieszkodliwie gasnąc wśród głazów. Zdzieblarz, doskakując z drugiej strony, kopnął leżącego czarodzieja, odwinął się, by powtórzyć. Geralt wpadł między nich, odepchnął Zdzieblarza, wydobył miecz, ciął płasko, mierząc pomiędzy naramiennik a napierśnik zbroi. Przeszkodził mu Boholt, parując cios szeroką klingą dwuręcznego miecza. Jaskier podstawił nogę Niszczuce, ale bezskutecznie — Niszczuka wczepił się w tęczowy kubrak barda i huknął go kułakiem między oczy. Yarpen Zigrin, przyskakując z tyłu, podciął Jaskrowi nogi, uderzając toporzyskiem w zgięcie kolan.

Geralt zwinął się w piruecie, uchodząc przed mieczem Boholta, uderzył krótko doskakującego Zdzieblarza, zrywając mu żelazny naręczak. Zdzieblarz odskoczył, potknął się, upadł. Boholt stęknął, zawinął mieczem jak kosą. Geralt przeskoczył nad świszczącym ostrzem, głowicą miecza gruchnął Boholta w napierśnik, odrzucił, ciął, mierząc w policzek. Boholt, widząc, że nie zdoła sparować ciężkim mieczem, rzucił się w tył, padając na wznak. Wiedźmin doskoczył do niego i w tym momencie poczuł, że ziemia umyka mu spod drętwiejących nóg. Zobaczył, jak horyzont z poziomego robi się pionowy. Nadaremnie usiłując złożyć palce w ochronny Znak, wyrżnął ciężko bokiem o ziemię, wypuszczając miecz ze zmartwiałej dłoni. W uszach tętniło mu i szumiało.

— Zwiążcie ich, dopóki działa zaklęcie — powiedziała Yennefer, gdzieś z góry i bardzo daleka. - Wszystkich trzech.

Dorregaray i Geralt, otumanieni i bezwładni, dali się spętać i przywiązać do wozu bez oporu i bez słowa. Jaskier rzucał się i rugał, więc jeszcze przed przywiązaniem — dostał po pysku.

— Po co ich wiązać, zdrajców, psich synów — rzekł Kozojed podchodząc. - Od razu ich utłuc i spokój.

— Sam jesteś syn, i to nie psi — powiedział Yarpen Zigrin. - Nie obrażaj tu psów. Poszedł won, zelówo.

— Strasznieście śmiali — warknął Kozojed. - Obaczym, czy wam śmiałości starczy, gdy moi z Hołopola nadciągną, a tylko ich patrzeć. Zoba…

Yarpen, wykręcając się z nieoczekiwaną przy swej posturze zwinnością, łupnął go toporzyskiem przez łeb. Stojący obok Niszczuka poprawił kopniakiem. Kozojed przeleciał kilka sążni i zarył nosem w trawę.

— Popamiętacie! — wrzasnął na czworakach. - Wszystkich was…

— Chłopaki! — ryknął Yarpen Zigrin. - W rzyć szewca, dratwa jego mać! Łap go, Niszczuka!

Kozojed nie czekał. Zerwał się i kłusem pognał w stronę wschodniego kanionu. Za nim chyłkiem pobiegli hołopolscy tropiciele. Krasnoludy, rechocząc, ciskały za nimi kamieniami.

— Od razu jakoś powietrze poświeżało — zaśmiał się Yarpen. - No, Boholt, bierzemy się za smoka.

— Pomału — podniosła rękę Yennefer. - Brać, to możecie, ale nogi. Za pas. Wszyscy, jak tu stoicie.

- Że jak? — Boholt zgarbił się, a oczy rozbłysły mu złowrogim blaskiem. - Co powiadacie, jaśnie wielmożna pani wiedźmo?

— Wynoście się stąd w ślad za szewcem — powtórzyła Yennefer. - Wszyscy. Sama sobie poradzę ze smokiem. Bronią niekonwencjonalną. A na odchodnym możecie mi podziękować. Gdyby nie ja, pokosztowalibyście wiedźmińskiego miecza. No, już, prędziutko, Boholt, zanim się zdenerwuję. Ostrzegam, znam zaklęcie, za pomocą którego mogę porobić z was wałachów. Wystarczy, że ruszę ręką.

— No nie — wycedził Boholt — moja cierpliwość sięgnęła granic możliwości. Nie dam robić z siebie głupka. Zdzieblarz, odczep no dyszel od wozu. Czuję, że i mnie potrzebna będzie broń niekonwencjonalna. Zaraz ktoś tu oberwie po krzyżu, proszę waszmości. Nie będę wskazywać palcem, ale zaraz oberwie po krzyżu pewna paskudna wiedźma.

— Spróbuj tylko, Boholt. Uprzyjemnisz mi dzień.

— Yennefer — powiedział z wyrzutem krasnolud. - Dlaczego?

— Może ja po prostu nie lubię się dzielić, Yarpen?

— Cóż — uśmiechnął się Yarpen Zigrin. - Głęboko ludzkie. Tak ludzkie, że aż prawie krasnoludzkie. Przyjemnie jest widzieć swojskie cechy u czarodziejki. Bo i ja nie lubię się dzielić, Yennefer.

Zgiął się w krótkim, błyskawicznym zamachu. Stalowa kula, wydobyta nie wiadomo skąd i kiedy, warknęła w powietrzu i łupnęła Yennefer w środek czoła. Zanim czarodziejka zdążyła się opamiętać, wisiała już w powietrzu, podtrzymywana za ręce przez Zdzieblarza i Niszczukę, a Yarpen pętał jej kostki powrozem. Yennefer wrzasnęła wściekle, ale jeden ze stojących z tyłu chłopaków Yarpena zarzucił jej lejce na głowę, ściągnął mocno, wpijając rzemień w otwarte usta, stłumił krzyk.

— No i co, Yennefer — powiedział Boholt podchodząc. - Jak chcesz zrobić ze mnie wałacha? Kiedy ani ręką ruszyć?

Rozerwał jej kołnierz kubraczka,'rozdarł i rozchełstał koszulę. Yennefer wizgnęła, dławiona lejcami.

— Nie mam teraz czasu — rzekł Boholt obmacując ją bezwstydnie wśród rechotu krasnoludów — ale poczekaj trochę, wiedźmo. Jak załatwimy smoka, urządzimy sobie zabawę. Przywiążcie ją porządnie do koła, chłopcy. Obie łapki do obręczy, tak, by ni palcem kiwnąć nie mogła. I niech jej teraz nikt nie rusza, psiakrew, proszę waszmości. Kolejność ustalimy wedle tego, jak kto się spisze przy smoku.

— Boholt — odezwał się skrępowany Geralt, cicho, spokojnie i złowrogo. - Uważaj. Odnajdę cię na końcu świata.

— Dziwię ci się — odrzekł Rębacz, równie spokojnie. - Ja na twoim miejscu siedziałbym cicho. Znam cię i muszę poważnie traktować twoją groźbę. Nie będę miał wyjścia. Możesz nie przeżyć, wiedźminie. Wrócimy jeszcze do tej sprawy. Niszczuka, Zdzieblarz, na konie.

— No i masz ci los — sieknął Jaskier. - Po diabła ja się w to mieszałem?

Dorregaray, pochyliwszy głowę, przyglądał się gęstym kroplom krwi, wolno kapiącym mu z nosa na brzuch.

— Może byś się tak przestał gapić! - krzyknęła do Geralta czarodziejka, jak wąż wijąc się w powrozach, na próżno usiłując ukryć obnażone wdzięki. Wiedźmin posłusznie odwrócił głowę. Jaskier nie.

— Na to, co widzę — zaśmiał się bard — zużyłaś chyba całą beczkę eliksiru z mandragory, Yennefer. Skóra jak u szesnastolatki, niech mnie gęś poszczypie.

— Zamknij pysk, skurwysynu! — zawyła czarodziejka.

— Ile ty właściwie masz lat, Yennefer? — Jaskier nie rezygnował. - Ze dwieście? No, powiedzmy, sto pięćdziesiąt. A zachowałaś się jak…

Yennefer wykręciła szyję i splunęła na niego, ale niecelnie.

— Yen — rzekł z wyrzutem wiedźmin wycierając oplute ucho o ramię.

— Niech on przestanie się gapić!

— Ani myślę — rzekł Jaskier nie spuszczając oczu z uciesznego widoku, jaki przedstawiała rozchełstana czarodziejka. - To przez nią tu siedzimy. I mogą nam poderżnąć gardła. A ją najwyżej zgwałcą, co w jej wieku…

— Zamknij się, Jaskier — powiedział wiedźmin.

— Ani myślę. Właśnie mam zamiar ułożyć balladę o dwóch cyckach. Proszę mi nie przeszkadzać.

— Jaskier — Dorregaray pociągnął krwawiącym nosem. - Bądź poważny.

— Jestem, cholera, poważny.

Boholt, podpierany przez krasnoludów, z trudem wgramolił się na siodło, ciężki i pałubowaty od zbroi i nałożonych na nią skórzanych ochraniaczy. Niszczuka i Zdzieblarz już siedzieli na koniach trzymając w poprzek siodeł ogromne, dwuręczne miecze.

— Dobra — charknął Boholt. - Idziemy na niego.

— A nie — powiedział głęboki głos, brzmiący jak mosiężna surma. - To ja przyszedłem do was!

Zza pierścienia głazów wynurzył się połyskujący złotem długi pysk, smukła szyja uzbrojona rzędem trójkątnych, zębatych wyrostków, szponiaste łapy. Złe, gadzie oczy z pionową źrenicą patrzyły spod rogowatych powiek.

— Nie mogłem się doczekać w polu — powiedział smok Villentretenmerth rozglądając się — więc przyszedłem sam. Jak widzę, chętnych do walki coraz mniej?

Boholt wziął wodze w zęby, a koncerz w obie pięści.

— Jehce stahcy — powiedział niewyraźnie, gryząc rzemień. - Stahaj do wahki, hadzie!

— Staję — rzekł smok wyginając grzbiet w łuk i zadzierając obelżywie ogon.

Boholt rozejrzał się. Niszczuka i Zdzieblarz wolno, demonstracyjnie spokojnie okrążali smoka z obu stron. Z tyłu czekał Yarpen Zigrin i jego chłopcy z toporami w rękach.

— Aaaargh! — ryknął Boholt waląc silnie konia piętami i unosząc miecz.

Smok zwinął się, przypadł do ziemi i z góry, zza własnego grzbietu, niczym skorpion, uderzył ogonem, godząc nie w Boholta, ale w Niszczukę, atakującego z boku. Niszczuka zwalił się wraz z koniem wśród brzęku, wrzasku i rżenia. Boholt, przypadając w galopie, ciął straszliwym zamachem, smok uskoczył zwinnie przed szeroką klingą. Impet galopu przeniósł Boholta obok. Smok wykręcił się, stając na tylnych łapach i dziabnął szponami Zdzieblarza, za jednym zamachem rozrywając brzuch konia i udo jeźdźca. Boholt, mocno odchylony w siodle, zdołał zatoczyć koniem, ciągnąc wodze zębami, ponownie zaatakował.

Smok chlasnął ogonem po pędzących ku niemu krasnoludach, przewracając wszystkich, po czym rzucił się na Boholta, po drodze jakby mimochodem przydeptując energicznie Zdzieblarza usiłującego wstać. Boholt, miotając głową, usiłował manewrować rozgalopowanym koniem, ale smok był nierównie szybszy i zręczniejszy. Chytrze zachodząc Boholta od lewej, by utrudnić mu cięcie, zdzielił go pazurzastą łapą. Koń stanął dęba i rzucił się w bok, Boholt wyleciał z siodła, gubiąc miecz i hełm, runął do tyłu, na ziemię, waląc głową o głaz.