Выбрать главу

Brzęknęły złote monety. Karczmarz rozdziawił gębę do granic możliwości.

— To nie jest zadatek — zakomunikował Trzy Kawki. -To jest ekstra. A teraz pędź do kuchni, dobry człowieku.

W alkierzu było ciepło. Geralt rozpiął pas, ściągnął kaftan i zawinął rękawy koszuli.

— Widzę — powiedział — że nie prześladuje cię brak gotówki. Żyjesz z przywilejów stanu rycerskiego?

— Częściowo — uśmiechnął się Trzy Kawki, nie wchodząc w szczegóły.

Szybko uporali się z węgorzykami i ćwiartką antałka. Obie Zerrikanki też nie żałowały sobie piwa, obie wnet poweselały wyraźnie. Szeptały coś do siebie. Vea, ta wyższa, wybuchnęła nagle gardłowym śmiechem.

— Dziewczęta mówią wspólnym? — spytał cicho Geralt, zezując na nie kątem oka.

— Słabo. I nie są gadatliwe. Co się chwali. Jak znajdujesz tę zupę, Geralt?

— Mhm.

— Napijmy się.

— Mhm.

— Geralt — Trzy Kawki odłożył łyżkę i czknął dystyngowanie — wróćmy na chwilę do naszej rozmowy z drogi. Zrozumiałem, że ty, wiedźmin, wędrujesz z końca świata na drugi jego koniec, a po drodze, jak się trafi jakiś potwór, zabijasz go. I z tego masz grosz. Na tym polega wiedźmiński fach?

— Mniej więcej.

— A zdarza się, że specjalnie cię gdzieś wzywają? Na, powiedzmy, specjalne zamówienie. Wtedy co, jedziesz i wykonujesz?

— To zależy, kto wzywa i po co.

— I za ile?

— Też — wiedźmin wzruszył ramionami. - Wszystko drożeje, a żyć trzeba, jak mawiała jedna moja znajoma czarodziejka.

— Dość wybiórcze podejście, bardzo praktyczne, powiedziałbym. A przecież u podstaw leży jakaś idea, Geralt. Konflikt sił Porządku z siłami Chaosu, jak mawiał pewien mój znajomy czarodziej. Wyobrażałem sobie, że wypełniasz misję, bronisz ludzi przed Złem, zawsze i wszędzie. Bez różnicowania. Stoisz po wyraźnie określonej stronie palisady.

— Siły Porządku, siły Chaosu. Strasznie szumne słowa, Borch. Koniecznie chcesz mnie ustawić po którejś stronie palisady w konflikcie, który, jak się powszechnie uważa, jest wieczny, zaczął się grubo przed nami i będzie trwał, gdy nas już dawno nie będzie. Po czyjej stronie stoi kowal, który podkuwa konie? Nasz oberżysta, który właśnie pędzi tu z saganem baraniny? Co, według ciebie, określa granicę między Chaosem a Porządkiem?

— Rzecz bardzo prosta — Trzy Kawki spojrzał mu prosto w oczy. - To, co reprezentuje Chaos, jest zagrożeniem, jest stroną agresywną. Porządek zaś, to strona zagrożona, potrzebująca obrony. Potrzebująca obrońcy. A, napijmy się. I bierzmy się za jagniątko.

— Słusznie.

Dbające o linię Zerrikanki miały przerwę w jedzeniu, którą wypełniły piciem w przyspieszonym tempie. Vea, schylona nad ramieniem towarzyszki, coś znowu szeptała, muskając warkoczem blat stołu. Tea, ta niższa, zaśmiała się głośno, wesoło mrużąc wytatuowane powieki.

— Tak — rzekł Borch ogryzając kość. - Kontynuujmy rozmowę, jeśli pozwolisz. Zrozumiałem, że nie przepadasz za ustawianiem cię po stronie żadnej z Sił. Wykonujesz swój zawód.

— Wykonuję.

— Ale przed konfliktem Chaosu i Porządku nie uciekniesz. Choć użyłeś tego porównania, nie jesteś kowalem. Widziałem, jak pracujesz. Wchodzisz do piwnicy w ruinach i wynosisz stamtąd usieczonego bazyliszka. Jest, kochasiu, różnica pomiędzy podkuwaniem koni a zabijaniem bazyliszków. Powiedziałeś, że jeśli zapłata jest godziwa, popędzisz na koniec świata i ukatrupisz stwora, którego ci wskażą. Dajmy na to, srogi smok pustoszy…

— Zły przykład — przerwał Geralt. - Widzisz, od razu kiełbasi ci się z tym Chaosem i z tym Porządkiem. Bo smoków, które bez wątpienia reprezentują Chaos, nie zabijam.

— Jakże to? — Trzy Kawki oblizał palce. - A to dopiero! Przecież wśród wszystkich potworów smok jest chyba najwredniejszy, najokrutniejszy i najbardziej zajadły. Najbardziej wstrętny gad. Napada na ludzi, ogniem zieje i porywa te, no, dziewice. Mało to opowieści się słyszało? Nie może to być, żebyś ty, wiedźmin, nie miał paru smoków na rozkładzie.

— Nie poluję na smoki — rzekł Geralt sucho. - Na widłogony, owszem. Na oszluzgi. Na latawce. Ale nie na smoki właściwe, zielone, czarne i czerwone. Przyjmij to do wiadomości, po prostu.

— Zaskoczyłeś mnie — powiedział Trzy Kawki. - No, dobra, przyjąłem do wiadomości. Dość zresztą na razie o smokach, widzę na horyzoncie coś czerwonego, niechybnie są to nasze raki. Napijmy się!

Z chrzęstem łamali zębami czerwone skorupki, wysysali białe mięso. Słona woda, szczypiąc dotkliwie, ściekała im aż na przeguby rąk. Borch nalewał piwo, skrobiąc już czerpakiem po dnie antałka. Zerrikanki poweselały jeszcze bardziej, obie rozglądały się po karczmie, uśmiechając się złowieszczo, wiedźmin był pewien, ze szukają okazji do awantury. Trzy Kawki też musiał to zauważyć, bo nagle pogroził im trzymanym za ogon rakiem. Dziewczyny zachichotały, a Tea, złożywszy usta jak do pocałunku, puściła oczko — przy jej wytatuowanej twarzy sprawiło to makabryczne wrażenie.

— Dzikie są jak żbiki — mruknął Trzy Kawki do Geralta. - Trzeba na nie uważać. U nich, kochasiu, szast-prast i nie wiadomo kiedy dookoła na podłodze pełno flaków. Ale warte są każdych pieniędzy. Żebyś ty wiedział, co one potrafią…

— Wiem — Geralt kiwnął głową. - Trudno o lepszą eskortę. Zerrikanki to urodzone wojowniczki, od dziecka szkolone do walki.

— Nie o to mi idzie. - Borch wypluł na stół raczą łapę. - Miałem na myśli to, jakie są w łóżku.

Geralt niespokojnie rzucił okiem na dziewczyny. Obie się uśmiechały. Vea błyskawicznym, prawie niezauważalnym ruchem sięgnęła do półmiska. Patrząc na wiedźmina zmrużonymi oczami, z trzaskiem rozgryzła skorupkę. Jej usta lśniły od słonej wody. Trzy Kawki beknął donośnie.

— A zatem, Geralt — rzekł — nie polujesz na smoki, zielone i na inne kolorowe. Przyjąłem do wiadomości. A dlaczego, jeśli wolno spytać, tylko na te trzy kolory?

— Cztery, jeśli chodzi o ścisłość.

— Mówiłeś o trzech.

— Ciekawią cię smoki, Borch. Jakiś specjalny powód?

— Nie. Wyłącznie ciekawość.

— Aha. A z tymi kolorami, to tak się przyjęło określać smoki właściwe. Chociaż nie jest to określenie precyzyjne. Smoki zielone, te najpopularniejsze, są raczej szarawe, jak zwykłe oszluzgi. Czerwone faktycznie są czerwonawe lub ceglaste. Wielkie smoki o kolorze ciemnobrunatnym przyjęło się nazywać czarnymi. Najrzadsze są smoki białe. nigdy takiego nie widziałem. Trzymają się na dalekiej Północy. Jakoby.

— Ciekawe. A wiesz, o jakich smokach ja jeszcze słyszałem?

— Wiem — Geralt łyknął piwa. - O tych samych, o których i ja słyszałem. O złotych. Nie ma takich.

— Na jakiej podstawie tak twierdzisz? Bo nigdy nie widziałeś? Białego podobno też nigdy nie widziałeś.

— Nie w tym rzecz. Za morzami, w Ofirze i Zangwebarze, są białe konie w czarne paski. Też ich nigdy nie widziałem, ale wiem, że istnieją. A złoty smok to stworzenie mityczne. Legendarne. Jak feniks, dajmy na to. Feniksów i złotych smoków nie ma.

Vea, wsparta na łokciach, patrzyła na niego ciekawie.

— Pewnie wiesz, co mówisz, jesteś wiedźminem — Borch naczerpał piwa z antałka. - A jednak myślę, ze każdy mit, każda legenda musi mieć jakieś korzenie. U tych korzeni coś leży.

— Leży — potwierdził Geralt. - Najczęściej marzenie, pragnienie, tęsknota. Wiara, że nie ma granic możliwości. A czasami przypadek.

— Właśnie, przypadek. Może kiedyś był złoty smok, jednorazowa, niepowtarzalna mutacja?

— Jeśli tak było, to spotkał go los wszystkich mutantów. - Wiedźmin odwrócił głowę. - Zbyt się różnił, żeby przetrwać.

— Ha — rzekł Trzy Kawki — zaprzeczasz teraz prawom natury, Geralt. Mój znajomy czarodziej zwykł był mawiać, że w naturze każda istota ma swoją kontynuację i przetrwa, takim czy innym sposobem. Koniec jednego to początek drugiego, nie ma granic możliwości, przynajmniej natura nie zna takich.

— Wielkim optymistą był twój znajomy czarodziej. Jednego tylko nie wziął pod uwagę: błędu popełnionego przez naturę. Lub przez tych, którzy z nią igrali. Złoty smok i inne podobne mu mutanty, o ile istniały, przetrwać nie mogły. Na przeszkodzie stanęła bowiem bardzo naturalna granica możliwości.

— Jakaż to granica?

— Mutanty — mięśnie na szczękach Geralta drgnęły silnie — mutanty są sterylne, Borch. Tylko w legendach może przetrwać to, co w naturze przetrwać nie może. Tylko legenda i mit nie znają granic możliwości.

Trzy Kawki milczał. Geralt spojrzał na dziewczęta, na ich nagle spoważniałe twarze. Vea niespodziewanie pochyliła się w jego stronę, objęła za szyję twardym, umięśnionym ramieniem. Poczuł na policzku jej usta, mokre od piwa.

— Lubią cię — powiedział wolno Trzy Kawki. - Niech mnie poskręca, one cię lubią.

— Co w tym dziwnego? — Wiedź-min uśmiechnął się smutno.

— Nic. Ale to trzeba oblać. Gospodarzu! Drugi antałek!

— Nie szalej. Najwyżej dzban.

— Dwa dzbany! — ryknął Trzy Kawki. - Te a, muszę na chwilę wyjść.

Zerrikanka wstała, podniosła szablę z ławy, powiodła po sali tęsknym spojrzeniem. Chociaż poprzednio kilka par oczu, jak zauważył wiedźmin, rozbłyskiwało nieładnie na widok pękatej sakiewki, nikt jakoś nie kwapił się wyjść za Borchem, zataczającym się lekko w stronę wyjścia na podwórze. Tea wzruszyła ramionami, udając się za pracodawcą.

— Jak masz naprawdę na imię? - spytał Geralt tę, która pozostała przy stole, Vea błysnęła białymi zębami. Koszulę miała mocno rozsznurowaną, prawie do granic możliwości. Wiedźmin nie wątpił, że to kolejna zaczepka wobec sali.

— Alveaenerle.

- Ładnie — Wiedźmin był pewien, że Zerrikanka zrobi buzię w ciup i mrugnie do niego. Nie pomylił się.