Выбрать главу

Milczał. Czarodziejka przetarła czoło drżącą dłonią.

— Myliłam się — powtórzyła. - Ale naprawię mój błąd. Emocje i uczucia…

Dotknęła głowy czarnej pustułki. Ptak nastroszył się, bezgłośnie otwierając krzywy dziób.

— Emocje, kaprysy i kłamstwa, fascynacja i gra. Uczucia i ich brak… Dary, których nie wolno przyjąć… Kłamstwo i prawda. Czym jest prawda? Zaprzeczeniem kłamstwa? Czy stwierdzeniem faktu? A jeżeli fakt jest kłamstwem, czym jest wówczas prawda? Kto jest pełen uczuć, które nim targają, a kto pustą skorupą zimnego czerepu? Kto? Co jest prawdą, Geralt? Czym jest prawda?

— Nie wiem, Yen. Powiedz mi.

— Nie — powiedziała i spuściła oczy. Po raz pierwszy. Nigdy przedtem nie widział, by to robiła. Nigdy.

— Nie — powtórzyła. - Nie mogę, Geralt. Nie mogę ci tego powiedzieć. Powie ci to ten ptak, zrodzony z dotknięcia twojej dłoni. Ptaku? Czym jest prawda?

— Prawda — powiedziała pustułka — jest okruchem lodu.

VI

Chociaż wydawało mu się, ze bez celu i zamiaru wędruje zaułkami, nagle znalazł się przy południowym murze, na wykopalisku, wśród sieci rowów, przecinających ruiny przy kamiennej ścianie, błądzących zakosami wśród odsłoniętych kwadratów starożytnych fundamentów.

Istredd był tam. W koszuli z podwiniętymi rękawami i wysokich butach pokrzykiwał na pachołków, rozkopujących motykami pasiastą ścianę wykopu wypełnionego różnokolorowymi warstwami ziemi, gliny i węgla drzewnego. Obok na deskach, leżały poczerniałe kości, skorupy garnków i inne przedmioty, nierozpoznawalne, skorodowane, zbrylone rdzą.

Czarodziej zauważył go natychmiast. Wydawszy kopiącym kilka głośnych poleceń, wyskoczył z wykopu, podszedł, wycierając ręce o spodnie.

— Słucham, o co chodzi? — spytał obcesowo. Wiedźmin, stojąc przed nim nieruchomo, nie odpowiedział. Pachołkowie, pozorując pracę, obserwowali ich pilnie, szeptali między sobą.

— Aż tryska od ciebie nienawiścią. - Istredd skrzywił się. - O co chodzi, pytam? Zdecydowałeś się? Gdzie jest Yenna? Mam nadzieję, że…

— Nie miej za dużo nadziei, Istredd.

— Oho — powiedział czarodziej. - Cóż to słyszę w twoim głosie? Czy aby dobrze cię wyczuwam?

— A cóż takiego wyczuwasz?

Istredd oparł pięści o biodra i spojrzał na wiedźmina wyzywająco.

— Nie zwódźmy się, Geralt — powiedział. - Nienawidzisz mnie i ja ciebie też. Znieważyłeś mnie, mówiąc o Yennefer… wiesz, co. Ja odpowiedziałem ci podobną zniewagą. Przeszkadzasz mi, ja przeszkadzam tobie. Załatwmy to jak mężczyźni. Nie widzę innego rozwiązania. Po to tu przyszedłeś, prawda?

— Tak — powiedział Geralt trąc czoło. - Masz rację, Istredd. Po to tu przyszedłem. Niewątpliwie.

— Słusznie. To nie może trwać. Dopiero dzisiaj dowiedziałem się, że od paru lat Yenna krąży między nami jak szmaciana piłeczka. Raz jest ze mną, raz z tobą. Ucieka ode mnie, aby szukać ciebie, i na odwrót. Inni, z którymi jest w przerwach, nie liczą się. Liczymy się tylko my dwaj. Tak dalej być nie może. Jest nas dwóch, musi zostać jeden.

— Tak — powtórzył Geralt, nie odrywając ręki od czoła. - Tak… Masz rację.

— W naszym zadufaniu — ciągnął czarodziej — myśleliśmy, że Yenna bez wahania wybierze lepszego. Co do tego, kto jest tym lepszym, żaden z nas miał wątpliwości. Doszło do tego, że jak smarkacze zaczęliśmy licytować się jej względami i równie mało co niedorośli smarkacze pojmowaliśmy, czym były te względy i co oznaczały. Mniemam, że podobnie jak ja przemyślałeś to sobie i wiesz, jak bardzo myliliśmy się obaj. Yenna, Geralt, nie ma najmniejszego zamiaru wybierać między nami, nawet gdy przyjmiemy, że umiałaby wybrać. Cóż, będziemy musieli załatwić to za nią. Ja bowiem nie myślę dzielić się Yenna z nikim, a fakt, że tu przyszedłeś, świadczy podobnie o tobie. Znamy ją, Geralt, aż za dobrze. Dopóki jest nas dwóch, żaden nie może być jej pewien. Musi zostać jeden. Zrozumiałeś to, prawda?

— Prawda — powiedział wiedźmin, z trudem poruszając martwiejącymi wargami. - Prawda jest okruchem lodu…

— Co?

— Nic.

— Co się z tobą dzieje? Jesteś chory czy pijany? Czy też może nafaszerowany wiedźmińskimi ziołami?

— Nic mi nie jest. Coś… coś wpadło mi do oka. Istredd, musi zostać jeden. Tak, po to tu przyszedłem. Niewątpliwie.

— Wiedziałem — powiedział czarodziej. - Wiedziałem, że przyjdziesz. Zresztą, będą z tobą szczery. Uprzedziłeś mnie w zamiarach.

— Piorun kulisty? — uśmiechnął się blado wiedźmin. Istredd zmarszczył brwi.

— Może — powiedział. - Może i piorun kulisty. Ale na pewno nie zza węgła. Honorowo, twarzą w twarz. Jesteś wiedźminem, to wyrównuje szansę. No, decyduj, gdzie i kiedy.

Geralt zastanowił się. I zdecydował.

— Ten placyk… wskazał ręką. - Przechodziłem tamtędy..

— Wiem. Jest tam studnia, nazywa się Zielony Klucz.

— Przy studni zatem. Tak. Przy studni… Jutro, dwie godziny po wschodzie słońca.

— Dobrze. Będę tam o czasie.

Stali przez chwilę nieruchomo, nie patrząc na siebie. Wreszcie czarodziej mruknął coś pod nosem, kopnął bryłę gliny i rozbił ją uderzeniem obcasa.

— Geralt?

— Co?

— Nie czujesz się głupio?

— Czuję się głupio — przyznał niechętnie wiedźmin.

— Ulżyło mi — mruknął Istredd. - Bo ja czuję się jak ostatni kretyn. Nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś będę musiał bić się z wiedźminem na śmierć i życie z powodu kobiety.

— Wiem, jak się czujesz, Istredd.

— Cóż… - czarodziej uśmiechnął się wymuszenie. - Fakt, że do tego doszło, że zdecydowałem się na coś tak dalece sprzecznego z moją naturą, świadczy o tym, że… Że tak trzeba.

— Wiem. Istredd.

— Oczywiście wiesz także, że ten z nas, który przeżyje, będzie musiał prędko uciekać i schować się przed Yenną na końcu świata?

— Wiem.

— I oczywiście liczysz na to, że gdy ochłonie z wściekłości, będzie można do niej wrócić?

— Oczywiście.

— No, to załatwione — czarodziej zrobił ruch, jakby chciał się odwrócić, po chwili wahania wyciągnął do niego dłoń. - Do jutra, Geralt.

— Do jutra — wiedźmin uścisnął podaną mu rękę. - Do jutra, Istredd.

VII

— Hej, wiedźminie!

Geralt uniósł głowę znad stołu, na którego blacie w zamyśleniu rozmazywał rozlane piwo w fantazyjne esy-floresy.

— Niełatwo było cię znaleźć — starosta Herbolth przysiadł się, odsunął dzbanki i kufle. - W oberży powiedzieli, żeś się wyniósł do stajen, w stajniach znalazłem tylko konia i tobołki. A ty tu… To chyba najparszywsza karczma w całym mieście. Tylko najgorsza hołota tu przychodzi. Co tu robisz?

— Pije.

— Widzę. Chciałem z tobą pogwarzyć. Trzeźwyś?

— Jak dziecko.

— Radem.

— O co wam chodzi, Herbolth? Jestem, jak widzicie, zajęty — Geralt uśmiechnął się do dziewki stawiającej na stole kolejny dzban.

— Rozeszła się plotka — zmarszczył się starosta — że ty i nasz czarodziej postanowiliście się pozabijać.

— To nasza sprawa. Jego i moja. Nie wtrącajcie się.

— Nie, to nie wasza sprawa — zaprzeczył Herbolth. - Istredd jest nam potrzebny, nie stać nas na drugiego czarodzieja.

— Idźcie tedy do świątyni i pomódlcie się o jego zwycięstwo.

— Nie kpij, no — warknął starosta. - I nie wymądrzaj się, przybłędo jeden. Na bogów, gdybym nie wiedział, że czarownik mi tego nie wybaczy, to wtrąciłbym cię do lochu, na samo dno jamy, wywlókł za mury dwójką koni albo kazał Cykadzie zakłuć cię jak świnię. Ale, niestety, Istredd ma bzika na punkcie honoru i nie darowałby mi tego. Wiem, że i ty byś mi nie darował.

- Świetnie się składa — wiedźmin dopił kolejny kufel i wypluł pod stół źdźbło słomy, które do niego wpadło. - Upiekło mi się, nie ma co. To wszystko?

— Nie — powiedział Herbolth, wyciągając spod płaszcza nabity mieszek. - Masz tu sto marek, wiedźminie, bierz je i wynoś się z Aedd Gynyael. Wynoś się stąd, najlepiej zaraz, w każdym razie przed wschodem słońca. Powiedziałem, że nie stać nas na drugiego czarodzieja, nie dopuszczę, by nasz ryzykował życiem w pojedynku z kimś takim jak ty, z głupiego powodu, dla jakiejś…

Urwał, nie dokończył, chociaż wiedźmin nawet nie drgnął.

— Zabierz zza tego stołu twoją paskudną mordę, Herbolth — powiedział Geralt. - A twoje sto marek wsadź sobie w rzyć. Odejdź, bo niedobrze mi się robi na twój widok, jeszcze chwila, a obrzygam cię od czapki po ciżmy.

Starosta schował mieszek, położył obie dłonie na stole.

— Nie, to nie — powiedział. - Chciałem po dobroci, ale jeśli nie, to nie. Bijcie się, posieczcie, spalcie, porozrywajcie na sztuki dla tej dziwki, rozkładającej nogi dla każdego, kto zechce. Myślę, że Istredd poradzi sobie z tobą, ty płatny zbóju, tak, że tylko buty z ciebie zostaną, ale jeśli nie, to ja cię dopadnę, zanim jeszcze jego trup ostygnie i wszystkie gnaty połamię ci na torturach. Jednego całego miejsca na tobie nie zostawię, ty…

Nie zdążył cofnąć rąk ze stołu, ruch wiedźmina był zbyt szybki, wyskakujące spod blatu ramię zamazało się w oczach starosty, a sztylet z hukiem utkwił pomiędzy palcami jego dłoni.

— Może — szepnął wiedźmin, zaciskając pięść na rękojeści puginału, wpatrzony w twarz Herboltha, z której odpłynęła krew. - Może Istredd mnie zabije. Ale jeśli nie… Wtedy odejdę stąd, a ty, śmieciu plugawy, nie próbuj mnie zatrzymywać, jeśli nie chcesz, by uliczki waszego brudnego miasta spieniły się od posoki. Precz stąd.