Выбрать главу

— Uspokójcie się, mości książę — rzekła Oczko, cicho, ale bladość i drżenie rąk zdradzały zdenerwowanie. - I nie groźcie, bardzo proszę, Geraltowi. Tak się składa, że Jaskier i ja mamy kilku przyjaciół. Król Ethain z Cidaris, że wymienię tylko jednego, bardzo lubi nas i nasze ballady. Król Ethain jest światłym władcą i zawsze mawia, że nasze ballady to nie tylko skoczna muzyka i rymy, ale że to sposób przekazywania informacji, że to kronika ludzkości. Pragniecie, mości książę, zapisać się w kronice ludzkości? Mogę to wam załatwić.

Agloval patrzył na nią przez chwilę zimnym, lekceważącym wzrokiem.

— Poławiacze, którzy zaginęli, mieli żony i dzieci — rzekł wreszcie, znacznie ciszej i spokojniej. - Pozostali, gdy głód zajrzy im do garnków, rychło wypłyną znowu. Poławiacze pereł, gąbek, ostryg i homarów, rybacy, wszyscy. Teraz się boją, ale głód pokona strach. Wypłyną. Ale czy wrócą? Co ty na to, Geralt? Panno Daven? Ciekawym waszej ballady, która o tym opowie. Ballady o wiedźminie, stojącym bezczynnie na brzegu i patrzącym na zakrwawione pokłady łodzi, na płaczące dzieci.

Essi zbladła jeszcze bardziej, ale hardo podrzuciła głową, dmuchnęła w lok i już szykowała się do odpowiedzi, ale Geralt szybko chwycił ją za rękę i ścisnął, uprzedzając słowa.

— Wystarczy — powiedział. - W tej całej powodzi słów jedno ma prawdziwe znaczenie. Wynająłeś mnie, Agloval. Przyjąłem zadanie i wykonam je, jeśli jest wykonalne.

— Liczę na to — rzekł krótko książę. - Do widzenia, zatem. Pokłon, panno Daven.

Essi nie dygnęła, skinęła tylko głową. Agloval podciągnął mokre spodnie i odszedł w stronę portu, chwiejąc się na kamieniach. Geralt teraz dopiero zauważył, że wciąż trzyma poetkę za rękę, a poetka wcale nie próbuje jej uwolnić. Puścił ją. Essi, powoli wracając do normalnych kolorów, obróciła się twarzą ku niemu.

- Łatwo sprawić, byś podjął ryzyko — powiedziała. - Wystarczy kilka słów o kobietach i dzieciach. A tyle się mówi o tym, jacyście to podobno nieczuli, wy, wiedźmini. Geralt, Agloval gwiżdże na kobiety, dzieci i starców. On chce, by wznowiono połowy pereł, bo traci z każdym dniem, gdy mu ich nie dostarczają. On cię z mańki zażywa głodnymi dziećmi, a ty natychmiast gotów jesteś ryzykować życiem…

— Essi — przerwał. - Jestem wiedźminem. To mój fach, ryzykować życiem. Dzieci nic do tego nie mają.

— Nie zwiedziesz mnie.

— Skąd supozycja, że mam zamiar?

— A stąd, że gdybyś był aż takim zimnym profesjonałem, za jakiego chcesz uchodzić, próbowałbyś podbić cenę. A ty słowem nie wspomniałeś o zapłacie. Ach, dobrze, dość już o tym. Wracamy?

— Przejdźmy się jeszcze.

— Z chęcią. Geralt?

— Słucham.

— Mówiłam, wychowałam się nad morzem. Umiem sterować łodzią i…

— Wybij to sobie z głowy.

— Dlaczego?

— Wybij to sobie z głowy — powtórzył ostro.

— Mógłbyś — powiedziała — sformułować to grzeczniej.

— Mógłbym. Ale wzięłabyś to… diabli wiedzą, za co. A ja jestem nieczuły wiedźmin i zimny profesjonał. Ryzykuję własnym życiem. Cudzym nie.

Essi zamilkła. Wiedział, jak zacisnęła usta, jak szarpnęła głową. Poryw wiatru znowu rozburzył jej włosy, na moment zakrył twarz plątaniną złotych pasemek.

— Chciałam ci tylko pomóc — powiedziała.

— Wiem. Dziękuję.

— Geralt?

— Słucham.

— A jeśli w plotkach, o których mówił Agloval, jest sens? Wiesz przecież, syreny nie wszędzie i nie zawsze są przyjazne. Były wypadki…

— Nie wierzę.

— Morszczynki — ciągnęła Oczko, zamyślona. - Nereidy, trytony, morskie nimfy. Kto wie, do czego są zdolne. Ą Sh'eenaz… Miała powód…

— Nie wierzę — przerwał.

— Nie wierzysz, czy nie chcesz uwierzyć? Nie odpowiedział.

— I ty chcesz uchodzić za zimnego profesjonała? — spytała z dziwnym uśmiechem. - Za kogoś, kto myśli ostrzeni miecza? Chcesz, to powiem ci, jaki jesteś naprawdę.

— Wiem, jaki jestem naprawdę.

— Jesteś wrażliwy — powiedziała cicho. - W głębi duszy pełnej niepokoju nie zwiedzie mnie twoja kamienna twarz i zimny głos. Jesteś wrażliwy, właśnie twoja wrażliwość każe ci się teraz bać, że to, przeciwko czemu masz wystąpić z mieczem w ręku, może mieć swoje racje, może mieć nad tobą moralną przewagę…

— Nie, Essi — powiedział powoli. - Nie szukaj we mnie tematu do wzruszającej ballady, ballady o wiedźminie, rozdartym wewnętrznie. Może chciałbym, żeby tak było, ale nie jest. Moje dylematy moralne rozwiązują za mnie kodeks i wychowanie. Tresura.

— Nie mów tak — żachnęła się. - Nie rozumiem, dlaczego starasz się…

— Essi — przerwał jej znowu. - Nie chcę, byś nabrała o mnie fałszywych wyobrażeń. Nie jestem błędnym rycerzem.

— Zimnym i bezmyślnym zabójcą też nie jesteś.

— Nie — zgodził się spokojnie. - Nie jestem, chociaż są tacy, którzy myślą inaczej. Ale to nie moja wrażliwość i zalety charakteru stawiają mnie wyżej, lecz pyszna i arogancka duma przekonanego o swej wartości zawodowca. Profesjonała, któremu wpojono, że kodeks jego profesji i zimna rutyna jest słuszniejsza niż emocja, że strzeże przed popełnieniem błędu, który można popełnić, gdy się zapłacze w dylematach Dobra i Zła, Ładu i Chaosu. Nie, Essi. Nie ja jestem wrażliwy, ale ty. Wymaga zresztą tego twój zawód, prawda? To ty zaniepokoiłaś się na myśl, że sympatyczna z pozoru syrena, znieważona, zaatakowała poławiaczy pereł w akcie rozpaczliwej zemsty. Od razu szukasz dla syreny usprawiedliwienia, okoliczności łagodzących, wzdragasz się na myśl, że wiedźmin, opłacony przez księcia, zamorduje śliczną syrenę tylko za to, że ośmieliła się ulec emocjom. A wiedźmin, Essi, wolny jest od takich dylematów. I od emocji. Gdyby nawet okazało się, że to syrena, wiedźmin nie zabije syreny, bo kodeks mu zabrania. Kodeks rozwiązuje dylemat za wiedźmina. Oczko spojrzała na niego, raptownie podrywając głowę.

— Każdy dylemat? — spytała szybko. Wie o Yennefer, pomyślał. Wie o niej. Ech, Jaskier, ty cholerny plotkarzu…

Patrzyli na siebie.

Co kryje się w twoich modrych oczach, Essi? Ciekawość? Fascynacja innością? Jakie są ciemne strony twojego talentu, Oczko?

— Przepraszam — powiedziała. - Pytanie było głupie. I naiwne. Sugerujące, że uwierzyłam w to, co mówiłeś. Wracajmy. Ten wiatr przenika do szpiku kości. Spójrz, jak bałwani się morze.

— Widzę. Wiesz, Essi, to ciekawe…

— Co jest ciekawe?

— Głowę bym dał, że głaz, na którym Agloval spotyka się z syreną, był bliżej brzegu i był większy. A teraz go nie widać.

— Przypływ — rzekła krótko Essi. - Wkrótce woda sięgnie aż tam, pod urwisko.

— Aż tam?

— Tak. Woda przybiera tu i opada potężnie, dobrze ponad dziesięć łokci, bo tu, w cieśninie i ujściu rzeki występują tak zwane echa pływowe, czy jak to tam nazywają żeglarze.

Geralt patrzył w stronę przylądka, na Smocze Kły, wgryzione w huczący, spieniony przybój.

— Essi — spytał. - A gdy zacznie się odpływ?

— To co?

— Jak daleko cofnie się morze?

— A co… Ach, rozumiem. Tak, masz rację. Cofnie się aż do linii szelfu.

— Linii czego?

— No, jakby półki, którą tworzy dno, płaskiej płycizny, urywającej się krawędzią na granicy głębiny.

— A Smocze Kły…

— Są dokładnie na krawędzi.

— I będą osiągalne suchą nogą. Ile miałbym czasu?

— Nie wiem — Oczko zmarszczyła się. - Trzeba by popytać miejscowych. Ale nie wydaje mi się, Geralt, żeby to był najlepszy pomysł. Spójrz, między lądem a Kłami są skały, cały brzeg pocięty jest zatokami i fiordami. Gdy zacznie się odpływ, porób1 ą się tam wąwozy, kotły, wypełnione wodą. Nie wiem, czy…

Od strony morza, od ledwie widocznych skał dobiegł ich plusk. I głośny, śpiewny okrzyk.

— Białowłosy! — zawołała syrenka, z gracją przeskakująca po grzbiecie fali, młócąc wodę krótkimi, eleganckimi uderzeniami ogona.

— Sh'eenaz! — odkrzyknął, machając ręką. - Syrenka podpłynęła do skał, zawisła pionowo w spienionej, zielonej toni, oburącz odrzuciła włosy do tyłu, prezentując jednocześnie tors wraz z całym urokiem. Geralt rzucił okiem na Essi. Dziewczyna poczerwieniała lekko i z wyrazem żalu i zażenowania na twarzy popatrzyła przez moment na własne uroki, ledwo zaznaczające się pod sukienką.

— Gdzie jest ten mój? — zaśpiewała Sh'eenaz, podpływając bliżej. - Przecież miał tu być.

— Był. Czekał trzy godziny i poszedł.

— Poszedł? - zdziwiła się syrenka wysokim trelem. - Nie czekał? Nie wytrzymał marnych trzech, godzin? Tak sądziłam. Ani trochę poświęcenia! Ani trochę! Wstrętny, wstrętny, wstrętny! A co ty tutaj robisz, białowłosy? Przyszedłeś pospacerować ze swoją ukochaną? Ładna z was para, tylko te nogi was szpecą.

— To nie jest moja ukochana. Ledwie się znamy.

— Tak? — zdziwiła się Sh'eenaz. - Szkoda. Pasujecie do siebie, ładnie razem wyglądacie. Kto to jest?

— Jestem Essi Daven, poetka — zaśpiewała Oczko z akcentem i melodyką, przy której głos wiedźmina brzmiał jak skrzeczenie wrony. - Miło cię poznać, Sh'eenaz.

Syrenka plasnęła dłońmi po wodzie, zaśmiała się dźwięcznie.

— Jak pięknie! — krzyknęła. - Znasz naszą mowę! Słowo daję, zaskakujecie mnie, wy, ludzie. Prawdziwie, wcale nie dzieli nas tak wiele, jak się twierdzi.

Wiedźmin był zaskoczony nie mniej niż syrenka, chociaż mógł przypuszczać, że wykształcona i oczytana Essi lepiej od niego zna Starszą Mowę, język elfów, którego śpiewnej wersji używały syreny, morszczynki i nereidy. Jasne też powinno być dla niego, że śpiewność i skomplikowana melodyka mowy syren, która dla niego była utrudnieniem, dla Oczka była ułatwieniem.