— Proszę cię, Essi, nie płacz.
— Nie będę — odsunęła się od niego bardzo powoli. - Nie będę. Rozumiem. Nie może być inaczej.
Milczeli, siedząc obok siebie na wypchanym grochowinami sienniku. Zbliżał się wieczór.
— Geralt — powiedziała nagle, a głos jej drżał. - A może… Może byłoby tak… jak z tym małżem, z tym dziwnym prezentem? Może jednak odnaleźlibyśmy perłę? Później? Po jakimś czasie?
— Widzę tę perłę — powiedział z wysiłkiem. - Oprawioną w srebro, w srebrny kwiatuszek o misternych płatkach. Widzę ją na twojej szyi, na srebrnym łańcuszku, noszoną tak, jak ja noszę mój medalion. To będzie twój talizman, Essi. Talizman, który uchroni cię przed każdym złem.
— Mój talizman — powtórzyła, opuszczając głowę. - Moja perła, którą oprawię w srebro, z którą nigdy się nie rozstanę. Mój klejnot, który dostałam zamiast… Czy taki talizman może przynieść szczęście?
— Tak, Essi. Bądź pewna.
— Czy mogę posiedzieć tu jeszcze? Z tobą?
— Możesz.
Zbliżał się zmierzch i zapadał zmrok, a oni siedzieli na wypchanym grochowinami sienniku, w izdebce na stryszku, w której nie było mebli, w której był tylko ceber i nie zapalona świeczka na podłodze, w kałużce zastygłego wosku.
Siedzieli, w zupełnym milczeniu, w ciszy, bardzo długo. A potem przyszedł Jaskier. Słyszeli, jak nadchodzi, brzdąka na lutni i podśpiewuje. Jaskier wszedł, zobaczył ich i nie powiedział nic, ani jednego słowa. Essi, również milcząc, wstała i wyszła, nie patrząc na nich.
Jaskier nie powiedział ani słowa. Ale wiedźmin widział w jego oczach słowa, które nie padły.
VIII
— Rozumna rasa — powtórzył w zamyśleniu Agloval, opierając łokieć na poręczy krzesła, a podbródek na pięści. - Podwodna cywilizacja. Ryboludy żyjące na dnie morza. Schody, prowadzące w głębinę. Geralt, ty mnie masz za cholernie łatwowiernego księcia.
Oczko, stojąca obok Jaskra, prychnęła gniewnie. Jaskier z niedowierzaniem pokręcił głową. Geralt nie przejął się wcale.
— Jest mi obojętne — rzekł cicho — czy mi uwierzysz, czy nie. Moim obowiązkiem jest jednak uprzedzić cię. Łódź, która zbliży się do Smoczych Kłów, lub ludzie, którzy się tam pojawią w czasie odpływu, narażeni są na ryzyko. Śmiertelne ryzyko. Chcesz sprawdzić, czy to prawda, chcesz ryzykować, twoja sprawa. Ja po prostu uprzedzam.
— Ha — odezwał się nagle włodarz Zelest, siedzący za Aglovalem we wnęce okiennej. - Jeżeli to potwory jako elfy czy inne gobliny, to nie straszne nam one. Balim się, że to coś gorszego, a, strzeżcie bogowie, zaczarowanego. Z tego, co wiedźmin prawi, to takie jakby morskie topce pławuny. Są sposoby na topce. Obiło mi się o uszy, że jeden czarodziej w mig poradził sobie z topcami na jeziorze Mokva. Wlał w wodę baryłkę magicznego filtru i było po zasranych topcach. Śladu nie zostało.
— Prawda — odezwał się milczący dotąd Drouhard. - Śladu nie zostało. Również po leszczach, szczupakach, rakach i szczeżujach. Wygniła nawet moczarka na dnie i uschły olszyny na brzegach.
— Kapitalnie — rzekł drwiąco Agloval. - Dzięki za wspaniałą sugestię, Zelest. Masz ich może więcej?
— No, niby prawda — włodarz poczerwieniał silnie. - Magik przegiął różdżkę ociupinkę, krzynkę bardzo się rozmachał. Ale i bez magików możem sobie poradzić, książę. Powiada wiedźmin, że walczyć z onymi potworami można i ubić je też można. Tedy wojna, panie. Jak dawniej. Nie nowina nam, nie? Żyły w górach bobołaki, gdzie one teraz? Po lasach kołaczą się jeszcze dzikie elfy i dziwożony, ale i z tymi koniec będzie niebawem. Wywalczym co nasze. Jako dziadowie nasi…
— A perły zobaczą dopiero moje wnuki? — skrzywił się książę. - Za długo by czekać, Zelest.
— No, tak źle nie będzie. Widzi mi się… Rzeknę tak: z każdą łodzią poławiaczy dwie łodzie łuczników. Wnet nauczymy te potwory rozumu. Nauczymy ich strachu. Prawda, panie wiedźmin?
Geralt spojrzał na niego zimnym wzrokiem, nie odpowiedział.
Agloval odwrócił głowę, demonstrując swój szlachetny profil, zagryzł wargi. Potem spojrzał na wiedźmina, mrużąc oczy i marszcząc czoło.
— Nie wykonałeś zadania, Geralt — powiedział. - Pokpiłeś sprawę ponownie. Nie przeczę, wykazałeś dobre chęci. Ale ja za dobre chęci nie płacę. Płacę za rezultat. Za efekt. A efekt, wybacz określenie, jest gówniany. Tak tedy gówno zarobiłeś.
— Pięknie, mości książę — zakpił Jaskier. - Szkoda, że was z nami nie było tam, przy Smoczych Kłach. Dalibyśmy wam może z wiedźminem szansę spotkania z jednym z tamtych, z morza, z mieczem w ręku. Może wówczas zrozumielibyście, w czym rzecz, i przestali droczyć się o zapłatę…
— Jak przekupka — wtrąciła Oczko.
— Nie mam we zwyczaju droczyć się, targować ani dyskutować — powiedział Agloval spokojnie. - Rzekłem, nie zapłacę ci ani grosza, Geralt. Umowa brzmiała: wyeliminować niebezpieczeństwo, wyeliminować zagrożenie, umożliwić połów pereł bez ryzyka dla ludzi. A ty? Przychodzisz i opowiadasz mi o rozumnej rasie z dna morza. Radzisz, bym trzymał się z dala od miejsca, które przynosi mi dochód. Co zrobiłeś? Zabiłeś jakoby… Ilu?
— To bez znaczenia, ilu — Geralt pobladł lekko. - Przynajmniej dla ciebie, Agloval.
— Właśnie. Tym bardziej, że dowodów brak. Gdybyś chociaż przyniósł prawe dłonie tych rybożab, kto wie, może wykosztowałbym się na zwyczajową stawkę, taką, jaką bierze mój gajowy od pary wilczych uszu.
— Cóż — rzekł wiedźmin chłodno. - Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się pożegnać.
— Mylisz się — powiedział książę. - Pozostaje ci coś jeszcze. Stała praca za całkiem przyzwoite pieniądze i utrzymanie. Stanowisko i patent kapitana mojej zbrojnej straży, która odtąd będzie towarzyszyła poławiaczom. Nie musi być na stałe, wystarczy do czasu, gdy owa jakoby rozumna rasa nabierze dość rozumu, by trzymać się z da? lęka od moich łodzi, by unikać ich jak ognia. Co ty na to?
— Dziękuję, nie skorzystam — wiedźmin wykrzywił się. - Nie odpowiada mi taka praca. Prowadzenie wojen z innymi rasami uważam za idiotyzm. Może to i świetna rozrywka dla znudzonych i zblazowanych książąt. Ale dla mnie nie.
— Och, jakże dumnie — uśmiechnął się Agloval. - Jakże wyniośle. Zaiste, odrzucasz propozycje w sposób, jakiego niejeden król by się nie powstydził. Rezygnujesz z niezłych pieniędzy z miną bogacza będącego po sutym obiedzie. Geralt? Jadłeś dzisiaj obiad? Nie? A jutro? A pojutrze? Małe widzę szansę, wiedźminie, bardzo małe. Nawet normalnie trudno o zarobek, a teraz, z ręką na temblaku…
— Jak śmiesz! — krzyknęła cienko Oczko. - Jak śmiesz mówić tak do niego, Agloval! Rękę, którą nosi na temblaku, rozrąbano mu podczas wykonywania twojego zlecenia! Jak możesz być tak podły…
— Przestań — powiedział Geralt. - Przestań, Essi. To nie ma sensu.
— Nieprawda — rzuciła gniewnie. - To ma sens. Ktoś musi mu wreszcie powiedzieć prawdę w oczy, temu księciu, który sam się mianował księciem, korzystając z faktu, że nikt nie konkurował z nim o tytuł do władania tym kawałkiem skalistego wybrzeża, a który teraz uważa, że wolno mu znieważać innych.
Agloval poczerwieniał i zacisnął usta, ale nie powiedział ani słowa, nie poruszył się.
— Tak, Agloval — ciągnęła Essi, ściskając w pięści roztrzęsione ręce. - Bawi cię i cieszy możliwość znieważania innych, radujesz się pogardą, jaką możesz okazać wiedźminowi gotowemu nadstawić karku za twoje pieniądze. Ale wiedz, że wiedźmin kpi sobie z twojej pogardy i twoich zniewag, że nie robią one na nim najmniejszego wrażenia, że nawet ich nie zauważa. Nie, wiedźmin nie czuje nawet tego, co czują twoi słudzy i poddani, Zelest i Drouhard, a oni czują wstyd, głęboki i palący wstyd. Wiedźmin nie czuje tego, co my, ja i Jaskier, a my czujemy wstręt. Czy wiesz, Agloval, dlaczego tak jest? Powiem ci to. Wiedźmin wie, że jest lepszy. Jest więcej wart niż ty. I to daje mu siłę, którą ma. Essi zamilkła, opuściła głowę, nie dość szybko, by Geralt nie zdążył zobaczyć łzy, która błysnęła w kąciku | pięknego oka. Dziewczyną dotknęła dłonią zawieszonego na szyi kwiatuszka o srebrnych płatkach, kwiatuszka, w środku którego tkwiła wielka, błękitna perła. Kwiatuszek miał misterne, plecione płatki, wykonany był po mistrzowsku. Drouhard, pomyślał wiedźmin, stanął na wysokości zadania. Polecony przez niego rzemieślnik wykonał dobrał robotę. I nie wziął od nich grosza. Drouhard zapłacił za wszystko.
— Dlatego, mości książę — podjęła Oczko, unosząc głowę — nie ośmieszaj się, proponując wiedźminowi rolę najemnika w armii, jaką chcesz wystawić przeciw oceanowi. Nie narażaj się na śmieszność, bo twoja propozycja może wywołać tylko śmiech. Jeszcze nie pojąłeś? Wiedźminowi możesz zapłacić za wykonanie zadania, możesz go wynająć, by ochronił ludzi przed złem, by zapobiegł grożącemu im niebezpieczeństwu. Ale wiedźmina nie możesz kupić, nie możesz użyć go do własnych celów. Bo wiedźmin, nawet ranny i głodny, jest od ciebie lepszy. Więcej wart. Dlatego kpi sobie z twojej nędznej oferty. Zrozumiałeś?
— Nie, panno Daven — powiedział zimno Agloval. - Nie zrozumiałem. Wprost przeciwnie, rozumiem coraz mnięj. Podstawową zaś rzeczą, której zaiste nie rozumiem, jest to, że jeszcze nie rozkazałem powiesić całej waszej trójki oćwiczywszy pierwej batogiem i przypiekłszy czerwonym żelazem. Wy, panno Daven, usiłujecie sprawiać wrażeniej takiej, która wie wszystko. Powiedzcież mi tedy, czemu tego nie robię.
— Proszę bardzo — wypaliła natychmiast poetka. - Nie robisz tego, Agloval, bo gdzieś tam, głęboko, w środku, tli się w tobie iskierka przyzwoitości, resztka honoru, nie zduszona jeszcze pychą nuworysza i kupczyka. W środku, Agloval. Na dnie serca. Serca, które wszakże zdolne jest kochać syrenę.
Agloval pobladł jak płótno i zacisnął ręce na poręczach fotela. Brawo, pomyślał wiedźmin, brawo, Essi, wspaniale. Był z niej dumny. Ale jednocześnie czuł żal, potworny żal.