Выбрать главу

Bezskutecznie.

Wij wygiął się i obrócił, by dosięgnąć go kleszczami, przy czym gwałtownie zadrapał pazurami o drzewo, przewinął się po nim. W tym momencie nad głową Geralta syknęła strzała, z trzaskiem przebijając pancerz, przygważdżając stwora do pnia. Wij zwinął się, złamał strzałę i uwolnił się, ale natychmiast ugodziły go dwa dalsze pociski. Wiedźmin kopniakiem odrzucił od siebie trzepoczący odwłok, odturlał się w bok.

Braenn, klęcząc, szyła z łuku w nieprawdopodobnym tempie, pakując w skolopendromorfa strzałę po strzale. Wij łamał brzechwy i uwalniał się, ale kolejna strzała znowu przygważdżała go do pnia. Płaski, błyszczący, ciemnorudy łeb stwora kłapał i szczękał kleszczami przy miejscach, gdzie trafiały groty, bezmyślnie usiłując dosięgnąć raniącego go wroga.

Geralt przyskoczył z boku i ciął mieczem z szerokiego zamachu, kończąc walkę jednym uderzeniem. Drzewo podziałało jak katowski pień.

Braenn zbliżyła się powoli, z napiętym łukiem, kopnęła wijący się wśród traw, przebierający odnóżami tułów, splunęła na niego.

— Dzięki — rzekł wiedźmin, miażdżąc ucięty łeb wiją. uderzeniami obcasa.

— Ee?

— Uratowałaś mi życie.

Driada spojrzała na niego. Nie było w tym spojrzeniu ani zrozumienia, ani emocji.

— Yghern — powiedziała, trącając butem skręcające się cielsko. - Połamał mi szypy.

— Uratowałaś życie i mnie, i tej małej driadzie — powtórzył Geralt. - Psiakrew, gdzie ona jest?

Braenn zręcznie odgarnęła krzaki jeżyn, zagłębiła ramię wśród kolczatych pędów.

— Takem myślała — powiedziała, wyciągając z chaszczy istotkę w szarym kubraczku. - Obacz sam, Gwynbleidd.

To nie była driada. Nie był to też elf, sylfida, puk ani niziołek. To była najzwyklejsza w świecie ludzka dziewczynka. W środku Brokilonu, najniezwyklejszym miejscu dla zwykłych, ludzkich dziewczynek.

Miała jasne, mysiopopielate włosy i wielkie, jadowicie zielone oczy. Nie mogła mieć więcej niż dziesięć lat.

— Kim jesteś? - spytał. - Skąd się tu wzięłaś? Nie odpowiedziała. Gdzie ja ją już widziałem, pomyślał. Gdzieś już ją widziałem. Ją lub kogoś bardzo do niej podobnego.

— Nie bój się — powiedział niepewnie.

— Nie boję się — burknęła niewyraźnie. Najwidoczniej miała katar.

— Dyrdajmy stąd — odezwała się nagle Braenn, rozglądając się dookoła. - Gdzie jest jeden yghem, wraz patrzeć drugiego. A ja już mało szypów mam.

Dziewczynka spojrzała na nią, otworzyła usta, otarła buzię wierzchem dłoni, rozmazując kurz.

— Kim ty, do diabła, jesteś? - powtórzył Geralt, pochylając się. - Co robisz w… W tym lesie? Jak się tu dostałaś?

Dziewczynka opuściła głowę i pociągnęła zakatarzonym nosem.

— Ogłuchłaś? Kim jesteś, pytam? Jak się nazywasz?

— Ciri — smarknęła.

Geralt odwrócił się. Braerm, oglądając łuk, łypała okiem na niego.

— Słuchaj, Braenn…

— Czego?

— Czy to możliwe… Czy to możliwe, żeby ona… uciekła wam z Duen Canell?

— Ee?

— Nie udawaj kretynki — zdenerwował się. - Wiem, że porywacie dziewczynki. A ty sama, co, z nieba spadłaś do Brokilonu? Pytam, czy to możliwe…

— Nie — ucięła driada. - Nigdym jej na oczy nie widziała.

Geralt przyjrzał się dziewczynce. Jej popielatoszare włosy były potargane, pełne igliwia i listków, ale pachniały czystością, nie dymem, nie oborą ani tłuszczem. Ręce, choć nieprawdopodobnie brudne, były małe i delikatne, bez szram i odcisków. Chłopięce ubranie, kubraczek z czerwonym kapturkiem, jakie nosiła, na nic nie wskazywało, ale wysokie buciki zrobione były z miękkiej, drogiej, cielęcej skóry. Nie, z pewnością nie było to wiejskie dziecko. Freixenet, pomyślał nagle wiedźmin. To jej szukał Freixenet. Za nią poszedł do Brokilonu.

— Skąd jesteś, pytam, smarkulo?

— Jak mówisz do mnie! — dziewczynka hardo zadarła głowę i tupnęła nóżką. Miękki mech zupełnie zepsuł efekt tego tupnięcia.

— Ha — powiedział wiedźmin i uśmiechnął się. - W samej rzeczy, księżniczka. Przynajmniej w mowie, bo wygląd nikczemny. Jesteś z Verden, prawda? Wiesz, że cię szukają? Nie martw się, odstawię cię do domu. Słuchaj, Braenn…

Gdy odwrócił głowę, dziewczynka błyskawicznie zakręciła się na pięcie i puściła biegiem przez las, po łagodnym zboczu wzgórza.

— Bloede turd! — wrzasnęła driada, sięgając do kołczana. - Caemm 'erę!

Dziewczynka, potykając się, pędziła na oślep przez las, trzeszcząc wśród suchych gałęzi.

— Stój! — krzyknął Geralt. - Dokąd, zaraza!

Braenn błyskawicznie napięła łuk. Strzała zasyczała jadowicie, mknąc po płaskiej paraboli, grot ze stukotem wbił się w pień, nieledwie muskając włosy dziewczynki. Mała skuliła się i przypadła do ziemi.

— Ty cholerna idiotko — syknął wiedźmin, zbliżając się do driady. Braenn zwinnie dobyła z kołczanu następną strzałę. - Mogłaś ją zabić!

— Tu jest Brokilon — powiedziała hardo.

— A to jest dziecko!

— No to co?

Spojrzał na brzechwę strzały. Były na niej pręgowane pióra z lotek kury bażanta barwione na żółto w wywarze z kory. Nie powiedział ani słowa. Odwrócił się i szybko poszedł w las. Dziewczynka leżała pod drzewem, skulona, ostrożnie unosząc głowę i patrząc na strzałę tkwiącą w pniu. Usłyszała jego kroki i poderwała się, ale dopadł jej w krótkim skoku, chwycił za czerwony kapturek kubraczka. Odwróciła głowę i spojrzała na niego, potem na rękę, trzymającą kapturek. Puścił ją.

— Dlaczego uciekałaś?

— Nic ci do tego — smarknęła. - Zostaw mnie w spokoju, ty… ty…

— Głupi bachorze — syknął wściekle. - Tu jest Brokilon. Mało ci było wija? Sama nie dożyjesz w tym lesie do rana. Jeszcze tego nie pojęłaś?

— Nie dotykaj mnie! — rozdarła się. - Ty pachołku, ty! Jestem księżniczką, nie myśl sobie!

— Jesteś głupią smarkulą.

— Jestem księżniczką!

— Księżniczki nie łażą same po lesie. Księżniczki mają czyste nosy.

— Głowę ci każę ściąć! I jej też! - dziewczynka otarła nos dłonią i wrogo spojrzała na podchodzącą driadę. Braenn parsknęła śmiechem.

— No, dobrze, dość tych wrzasków — przerwał wiedźmin. - Dlaczego uciekałaś, księżniczko? I dokąd? Czego się boisz?

Milczała, pociągając nosem.

— Dobrze, jak chcesz — mrugnął do driady. - My idziemy. Chcesz zostać sama w lesie, twoja wola. Ale na drugi raz, gdy dopadnie cię yghern, nie wrzeszcz. Księżniczkom to nie przystoi. Księżniczki umierają nawet nie pisnąwszy, wytarłszy uprzednio nosy do czysta. Idziemy, Braenn. Żegnaj, wasza wysokość.

— Za… zaczekaj.

— Aha?

— Pójdę z wami.

— Zaszczyceniśmy wielce. Prawda, Braenn?

— Ale nie zaprowadzisz mnie znowu do Kistrina? Przyrzekasz?

— Kto to jest… — zaczął. - Ach, psiakrew. Kistrin. Książę Kistrin? Syn króla Ervylla z Verden?

Dziewczynka wydęła małe usteczka, smarknęła i odwróciła głowę.

— Dość tych igrów — odezwała się ponuro Braenn. - Idziem.

— Zaraz, zaraz — wiedźmin wyprostował się i spojrzał na driadę z góry. - Plany ulegają pewnej zmianie, moja śliczna łuczniczko.

— Ee? — Braenn uniosła brwi.

— Pani Eithne zaczeka. Muszę odprowadzić tę małą do domu. Do Verden.

Driada zmrużyła oczy i sięgnęła do kołczana.

— Nikaj nie pójdziesz. Ani ona. Wiedźmin uśmiechnął się paskudnie.

— Uważaj, Braenn — powiedział. - Ja nie jestem szczeniakiem, któremu wczoraj wpakowałaś strzałę w oko z zasadzki. Ja umiem się bronić.

— Bloede arss! — syknęła, unosząc łuk. - Idziesz do Duen Canell, ona takoż! Nie do Verden!

— Nie! Nie do Verden! — popielatowłosa dziewuszka, przypadła do driady, przycisnęła się do jej szczupłego uda. - Idę z tobą! A on niech sobie idzie sam do Verden, do głupiego Kistrina, jeśli tak chce!

Braenn nawet nie spojrzała na nią, nie spuszczała oka z Geralta. Ale opuściła łuk.

— Ss turd! — splunęła mu pod nogi. - Ano! A idź, gdzie cię oczy poniosą! Obaczym, czy zdołasz. Zdechniesz, nim wyjdziesz z Brokilonu.

Ma rację, pomyślał Geralt. Nie mam szans. Bez niej ani nie wyjdę z Brokilonu, ani nie dotrę do Duen Canell. Trudno, zobaczymy. Może uda się wyperswadować Eithne…

— No, Braenn — powiedział pojednawczo, uśmiechnął się. - Nie wściekaj się, ślicznotko. Dobrze, niech będzie po twojemu. Idziemy wszyscy do Duen Canell. Do pani Eithne.

Driada burknęła coś pod nosem, zdjęła strzałę z cięciwy.

— W drogę tedy — powiedziała, poprawiając opaskę na włosach. - Dość się czasu zwlekło.

— Oooj… — jęknęła dziewczynka, robiąc krok.

— Czego tam?

— Coś mi się stało… W nogę.

— Zaczekaj, Braenn! Chodź, smarkulo, wezmę cię na barana.

Była cieplutka i pachniała jak mokry wróbel.

— Jak masz na imię, księżniczko? Zapomniałem.

— Ciri.

— A twoje włości, gdzie leżą, jeśli wolno spytać?

— Nie powiem ci — burknęła. - Nie powiem i już.

— Przeżyję. Nie wierć się i nie smarkaj mi nad uchem. Co robiłaś w Brokilonie? Zgubiłaś się? Zabłądziłaś?