— Akurat! Ja nigdy nie błądzę.
— Nie wierć się. Uciekłaś od Kistrina? Z zamku Nastrog? Przed czy po ślubie?
— Skąd wiesz? — smarknęła przejęta.
— Jestem niesamowicie mądry. Dlaczego uciekałaś akurat do Brokilonu? Nie było bezpieczniejszych kierunków?
— Głupi koń poniósł.
- Łżesz, księżniczko. Przy twojej posturze mogłabyś dosiąść najwyżej kota. I to łagodnego.
— To Marek jechał. Giermek rycerza Voymira. A w lesie koń się wywalił i złamał nogę. I pogubiliśmy się.
— Mówiłaś, że ci się to nie zdarza.
— To on zabłądził, nie ja. Była mgła. I pogubiliśmy się.
Pogubiliście się, pomyślał Geralt. Biedny giermek rycerza Ybymira, który miał nieszczęście nadziać się na Braenn i jej towarzyszki. Szczeniak, nie wiedzący zapewne, co to kobieta, pomaga w ucieczce zielonookiej smarkuli, bo nasłuchał się rycerskich opowieści o dziewicach zmuszanych do małżeństwa. Pomaga jej uciec, po to, by paść od strzały farbowanej driady, która zapewne nie wie, co to mężczyzna. Ałe już umie zabijać.
— Pytałem, zwiałaś z zamku Nastrog przed ślubem czy po ślubie?
— Zwiałam i już, co ci do tego — zaburczała. - Babka powiedziała, że mam tam jechać i poznać go. Tego Kistri-na. Tylko poznać. A ten jego ojciec, ten brzuchasty król…
— Ervyll.
— … od razu ślub i ślub. A ja jego nie chcę. Tego Kistrina. Babka powiedziała…
— Taki ci wstrętny książę Kistrin?
— Nie chcę go — oświadczyła hardo Ciri, pociągając nosem, w którym grało aż miło. - Jest gruby, głupi i brzydko pachnie mu z buzi. Zanim tam pojechałam, pokazali mi obrazek, a na obrazku on gruby nie był. Nie chcę takiego męża. W ogóle nie chcę męża.
— Ciri — rzekł wiedźmin niepewnie. - Kistrin jest jeszcze dzieckiem, tak jak i ty. Za parę lat może być z niego całkiem przystojny młodzian.
— To niech mi przyślą drugi obrazek, za parę lat — prychnęła. - I jemu też. Bo powiedział mi, że na obrazku, który jemu pokazali, ja byłam dużo ładniejsza. I przyznał się, że kocha Alvinę, damę dworu, i chce być jej rycerzem. Widzisz? On mnie nie chce i ja jego nie chcę. To po co ślub?
— Ciri — mruknął wiedźmin. - On jest księciem, a ty księżniczką. Książęta i księżniczki tak właśnie się żenią, nie inaczej. Taki jest zwyczaj.
— Mówisz jak wszyscy. Myślisz, że jeśli jestem mała, to można mi nakłamać.
— Nie kłamię.
— Kłamiesz.
Geralt zamilkł. Braenn, idąca przed nimi, obejrzała się, zapewne zdziwiona ciszą. Wzruszywszy ramionami, podjęła marsz.
— Dokąd my idziemy? — odezwała się ponuro Ciri. - Chcę wiedzieć! Geralt milczał.
— Odpowiadaj, jak cię pytają! - rzekła groźnie, popierając rozkaz głośnym smarknięciem. - Czy wiesz, kto… Kto na tobie siedzi?
Nie zareagował.
— Bo ugryzę cię w ucho! — wrzasnęła. Wiedźmin miał dosyć. Ściągnął dziewczynkę z karku i postawił na ziemi.
— Słuchaj no, smarkulo — powiedział ostro, mocując się z klamrą pasa. - Zaraz przełożę cię przez kolano, ściągnę gacie i dam po tyłku rzemieniem. Nikt mnie przed tym nie powstrzyma, bo tu nie królewski dwór, a ja nie jestem twoim dworakiem ani sługą. Zaraz pożałujesz, że nie zostałaś w Nastrogu. Zaraz zobaczysz, że jednak lepiej być księżną niż zagubionym w lesie usmarkańcem. Bo księżnej, i owszem, wolno zachowywać się nieznośnie. Księżnej nawet wtedy nikt nie leje w tyłek rzemieniem, co najwyżej książę pan, osobiście.
Ciri skurczyła się i kilkakrotnie pociągnęła nosem. Braenn, oparta o drzewo, beznamiętnie przyglądała się.
— No jak? — spytał wiedźmin, owijając pas wokół na-pięstka. - Będziemy już zachowywać się godnie i powściągliwie? Jeżeli nie, przystąpimy do łojenia zadka jej wysokości. No? Tak czy nie?
Dziewczynka zachlipała i pociągnęła nosem, po czym skwapliwie pokiwała głową.
— Będziesz grzeczna, księżniczko?
— Będę — burknęła.
- Ćma wnet będzie — odezwała się driada. - Dyrdajmy, Gwynbleidd.
Las zrzedł. Szli przez piaszczyste młodniaki, przez wrzosowiska, przez zasnute mgłą łąki, na których pasły się stada jeleni. Robiło się chłodniej.
— Szlachetny panie… — odezwała się Ciri po długim, długim milczeniu.
— Nazywam się Geralt. O co chodzi?
— Jestem okropecznie głodna.
— Zaraz się zatrzymamy. Wkrótce zmierzch.
— Nie wytrzymam — zachlipiała. - Nic nie jadłam od…
— Nie maż się — sięgnął do sakwy, wyciągnął kawał słoniny, mały krążek sera i dwa jabłka. - Masz.
— Co to jest, to żółte?
— Słonina.
— Tego jeść nie będę — burknęła.
- Świetnie się składa — rzekł niewyraźnie, pakując słoninę do ust. - Zjedz ser. I jabłko. Jedno.
— Dlaczego jedno?
— Nie wierć się. Zjedz oba.
— Geralt?
— Mhm?
— Dziękuję.
— Nie ma za co. Jedz na zdrowie.
— Ja nie… Nie za to. Za to też, ale… Uratowałeś mnie przed tą stonogą… Brrr… O mało nie umarłam ze strachu…
— O mało nie umarłaś — potwierdził poważnie. O mało nie umarłaś w wyjątkowo bolesny i paskudny sposób, pomyślał. - A dziękować powinnaś Braenn.
— Kim ona jest?
— Driadą.
— Dziwożoną?
— Tak.
— To ona nas… One porywają dzieci! Ona nas porwała? Eee, ty przecież nie jesteś mały. A czemu ona tak dziwnie mówi?
— Mówi, jak mówi, to nieważne. Ważne jest, jak strzela. Nie zapomnij jej podziękować, gdy się zatrzymamy.
— Nie zapomnę — smarknęła.
— Nie wierć się, księżniczko, przyszła księżno Verden.
— Nie będę — burknęła — żadną księżną.
— Dobrze, dobrze. Nie będziesz księżną. Zostaniesz chomikiem i zamieszkasz w norce.
— Nieprawda! Ty nic nie wiesz!
— Nie piszcz mi nad uchem. I nie zapominaj o rzemieniu!
— Nie będę księżną. Będę…
— No? Czym?
— To jest tajemnica.
— Ach, tak, tajemnica. Świetnie — uniósł głowę. - Co się stało, Braenn?
Driada, zatrzymawszy się, wzruszyła ramionami, popatrzyła w niebo.
— Ustałam — rzekła miękko. - I tyś pewnie ustał, niosąc ją, Gwynbleidd. Tu staniemy. Ćma wraz.
III
— Ciri?
— Mhm? — pociągnęła nosem dziewczynka, szeleszcząc gałązkami, na których leżała.
— Nie zimno ci?
— Nie — westchnęła. - Dzisiaj jest ciepło. Wczoraj… Wczoraj to okropecznie zmarzłam, ojej.
— Dziw — odezwała się Braenn, rozluźniając rzemienie długich, miękkich butów. - Tycia kruszynka, a zaszła tyli szmat lasu. I przez czaty przeszła, przez młakę, przez gęstwę. Krzepka, zdrowa i dzielna. Zaprawdę, nada się… Nada się nam.
Geralt szybko rzucił okiem na driadę, na jej błyszczące w półmroku oczy. Braenn oparła się plecami o drzewo, zdjęła opaskę, rozrzuciła włosy szarpnięciem głowy.
— Weszła do Brokilonu — mruknęła, uprzedzając komentarz. - Jest nasza, Gwynbleidd. Idziem do Duen Canell.
— Pani Eithne zdecyduje — odrzekł cierpko. Ale wiedział, że Braenn miała rację.
Szkoda, pomyślał, patrząc na wiercącą się na zielonym posłaniu dziewczynkę. Taki rezolutny skrzat. Gdzie ja ją już widziałem? Nieważne. Ale szkoda. Świat jest taki wielki i taki piękny. A jej światem będzie już Brokilon, do końca jej dni. Być może, niewielu dni. Może tylko do dnia, gdy zwali się między paprocie, wśród krzyku i świstu strzał, walcząc w tej bezsensownej wojnie o las. Po stronie tych, które muszą przegrać. Muszą. Wcześniej czy później.
— Ciri?
— Aha?
— Gdzie mieszkają twoi rodzice?
— Nie mam rodziców — pociągnęła nosem. - Utonęli w morzu, jak byłam malutka.
Tak, pomyślał, to wyjaśnia wiele. Księżniczka, dziecko nie żyjącej książęcej pary. Kto wie, czy nie trzecia córka po czterech synach. Tytuł w praktyce znaczący mniej od tytułu szambelana czy koniuszego. Kręcące się przy dworze popielatowłose i zielonookie coś, co trzeba jak najprędzej wypchnąć, wydać za mąż. Jak najprędzej, zanim dojrzeje i stanie się małą kobietą, groźbą skandalu, mezaliansu czy incestu, o jaki nietrudno we wspólnej zamkowej sypialni.
Jej ucieczka nie dziwiła wiedźmina. Spotykał już wielokrotnie księżniczki, a nawet królewny, włóczące się z trupami wędrownych aktorów i szczęśliwe, że zdołały zbiec przed zgrzybiałym, ale wciąż spragnionym potomka królem. Widywał królewiczów, przedkładających niepewny los najemnika nad upatrzoną przez ojca kulawą czy ospowatą królewnę, której zasuszone lub wątpliwe dziewictwo miało być ceną sojuszu i dynastycznej koligacji.
Położył się obok dziewczynki, okrył ją swoją kurtką.
- Śpij — powiedział. - Śpij, mała sierotko.
— Akurat! — zaburczała. - Jestem księżniczką, a nie sierotką. I mam babkę. Moja babka jest królową, nie myśl sobie. Jak jej powiem, że chciałeś mnie zbić pasem, moja babka każe ci ściąć głowę, zobaczysz.
— Potworne! Ciri, miej litość!
— Akurat!
— Jesteś przecież dobrą dziewczynką. Ucinanie głowy okropnie boli. Prawda, że nic nie powiesz?
— Powiem.
— Ciri.
— Powiem, powiem, powiem! Boisz się, co?
— Strasznie. Wiesz, Ciri, jak człowiekowi utną głowę, to można od tego umrzeć.
— Naśmiewasz się?
— Gdzieżbym śmiał.
— Jeszcze ci mina zrzednie, zobaczysz. Z moją babką nie ma żartów, jak tupnie nogą, to najwięksi woje i rycerze klękają przed nią, sama widziałam. A jak któryś jest nieposłuszny, to ciach, i głowy nie ma.