Выбрать главу

— Straszne. Ciri?

— Ehe?

— Chyba utną ci głowę.

— Mnie?

— Jasne. Przecież to twoja babka królowa uzgodniła małżeństwo z Kistrinem i wysłała cię do Verden, do Nastroga. Byłaś nieposłuszna. Jak tylko wrócisz… Ciach! I głowy nie ma.

Dziewczynka zamilkła, przestała się nawet wiercić. Słyszał, jak cmoka, przygryzając dolną wargę ząbkami, jak pociąga zakatarzonym nosem.

— Nieprawda — powiedziała. - Babka nie pozwoli uciąć mi głowy, bo… Bo to moja babka, no nie? Eee, najwyżej dostanę…

— Aha — zaśmiał się Geralt. - Z babką żartów nie ma? Bywała już w robocie rózga, co? Ciri parsknęła gniewnie.

— Wiesz co? — powiedział. - Powiemy twojej babce, że ja już cię sprałem, a dwa razy za tę samą winę karać nie wolno. Umowa stoi?

— Chyba niemądry jesteś! - Ciri uniosła się na łokciach, szeleszcząc gałązkami. - Jak babka usłyszy, ze mnie zbiłeś, to głowę ci utną jak nic!

— A więc jednak żal ci mojej głowy? Dziewczynka zamilkła, znowu pociągnęła nosem.

— Geralt…

— Co, Ciri?

— Babka wie, że muszę wrócić. Nie mogę być żadną księżną ani żoną tego głupiego Kistrina. Muszę wrócić, i już.

Musisz, pomyślał. Niestety, nie zależy to ani od ciebie ani od twojej babki. Zależy to od humoru starej Eithne. I od moich umiejętności przekonywania.

— Babka to wie — ciągnęła Ciri. - Bo ja… Geralt, przysięgnij, że nikomu nie powiesz. To straszna tajemnica. Okropeczna, mówię ci. Przysięgnij.

— Przysięgam.

— No, to ci powiem. Moja mama była czarownicą, nie myśl sobie. I mój tata też był zaczarowany. To wszystko opowiedziała mi jedna niania, a jak babka się o tym dowiedziała, to była straszna awantura. Bo ja jestem przeznaczona, wiesz?

— Do czego?

— Nie wiem — rzekła Ciri z przejęciem. - Ale jestem przeznaczona. Tak mówiła niania. A babka powiedziała, że nie pozwoli, że prędzej cały chorrel… chorremy zamek zawali się. Rozumiesz? A niania powiedziała, że na przeznaczenie to choćby nie wiem co, nic nie pomoże. Ha! A potem niania się popłakała, a babka wrzeszczała. Widzisz? Jestem przeznaczona. Nie będę żoną głupiego Kistrina. Geralt?

- Śpij — ziewnął, aż zatrzeszczała żuchwa. - Śpij, Ciri.

— Opowiedz mi bajkę.

— Co?

— Bajkę mi opowiedz — fuknęła. - Jak mam spać bez bajki? Eee tam!

— Nie znam, psiakrew, żadnej bajki. Śpij.

— Nie kłam. Bo znasz. Jak byłeś mały, to co, nikt ci nie opowiadał bajek? Z czego się śmiejesz?

— Z niczego. Coś sobie przypomniałem.

— Aha! Widzisz. No, to opowiedz.

— Co?

— Bajkę.

Zaśmiał się znowu, podłożył ręce pod głowę, patrząc na gwiazdy, mrugające zza gałęzi nad ich głowami.

— Był sobie pewnego razu… kot — zaczął. - Taki zwykły, pręgowaty myszołowca. I pewnego razu ten kot poszedł sobie, sam jeden, na daleką wyprawę do strasznego, ciemnego lasu. Szedł… Szedł… Szedł…

— Nie myśl sobie — mruknęła Ciri, przytulając się do niego — że zasnę, zanim on dojdzie.

— Cicho, smarkulo. Tak… Szedł, szedł, aż napotkał lisa. Rudego lisa.

Braenn westchnęła i położyła się obok wiedźmina, z drugiej strony, też przytulając się lekko.

— No — Ciri pociągnęła nosem. - Opowiadaj, co było dalej.

— Popatrzył lis na kota. Ktoś ty, pyta. Jestem kot, odpowie na to kot. Ha, powiada lis, a nie boisz się, kocie, łazić sam po lesie? A jak będzie król jechał na łowy, to co? Z psami, z osacznikami, na koniach? Powiadam ci, kocie, mówi lis, łowy to straszna bieda dla takich, jak ty i ja. Ty masz futro, ja mam futro, łowcy nigdy nie darują takim jak my, bo łowcy mają narzeczone i kochanki, a tym łapy marzną i szyje, to i robią z nas kołnierze i mufki dla tych dziwek do noszenia.

— Co to są mufki? — spytała Ciri.

— Nie przerywaj. I dodał lis: Ja, kocie, umiem ich przechytrzyć, mam na tych myśliwych tysiąc dwieście osiemdziesiąt sześć sposobów, taki jestem przebiegły. A ty, kocie, ile masz sposobów na łowców?

— Och, jaka to ładna bajka — powiedziała Ciri, przytulając się do wiedźmina jeszcze mocniej. - Opowiadaj, co kot?

— Aha — szepnęła z drugiej strony Braenn. - Co kot? Wiedźmin odwrócił głowę. Oczy driady błyszczały, usta miała półotwarte i przesuwała po nich językiem. Jasne, pomyślał. Małe driady spragnione są bajek. Tak, jak mali wiedźmini. Bo i jednym, i drugim rzadko kto opowiada bajki przed zaśnięciem. Małe driady usypiają wsłuchane w szum drzew. Mali wiedźmini usypiając wsłuchani w ból mięśni. Nam też świeciły się oczy, tak jak Braenn, gdy słuchaliśmy bajki Vesemira, tam, w Kaer Morhen. Ależ to było dawno… Tak dawno…

— No — zniecierpliwiła się Ciri. - Co dalej?

— A kot na to: Ja, lisie, nie mam żadnych sposobów. Ja umiem tylko jedno — hyc na drzewo. To powinno wystarczyć, prawda? Lis w śmiech. Ech, mówi, ależ z ciebie głupek. Zadzieraj twój pręgowaty ogon i zmykaj stąd, zginiesz tu, jeśli cię łowcy osaczą. I nagle, ni z tego ni z owego, jak nie zagrają rogi! I wyskoczyli z krzaków myśliwi, zobaczyli kota i lisa, i na nich!

— Ojej! — smarknęła Ciri, a driada poruszyła się gwałtownie.

— Cicho. I na nich, wrzeszcząc, dalejże, obedrzeć ich ze skóry! Na mufki ich, na mufki! I poszczuli psami lisa i kota. A kot hyc na drzewo, po kociemu. Na sam czubek. A psy lisa cap! Zanim rudzielec zdążył użyć któregokolwiek ze swych chytrych sposobów, już był z niego kołnierz. A kot z czubka drzewa namiauczał i naparskał na myśliwych, a oni nic mu nie mogli zrobić, bo drzewo było wysokie jak cholera. Postali na dole, poklęli, na czym świat stoi, ale musieli odejść z niczym. A wówczas kot zlazł z drzewa i spokojnie wrócił do domu.

— I co dalej?

— Nic. To koniec.

— A morał? - spytała Ciri. - Bajki mają morały, no nie?

— Ee? — odezwała się Braenn, przytulając się mocniej do Geralta. - Co to morał?

— Dobra bajka ma morał, a zła nie ma morału — rzekła Ciri z przekonaniem, pociągając nosem.

— Ta była dobra — ziewnęła driada. - Tedy ma, co ma mieć. Trza było, kruszynko, przed yghernem na drzewo, jak ów umny kocur. Nie dumać, jeno aby wraz na drzewo. Ot, cała mądrość. Przeżyć. Nie dać się.

Geralt zaśmiał się cicho.

— Nie było drzew w zamkowym parku, Ciri? W Nastrogu? Zamiast do Brokilonu, mogłaś wleźć na drzewo i siedzieć tam, na samym czubku, dopóki Kistrinowi nie przeszłaby ochota do żeniaczki.

— Naśmiewasz się?

— Aha.

— To wiesz, co? Nie cierpię cię.

— To straszne. Ciri, ugodziłaś mnie w samo serce.

— Wiem — przytaknęła poważnie, pociągając nosem, po czym przytuliła się do niego mocno.

- Śpij dobrze, Ciri — mruknął, wdychając jej miły, wróbli zapach. - Śpij dobrze. Dobranoc, Braenn.

— Dearme, Gwynbleidd.

Nad ich głowami Brokilon szumiał miliardem gałęzi i setkami miliardów liści.

IV

Następnego dnia dotarli do Drzew. Braenn uklękła, pochyliła głowę. Geralt czuł, że powinien zrobić to samo. Ciri westchnęła z podziwu.

Drzewa — głównie dęby, cisy i hikory — miały po kilkanaście sążni w obwodzie. Nie sposób było ocenić, jak wysoko sięgały ich korony. Miejsca, gdzie potężne, powyginane korzenie przechodziły w równy pień, znajdowały się jednak wysoko ponad ich głowami. Mogli iść szybciej ~ olbrzymy rosły rzadko, a w ich cieniu nie utrzymała się żadna inna roślinność — był tylko dywan butwiejących liści.

Mogli iść szybciej. Ale szli wolno. Cicho. Schyliwszy głowy. Byli tu, wśród Drzew, mali, nieważni, nieistotni. Nie liczący się. Nawet Ciri zachowała ciszę — nie odzywała się blisko pół godziny.

A po godzinie marszu minęli pas Drzew, znowu zagłębili się w wąwozy, w mokre bukowiny.

Katar gnębił Ciri coraz mocniej. Geralt nie miał chusteczki, mając zaś dość jej nieustannego pociągania nosem, nauczył ją smarkać w palce. Dziewczynce ogromnie się to spodobało. Patrząc na jej uśmieszek i błyszczące oczy, wiedźmin był głęboko przekonany, że cieszy się myślą, że wkrótce będzie mogła popisać się nową sztuczką na dworze, podczas uroczystej uczty lub audiencji zamorskiego ambasadora.

Braenn zatrzymała się nagle, odwróciła.

— Gwynbleidd — powiedziała, odmotując zieloną chustkę okręconą wokół łokcia. - Chodź. Zawiążę ci oczy. Tak trzeba.

— Wiem.

— Będę cię wiodła. Daj rękę.

— Nie — zaprotestowała Ciri. - Ja go będę prowadziła. Braenn?

— Dobrze, kruszynko.

— Geralt?

— Aha?

— Co to znaczy Gwyn… bleidd?

— Biały Wilk. Tak nazywają mnie driady.

— Uważaj, korzeń. Nie potknij się! Nazywają cię tak, bo masz białe włosy?

— Tak… Psiakrew!

— Przecież mówiłam, że korzeń.

Szli. Powoli. Pod nogami było ślisko od opadłych liści. Poczuł na twarzy ciepło, blask słońca przedarł się przez zasłaniającą mu oczy chustkę.

— Och, Geralt — usłyszał głos Ciri. - Tak tu pięknie… Szkoda, że nie możesz widzieć. Tyle tu kwiatów. I ptaków. Słyszysz, jak śpiewają? Och, ile tu ich jest. Mnóstwo. O, i wiewiórki. Uważaj, będziemy przechodzić przez rzeczkę, po kamiennym mostku. Nie wpadnij do wody. Och, ile tu rybek! Pełno. Pływają w wodzie, wiesz? Tyle tu zwierzątek, ojej. Nigdzie chyba tyle nie ma…

— Nigdzie — mruknął. - Nigdzie. Tu jest Brokilon.

— Co?

— Brokilon. Ostatnie Miejsce.

— Nie rozumiem…

— Nikt nie rozumie. Nikt nie chce zrozumieć.

V

— Zdejmij chustkę, Gwynbleidd. Już można. Jesteśmy na miejscu.