Выбрать главу

— Wiedź… Wiedźmin?

— Nie wiedziałaś, że to wiedźmin? Sławny Geralt Riv? Prawda, skąd taki pędrak, jak ty, ma wiedzieć, kto to wiedźmin. Teraz to nie to co dawniej. Teraz jest mało wiedźminów, prawie nie uświadczysz. Pewnie w życiu nie widziałaś wiedźmina?

Ciri wolno pokręciła głową, nie spuszczając z Geralta wzroku.

— Wiedźmin, pędraku, to ta… — Freixenet urwał i zbladł, widząc wchodzącą do chatki Braenn. - Nie, nie chcę! Nie dam sobie niczego wlewać do gęby, nigdy, nigdy więcej! Geralt! Powiedz jej…

— Uspokój się.

Braenn nie zaszczyciła Freixeneta niczym więcej oprócz przelotnego spojrzenia. Podeszła od razu do Ciri siedzącej w kucki obok wiedźmina.

— Chodź — powiedziała. - Chodź, kruszynko.

— Dokąd? — wykrzywiła się Ciri. - Nie pójdę. Chcę być z Geraltem.

— Idź — uśmiechnął się wymuszenie wiedźmin. - Pobawisz się z Braenn i młodymi driadami. Pokażą ci Duen Canell…

— Nie zawiązała mi oczu — powiedziała Ciri bardzo wolno. - Gdyśmy tu szli, nie zawiązała mi oczu. Tobie zawiązała. Żebyś nie mógł tu trafić, gdy odejdziesz. To znaczy…

Geralt spojrzał na Braenn. Driada wzruszyła ramionami, potem objęła i przytuliła dziewczynkę.

— To znaczy… — głos Ciri załamał się nagle. - To znaczy, że ja stąd nie odejdę. Tak?

— Nikt nie ujdzie przed swym przeznaczeniem. Wszyscy odwrócili głowy na dźwięk tego głosu. Cichego, ale dźwięcznego, twardego, zdecydowanego. Głosu wymuszającego posłuch, nie uznającego sprzeciwu. Braenn skłoniła się. Geralt przyklęknął na jedno kolano.

— Pani Eithne…

Władczyni Brokilonu nosiła powłóczystą, zwiewną, jasnozieloną szatę. Jak większość driad, była niewysoka i szczupła, ale dumnie uniesiona głowa, twarz o poważnych, ostrych rysach i zdecydowane usta sprawiały, że wydawała się wyższa i potężniejsza. Jej włosy i oczy miały kolor roztopionego srebra.

Weszła do szałasu eskortowana przez dwie młodsze driady uzbrojone w łuki. Bez słowa skinęła na Braenn. a ta natychmiast chwyciła Ciri za rączkę i pociągnęła w stronę wyjścia, pochylając nisko głowę. Ciri stąpała sztywno i niezgrabnie, blada i oniemiała. Gdy przechodziła obok Eithne, srebrnowłosa driada szybkim ruchem ujęła ją pod brodę, uniosła, długo patrzyła w oczy dziewczynki. Geralt widział, że Ciri drży.

— Idź — powiedziała wreszcie Eithne. - Idź, dziecko. Nie lękaj się niczego. Nic nie jest już w stanie odmienić twego przeznaczenia. Jesteś w Brokilonie.

Ciri posłusznie podreptała za Braenn. W wyjścia odwróciła się. Wiedźmin spostrzegł, że usta jej drżą, a zielone oczy szklą się od łez. Nie powiedział ani słowa. Klęczał nadal, pochyliwszy głowę.

— Wstań, Gwynbleidd. Witaj.

— Witaj, Eithne, Pani Brokilonu.

— Ponownie mam przyjemność gościć cię w moim Lesie. Jakkolwiek przybywasz tu bez mojej wiedzy i zgody. Wchodzenie do Brokilonu bez mojej wiedzy i zgody jest ryzykowne, Biały Wilku. Nawet dla ciebie.

— Przybywam z poselstwem.

— Ach… — uśmiechnęła się lekko driada. - To stąd twoja śmiałość, której nie chciałabym określić innym, bardziej dosadnym słowem. Geralt, nietykalność posłów to zwyczaj przyjęty wśród ludzi. Ja go nie akceptuję. Nie uznaję niczego, co ludzkie. Tu jest Brokilon.

— Eithne…

— Milcz — przerwała, nie podnosząc głosu. - Kazałam cię oszczędzić. Wyjdziesz z Brokilonu żywy. Nie dlatego, ze jesteś posłem. Z innych powodów.

— Nie interesuje cię, czyim jestem posłem? Skąd przychodzę, w czyim imieniu?

— Mówiąc szczerze, nie. Tu jest Brokilon. Ty przychodzisz z zewnątrz, ze świata, który mnie nie obchodzi. Dlaczego miałabym tracić czas na wysłuchiwanie poselstw? Czym mogą być dla mnie jakieś propozycje, jakieś ultimatum wymyślone przez kogoś, kto myśli i czuje inaczej niż ja? Cóż może mnie obchodzić, co myśli król Venzlav?

Geralt ze zdumieniem pokręcił głową.

— Skąd wiesz, że przychodzę od Venzlava?

— To przecież jasne — rzekła driada z uśmiechem. - Ekkehard jest za głupi. Ervyll i Viraxas zbyt mnie nienawidzą. Włości innych z Brokilonem nie graniczą.

— Wiesz mnóstwo o tym, co dzieje się poza Brokilonem, Eithne.

— Wiem bardzo wiele, Biały Wilku. To przywilej mojego wieku. Teraz zaś, jeżeli pozwolisz, chciałabym załatwić poufną sprawę. Czy ten mężczyzna o aparycji niedźwiedzia — driada przestała się uśmiechać i spojrzała na Freixeneta — jest twoim przyjacielem?

— Znamy się. Odczarowałem go kiedyś.

— Problem polega na tym — rzekła zimno Eithne — że nie wiem, co z nim począć. Przecież nie mogę go teraz kazać dobić. Pozwoliłabym, by wyzdrowiał, ale stanowi zagrożenie. Na fanatyka nie wygląda. A zatem łowca skalpów. Wiem, ze Ervyll płaci za każdy skalp driady. Nie pamiętam, ile. Zresztą, cena rośnie wraz ze spadkiem wartości pieniądza.

— Mylisz się. On nie jest łowcą skalpów.

— Po co więc wlazł do Brokilonu?

— Szukać dziewczynki, którą powierzono jego opiece. Zaryzykował życiem, by ją odnaleźć.

— Bardzo głupio — rzekła zimno Eithne. - To nawet trudno nazwać ryzykiem. Szedł na pewną śmierć, to, że żyje, zawdzięcza wyłącznie końskiemu zdrowiu i wytrzymałości. Jeżeli zaś chodzi o to dziecko, to ono też ocalało przypadkiem. Moje dziewczęta nie strzelały, bo myślały że to puk albo leprekaun.

Spojrzała jeszcze raz na Freixeneta, a Geralt zobaczył, że jej usta straciły nieprzyjemną twardość.

— No, dobrze. Uczcijmy jakoś ten dzień.

Podeszła do posłania z gałęzi. Obie towarzyszące jej driady zbliżyły się również. Freixenet pobladł i skurczył się, wcale nie robiąc się przez to mniejszy.

Eithne patrzyła na niego przez chwilę, lekko mrużąc oczy.

— Masz dzieci? — spytała wreszcie. - Do ciebie mówię, klocu.

— Hę?

— Chyba wyrażam się jasno.

— Nie jestem… — Freixenet odchrząknął, zakasłał. - Nie jestem żonaty.

— Mało obchodzi mnie twoje życie rodzinne. Interesuje mnie, czy zdolny jesteś wykrzesać coś z twoich otłuszczonych lędźwi. Na Wielkie Drzewo! Czyś uczynił kiedy kobietę brzemienną?

— Eee… Tak… Tak, pani, ale…

Eithne machnęła niedbale ręką, odwróciła się do Ge-raita.

— Zostanie w Brokilonie — powiedziała — do pełnego wyleczenia, i jeszcze jakiś czas. Potem… Niech idzie, dokąd chce.

— Dziękuję ci, Eithne — skłonił się wiedźmin. - A… Dziewczynka? Co z nią?

— Dlaczego pytasz? — driada spojrzała na niego zimnym spojrzeniem swych srebrnych oczu. - Przecież wiesz.

— To nie jest zwykłe, wiejskie dziecko. To księżniczka.

— Nie robi to na mnie wrażenia. Ani różnicy.

— Posłuchaj…

— Ani słowa więcej, Gwynbleidd. Zamilkł, przygryzł wargi.

— Co z moim poselstwem?

— Wysłucham go — westchnęła driada. - Nie, nie z ciekawości. Zrobię to dla ciebie, byś mógł wykazać się przed Venzlavem i odebrać zapłatę, którą ci pewnie obiecał za dotarcie do mnie. Ale nie teraz, teraz będę zajęta. Przyjdź wieczorem do mojego Drzewa.

Gdy wyszła, Freixenet uniósł się na łokciu, jęknął, kaszlnął, splunął na dłoń.

— O co tu chodzi, Geralt? Dlaczego mam tu zostać? I o co szło z tymi dziećmi? W co ty mnie ubrałeś hę? Wiedźmin usiadł.

— Ocalisz głowę, Freixenet — powiedział zmęczonym głosem. - Zostaniesz jednym z niewielu, który wyszedł stąd żywy, przynajmniej ostatnio. I zostaniesz ojcem małej driady. Może kilku.

- Że jak? Mam być… rozpłodowcem?

— Nazwij to sobie, jak chcesz. Wybór masz ograniczony.

— Pojmuję — mruknął baron i uśmiechnął się obleśnie.

— Cóż, widywałem jeńców pracujących w kopalniach i kopiących kanały. Z dwojga złego wolę… Byle mi tylko sił starczyło. Trochę ich tutaj jest…

— Przestań się głupio uśmiechać — skrzywił się Geralt — i snuć marzenia. Niech ci się nie roją hołdy, muzyka, wino, wachlarze i rój wielbiących cię driad. Będzie jedna, może dwie. I nie będzie wielbienia. Potraktują całą sprawę bardzo rzeczowo. A ciebie jeszcze bardziej.

— Nie sprawia im to przyjemności? Ale chyba nie sprawia przykrości?

— Nie bądź dzieckiem. Pod tym względem one niczym nie różnią się od kobiet. Przynajmniej fizycznie.

— To znaczy?

— Od ciebie zależy, czy będzie to dla driady przyjemne, czy przykre. Ale nie zmieni to faktu, że jej chodzić będzie wyłącznie o efekt. Twoja osoba ma znaczenie drugorzędne. Nie oczekuj wdzięczności. Aha, i pod żadnym pozorem nie próbuj niczego z własnej inicjatywy.

— Z własnego czego?

— Jeżeli spotkasz ją rano — wyjaśnił cierpliwie wiedźmin — ukłoń się, ale, do diabła, bez uśmieszków czy mrugnieć. Dla driady to sprawa śmiertelnie poważna. Jeżeli ona się uśmiechnie albo podejdzie do ciebie, możesz z nią porozmawiać. Najlepiej o drzewach. Jeśli nie znasz się na drzewach, to o pogodzie. Ale jeżeli ona uda, że cię nie widzi, trzymaj się od niej z daleka. I trzymaj się z daleka od innych driad i uważaj na ręce. Dla driady, która nie jest gotowa, te sprawy nie istnieją. Dotkniesz jej i dostaniesz nożem, bo nie zrozumie intencji.

— Obeznanyś — uśmiechnął się Freixenet — z ich obyczajem godowym. Zdarzało ci się?

Wiedźmin nie odpowiedział. Przed oczyma miał piękną, smukłą driadę, jej bezczelny uśmiech. Vatt'ghern, bloede caerme. Wiedźmin, cholerny los. Coś ty nam przyprowadziła, Braenn? Po co on nam? Żadnego pożytku z wiedźmina…

— Geralt?

— Co?

— A księżniczka Cirilla?

— Zapomnij o niej. Będzie z niej driada. Za dwa, trzy lata wpakuje strzałę w oko własnemu bratu, gdyby spróbował wejść do Brokilonu.

— Psiakrew — zaklął Freixenet, krzywiąc się. - Eryyll będzie wściekły. Geralt? A nie dałoby się…