Выбрать главу

Na pokład wytoczono beczkę siarczystego trunku. W czasie zabawy rozwiązały się języki.

Siedząc w kręgu razem ze wszystkimi, Razwijar dowiedział się tego, co wcześniej było trzymane w tajemnicy.

* Arbalet (arbaleta) — ręczna wyrzutnia kamieni, rodzaj kuszy przystosowanej do miotania kul kamiennych lub ołowianych. Stosowany przede wszystkim do polowań i zawodów strzeleckich, głównie w XVI–XVIII w.

Chodziło o polowanie na bentalskiego smoka, zakazane w całym Imperium. Skórami tych straszliwych stworzeń, bardzo drogocennymi, ozdobione były salony wyższych dostojników i samego Imperatora. Tym niemniej znajdowali się śmiałkowie, którzy tropili w podwodnych pieczarach młode, nie będące jeszcze w pełni sił, smoki i je zabijali. Zapewne wielu kłusowników ginęło; bentalski smok jest straszny, nawet młody, i nie było przypadku, żeby oddział ochotników wrócił ze zdobyczą w pełnym składzie.

„Łuska” była statkiem przemytniczym. Arwi i Lu przyprowadzali galerę w umówione miejsce, kupowali skóry u kłusowników i wieźli na sprzedaż do Mirtie; to była daleka i niebezpieczna droga. W Mirtie smocze skóry były niezwykle cenione, ale szpiedzy Imperium wyłapywali kłusowników w drodze powrotnej. Nieraz bywało, że szczęśliwy handlarz, który już dostał pieniądze za towar, dostawał także „dopłatę” w postaci ciosu sztyletem albo trującej strzałki wlatującej przez okno.

Dlatego nie wystarczy kupić skórę, dowieźć ją i sprzedać. Tylko ten, kto wrócił żywy z rejsu, ze spokojnym sumieniem mógł powiedzieć — powiodło się.

Załoga świętowała całą noc. Nazajutrz okazało się, że plany wielu wioślarzy nagle się zmieniły; zamiast płynąć z Arwim i Lu na następny rejs, już dziewięcioro, a nie dwoje, chciało zejść w porcie Fier i otrzymać rozliczenie.

Wspólnicy zaniknęli się w kajucie i długo naradzali się szeptem. Kiedy stamtąd wyszli, Arwi był całkiem zły, a Lu — ponury.

— Wyruszamy na następny rejs i każdy będzie miał udział w zyskach — powiedział kapitan, oparłszy, swoim zwyczajem, nogę na beczce. — Kto nie chce, droga wolna, namawiać nie będziemy!

Po dwóch dniach na horyzoncie pokazały się góry. W dolinie, między dwoma grzbietami leżał port Fier — węzeł transportowy, handlowy kocioł i gniazdo bandytów na peryferyjnych ziemiach Imperium.

* * *

Razwijarowi śniło się, że poluje na bentalskiego smoka.

Była noc. Galera stała w ponurej zatoce, podobnej zaiste do trumny. Szara skała wisiała wprost nad masztem. W tym miejscu było tak cicho, że powierzchnia morza zdawała się być jak zalana słojem oleju.

Razwij ar spał na pokładzie. Nigdy w życiu nie zdarzyło mu się widzieć głębinowego smoka.

Teraz, we śnie, zwierz przedstawiał mu się na tysiące sposobów.

Na „Łusce’’ było niezwykle pusto. Większość wioślarzy postanowiła spędzić noc na brzegu, tylko niektórzy, mający rodziny i stąd oszczędni, zostali na galerze. Razwijar starał się pójść z pozostałymi — rzekomo, żeby odpocząć prawdziwie po męsku, ale Arwi uniósł brwi w zdziwieniu:

— Przecież nie masz pieniędzy, głuptasie. I do tego jesteś jeszcze za mały. Zostań.

I Razwijar poszedł do ładowni, ale było tam tak duszno, że znowu wszedł na pokład i legł na gołych deskach.

Długo nie mógł zasnąć. Rozmyślał i nie mógł znaleźć przekonywających argumentów, aby kapitan zechciał wziąć go na wyprawę po skóry. A Razwijar chciał być przekonujący; zgoda — niech będzie, że jest młody, ale za to niczego się nic boi. Można mu płacić mniej niż innym. Za pierwszą wyprawę w ogóle może nie dostać zapłaty! Potem, kiedy Razwijar pokaże, na co go stać, wtedy wliczą go do podziału zysków, jak pozostałych. Jest słabym wioślarzem, ale w czasie drogi stanie się silniejszy…

Drzemał i we śnie Arwi zgadzał się z nim. Kiwał głową, klepał po ramieniu, mówił: zgoda.

Pojedziesz z nami.

Świsnęły w powietrzu skrzydła. Razwijar otworzył oczy i gwałtownie usiadł: we śnie przywidział mu się patrolowy ptak. Słabo świeciło morze, do zatoki zaglądała daleka, połowiczna łuna. Na rei, kołysząc się, wisiał skórzany mieszek z dwoma gorejącymi oczami.

Razwijar krzyknął. Zakotłowało się w ładowni, ktoś przeklął. Z kajuty na rufie wyszedł Lu — rześki, jakby wcale nie spał.

— Aha — powiedział sam do siebie, zobaczywszy mieszek na rei. — Wspaniale.

Po kilku chwilach Razwijar pojął, że ten potwór to pocztowy nietoperz, zwisający na rei głową w dół. Na „Skrzydlaku” było kilka takich, trzymano je w klatkach. Lu zapalił lampkę, zdjął kartkę z wiadomością z obroży posłańca, rozpieczętował i od razu, przyświecając sobie, przeczytał.

Wyszedł nachmurzony Arwi w wymiętym ubraniu, jego poprzednio biała koszula była teraz szara.

— Ot, gady — powiedział Lu, zwijając pismo.

— A nie mówiłem! — wspólnik gwałtownie ziewnął. — Wszystkich pieniędzy nie zagrabili.

Ale żeby dostać swoje, trzeba chcieć dostać wszystko. Odżałujesz troszkę, zostaniesz nagi jak oskubana sytucha… Tak jak my.

Lu ogarnął wzrokiem pokład. Zauważył w ciemności Razwijara.

— Nie śpisz? — zapytał z dziwnym wyrazem twarzy. Razwijarowi nagle zrobiło się straszno.

— Mamy kupca na ciebie — Arwi splunął za burtę. — Tylko mało daje, nędznik… No, ale w naszej sytuacji nie możemy kaprysić.

* * *

O świcie do „Łuski” podpłynęła łódka. Wioślarskie łopaty mieściły się w niej nie przy burtach, jak to było w porcie Mirtie, a za rufą.

W łódce związali Razwijarowi ręce. Tak się zdziwił, że nawet nie starał się wyrywać. Burta „Łuski” przepłynęła obok, jak kiedyś przepłynęła burta „Skrzydlaka”. Łódka była szeroka, prawie kwadratowa, bębnem nie kręciły szczury zaprzęgowe, a masywne, plamiste stwory z pofałdowaną skórą — człapacze.

— I, i, i! — krzyczał na nie wioślarz.

Miał cienki, zgrzytający głos i ogoloną, różową głowę z białą szramą. W chłopcu ten człowiek wywoływał niepojęte przerażenie. Już na galerze, ogolony zaczął szczypać muskuły nowego niewolnika, a kiedy wsunął mu w usta brudny palec, badając zęby, Razwijara skręciło z obrzydzenia i rozpaczliwego strachu. „Strach Szuu”. Oto jak to uczucie się nazywa. Teraz Razwijar siedział związany w łódce i ani razu nie odwrócił się w stronę „Łuski”.

Łódka wypłynęła na otwartą wodę.

— I, i, i! — zagwizdał ogolony, a gady w kole zaczęły szybciej przebierać łapami. Razwijar podniósł głowę.

Kiedyś był już w porcie Fier. Stąd wyprawiali się z panem Aglem do Mirtie. Pan Agi, przewidujący jak mysz za piecem, wziął pod uwagę i przewidział wszystko: ile pieniędzy wyda na podróż, jak szybko zwróci się poniesiony wydatek i jakie podarki przywieźć rodzinie z Latającego Miasta — żeby i dla wszystkich wystarczyło i samemu się nie zrujnować. Jednego nie przewidział chytry skryba… że Mirtie nie pozwoli wstąpić na swoją ziemię człowiekowi z krwią Heksa w żyłach…

Nie dopływając do portu, łódka, skierowała się na skały i znalazła się w środku fiordu z pionowymi ścianami. Razwijar spuścił oczy i wpatrywał się we własne kolana, ponieważ nie chciał patrzeć ani na wioślarza ze szramą, ani na ponure skały.

Wybrudzone, wyświechtane spodnie świeciły przetarciami. Poprzez wytartą tkaninę prześwitywała ogorzała, podrapana skóra. Dlaczego Razwijar jest „Heksem”? W jego wspomnieniach z dzieciństwa nie było tego słowa. Ludzie, których on pamiętał, nazywali siebie inaczej. „Pagóraki”. Tak nazywała się wieś i ludzie mówili o sobie — jesteśmy Pagórakami…