Przyłapał się na tym, że po raz pierwszy słyszy głosy w swoich wspomnieniach. Wcześniej przewijały się obrazy, ale głosów nie było. A teraz między odgłosami chlupotu wody i delikatnego szumu wiatru w uszach, wyraźnie dźwięczało uparcie: jesteśmy Pagórakami. „No, Pagóraki, kto kosi?”.
Jego matka była z obcych ziem. Zupełnie maleńką przywieźli ją do Pagóraków — wierzchem na dwunożnej jaszczurce. Nie umiała chodzić…
Razwijar przypomniał sobie twarz matki; tak, jakby ona, a nie człowiek ze szramą, siedziała naprzeciwko, na ławeczce łódki. Oczy o dziwnym kształcie kropli. Wydatne łuki brwiowe.
Zatem to jego matka musiała być Heksem… A potem stała się wiewiórką i do tej pory biega gdzieś po lasach.
— Coook!
Gady zatrzymały się w maleńkiej zatoce. Tam czekało dwóch ludzi z kapturami naciągniętymi na twarze. Ludzie ci wyciągnęli Razwijara z łódki i, trącając w plecy, powiedli po kamiennych schodach, wiodących w górę przez wyłom w skale.
Po godzinie był już na targu niewolników na przedmieściach Fier. Po kolejnej godzinie znowu zmienił właściciela, szedł w szeregu innych nieszczęśników, prowadzonych od wybrzeża coraz dalej w góry.
Arwi i Lu sprzedali go zbyt tanio. Trzeba było sprzedać mnie jako piśmiennego, myślał Razwijar w drodze, wpatrując się w plecy idącego przed nim chłopca. Za piśmiennego daliby więcej. Oczywiście, jeśli znaleźliby wybrednego i bogatego kupca.
Durnie, myślał Razwijar. Poprzedni pan — Agi, do tej pory zapewne gryzie palce i przeklina swoją niepowetowaną stratę. Przeklęci przemytnicy, mogliby dodatkowo zarobić na trudzie biegłego kopisty…
I w tym momencie z zaciętością pomyślał: figa z makiem dla was. Nie zacząłbym na nich pracować. Jestem wolnym człowiekiem, mam pamięć i jeszcze kiedyś zobaczę lasy w swoich rodzinnych stronach.
Sznur niewolników powoli ciągnął w górę drogi. Nadzorcy trzaskali biczami — bez zbędnego okrucieństwa — tak dla porządku.
Rozdział drugi
Zamek w całości wykuty był w skale. Niepojęte było, kto i kiedy podjął ten tytaniczny trud; gdzieniegdzie na ścianach zachowały się ślady ogromnych zębów. Zarządca Rodżi mówił, że to robaki skalne. Tylko wielki mag może podporządkować sobie skalniaka i zmusić go, żeby gryzł kamień wedle jego rozkazu.
Wszystko tutaj było z kamienia; meble, naczynia. Wyglądało na to, że serca ludzi, służących tutejszemu władcy także były z kamienia. Za dnia słońce nagrzewało zamek tak, że na poręczach zewnętrznych galerii wolnonajemni smażyli sobie jajecznicę. W głębi zamku, w jego dalszych komnatach, oświetlonych pochodniami, było ponuro i chłodno, a z sufitu kapała woda.
Razwijarowi powiodło się. Zamykali go na noc we Wschodniej Ciemnicy. Było to duże pomieszczenie z jedynymi, wąskimi i niskimi drzwiami, z ogromnym wyłomem w ścianie naprzeciwko, swego rodzaju oknem wychodzącym na wschód. Pod wyłomem zaczynała się przepaść, daleko w dole szemrał strumyczek. Skała porosła mchem, ściany i podłoga Wschodniej Ciemnicy w dużej części były pokryte gęstym i miękkim, zielonym kobiercem. Potoczek, biorący swój początek gdzieś na szczycie, zaopatrywał niewolników w świeżą wodę i pozwalał się umyć.
Tutaj nocami nie doskwierała duchota. Razwijar leżał na posłaniu z mchu i mógł snuć swoje myśli, ile dusza zapragnie. Dzień przed jego pojawieniem się w zamku — wraz z pięcioma innymi niewolnikami — we Wschodniej Ciemnicy wydarzyła się bójka. Kogoś zrzucono w dół.
Pierwszej nocy w zamku Razwijar znalazł się zatem pośród milczących, przygnębionych, skrytych ludzi. Później dopiero dowiedział się, że gdy poprzedniego dnia stwierdzono brak jednego niewolnika, starszy nadzorca wściekł się, nakazał surowo ukarać winnych i niewinnych, a dwóch inicjatorów bójki zostało dla przykładu pobitych do nieprzytomności. Od tej pory mieszkańcom Ciemnicy zakazano rozmawiać między sobą od zachodu słońca do świtu.
Razwijarowi taki porządek odpowiadał.
Leżał w ciszy, słuchając szmeru wody. Jeśli się zmruży oczy, można wyobrazić sobie, że leży się na polanie w środku lasu. Ucieczka ze Wschodniej Ciemnicy była niemożliwa, ale Razwijar uciekał każdego wieczoru, po prostu zamykając oczy.
Rano, przed świtem i wieczorem, o zmierzchu, na ścianach gdzieniegdzie dawało się rozróżnić litery. Kiedyś siedział tutaj piśmienny człowiek. Zwali go Uki Przewodnik, wydrapał w kamieniu swoje imię i dziesiątki nieprzyzwoitych słów — zapewne wszystkie, jakie znał. To on także — a może jakiś inny niewolnik — narysował, jak potrafił najlepiej, nagą kobietę z maleńką głową i szerokimi, jak rufa galery, biodrami. Poza tymi napisami i rysunkiem, w Ciemnicy był jeszcze jeden, bardzo starannie wyryty, znak na ścianie. Razwijar długo mu się przypatrywał, zanim pojął, że to również jest słowo. Kiedyś, przepisując księgi w obcym języku, nauczył się rozumieć inną mowę.
Słowo, wydrapane na omszałej ścianie, oznaczało „pamięć”.
— Ej, bibliofilu!
Władczy głos zza uchylonych drzwi. Razwijar podniósł się, czując jak rwą go mięśnie. To jeszcze nic wielkiego; po pierwszym dniu pracy w ogóle nie mógł się ruszać…
Tuż za drzwiami zaczynał się korytarz — ciemny i jeszcze bardziej duszny niż sama Ciemnica, którą przynajmniej rozjaśniał blask świecy. Razwijar zmrużył oczy.
— Siadaj — powiedział nadzorca Rodżi.
— Chcę spać…
— No, no, nie marudź! Już, opowiadaj o statku kobiet.
— Trzeci raz?
— A choćby i szósty! — w głosie nadzorcy zabrzmiało rozdrażnienie i Razwijar nie ryzykował dalszego spierania się.
Usiadł na chłodnej podłodze — mech był w tym miejscu wydeptany przez wiele stóp — i w myślach otworzył księgę pouczających historii.
— Żyły dwie kobiety, pierwsza była żoną szewca, druga — żoną kupca handlującego puchem.
Żona szewca była wierna swojemu mężowi i nawet w myślach nie cudzołożyła z nikim. Żona handlarza puchem lubiła spać na miękkich pierzynach, słodko jeść i zaspokajać swoje żądze.
Pewnego razu…
Litery wypływały z jego pamięci bez przymusu. Razwijar czytał księgę, jego prawa ręka trzymała wyobrażone pióro, jakby przenosząc znaki na czystą kartkę. Nadzorca Rodżi słuchał, podpierając brodę pięścią. Za drzwiami także słuchali — niewolnicy, którzy jeszcze nie zasnęli.
Zdolności Razwijara ujawniły się przypadkowo. Podczas jednej z pierwszych nocy, przerażony i zagubiony, zaczął szeptać księgę na głos — tę niedoczytaną, tę nieprzepisaną do końca, o Osim Nosie. Rodżi, dyżurujący za drzwiami, najpierw doszedł do wniosku, że nowicjusz narusza zakaz głównego nadzorcy, rozmawiając z innymi niewolnikami. Jednakże Rodżi był bystry i już po chwili zrozumiał swoją pomyłkę — nie była to bowiem rozmowa.
Wiadomość, że nowy niewolnik jest piśmienny, żadnego z nadzorców jakoś szczególnie nie ucieszyła. Los Razwijara nijak się też nie zmienił; jeśli nie liczyć tego, że teraz Rodżi wciąż zmuszał go do opowiadania ksiąg — nocami albo za dnia, w czasie przerw.
Razwijar pozwalał sobie na gderanie, ale cieszyło go to, że ma słuchacza. Przypominały mu się długie godziny spędzone na wyspie u Latarnika, kiedy to, siedząc w cieniu, tak jak teraz czytał stojące przed oczami litery, a starzec, ni to szalony, ni to pełen mądrości, słuchał go. We Wschodniej Ciemnicy Razwijar wspominał starca częściej niż na pokładzie „Łuski”. Gorycz z powodu straconej kromki chleba minęła i prawie wybaczył staremu Latarnikowi podstęp z „Miedzianym Królem”.