Na ubraniu władcy nie było ani jednej kropli krwi. Umył się i przebrał przed spotkaniem z Galagarem. Jego włosy, przygładzone grzebieniem, równo okalały twarz. Ale Podarek patrzył z przerażeniem i Razwijarowi przypomniał się zatrwożony wzrok podadmirała.
Objął malca niemal siłą. Przyciągnął do siebie. Potrzebował czuć coś ciepłego i żywego, zdolnego bać się i cieszyć. Prawie godzinę nie wypuszczał chimajryda z rąk, trzymał go, gładząc po kosmatym grzbiecie, po jasnych, falujących włosach, słuchając przestraszonego bicia jego serca. Ten chłopiec jest żywy i cały. Żywy, cały i ukochany; obejmując Podarka, Razwijar powoli wracał do siebie, stając się prawie takim, jakim był wcześniej.
Jaki był do dnia pierwszej ofiary? Kim on był?
Pamiętał każdą minutę swojego życia i mógł ją przeżyć na nowo. Odtwarzał myśli i uczucia wszystkich ludzi, z którymi stykał go los. Rozumiał prawdziwy sens ich słów i decyzji. „Chcesz?
Uciekniemy? Jestem takim samym niewolnikiem jak ty. Nocą pójdziemy przez góry. Chcesz?”.
„Ty… nie mów tak. Nie kłam. Nie można uciec przez góry! Tylko jedną drogą, a tam są patrole…”. „Ja biegam szybciej…”
Widział biały obrus, cały w czerwonych plamach. Pusty stół ze szlachetnego drewna, na którym chwilę wcześniej leżał jego umierający syn. Ostatnia ofiara dla Miedzianego Króla. I spadające nieszczęście, i świadomość, nowa świadomość siebie i życia wokół. I morze z okrętami, niby czasza fontanny z pływającymi skorupkami orzecha. I zrozumienie, jasne jak czyste ostrze klingi, wypełnia go całkowicie.
Jasno rozumiał, co sobą przedstawia, co zrobił i co zrobi jeszcze. Widział świat przepełniony kolorami, dźwiękami, znał cudze zamiary, jak ślepiec czuje nierówność podłogi podeszwami bosych stóp. Jeszcze jeden krok i zrozumie, dowie się w końcu, kim jest Miedziany Król i w czym tkwi sens narodzin każdego stworzenia, i do jakich bogów należy się modlić. Co znajduje się tam, za horyzontem ludzkiego poznania i dalej — za kręgiem skąpego wyobrażenia, i jeszcze dalej, gdzie skrywa się, spoczywając na miedzianym tronie istota rzeczy.
Istota rzeczy.
Zrozumienie paliło i czyniło szczęśliwym zarazem. Razwijar obejmował Podarka; zdawało mu się, że obejmuje Imila, ciepłego i żywego. „Dla prawdziwego mężczyzny jedynym świętem jest wojna…”.
Jego syn stał się pierwszym człowiekiem, którego oddał Miedzianemu Królowi. Wiedział, że coś takiego jest możliwe, od dawna to wiedział, już od tej nocy, kiedy zawisła nad nim ręka władcy i drżący szept — ile w głosie tym było chciwości, nieutulonej namiętności i zniecierpliwienia! — wyszeptał w ciemności: „Miedziany Królu, Miedziany Królu…”.
„Dla prawdziwego mężczyzny jedynym świętem jest wojna”. Co on tam wiedział, nieszczęsny pastuszek, co on wiedział, zanim na przekór zakazowi chwycił nóż i ruszył do walki?
Nikt z tych, którzy składali ofiary, nie przeszedł tej drogi do końca. Razwijar uświadomił to sobie tak samo wyraźnie, jak widział kiedyś żyłki liści. Na końcu drogi odnajdzie pełną wolność i pełne zrozumienie. Nikomu nie udało się dostać do miedzianego tronu, ponieważ nie było już czego składać w ofierze. Tracili zmysły, dlatego że tron był obok, tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Umierali dlatego, że nie mieli czego oddać. A Gejl, wielki muzyk umarł i nie stał się doskonały.
Inna sprawa Razwijar.
Wzdrygnął się od tej myśli. Uczucie wolności i potęgi, które zostało mu dane dzięki ofierze, powoli blakło. Jego duszę poruszył pierwszy niejasny niepokój.
— Nie, nie, nie — wymamrotał na głos. Podarek dawno już spał na jego rękach — spał, wzdragając się i mamrocząc we śnie.
Ile ofiar zostało do Miedzianego Tronu? Jedna? Dwie? Ale jeśli dosięgnę takiego zrozumienia… I takiej władzy — nie nad ludźmi, ale nad samą istotą rzeczy…
Oszukiwanie samego siebie. Potworne omamianie.
Siedział, obejmując śpiącego chłopca, jakby chcąc znaleźć w nim ocalenie, kiedy przyszła Jaska. Usiadła naprzeciwko, hipnotyzując nieruchomymi, suchymi oczami:
— Jesteś zadowolony?
— Zwyciężyliśmy. Idziemy na Mirtie.
— Jesteś zadowolony?
— Tak. Dziękuję Wasza wysokość. Umiesz tańczyć? Urządzimy bal w Pałacu Dostojnych.
Nozdrza Jaski silnie się rozdęły.
— Zatańczymy razem, mój panie. Tylko, żebyśmy się nie poślizgnęli.
„Syta Przyślepka” odpływała coraz dalej. Kopista drugiej kategorii, Agi, siedział na beczce po oleju, patrząc, jak wolno skrywa się we mgle widmowy kontur czarnego okrętu. Jego wargi drżały, a do oczu napłynęły łzy wdzięczności, za jeszcze jedną łaskę losu.
Maleńka łódź, z wyglądu bardzo przeładowana, płynęła na wiosłach, w każdej chwili grożąc nabraniem wody i katastrofą. Razwijar znowu podniósł lunetę do oczu — tak, dokładnie, to „Syta Przyślepka”. Nabita jak beczka ze śledziami…
— Szczury — powiedziała Jaska z obrzydzeniem. — Chcesz ich utopić?
Władca patrzył, jak bezładnie, niespokojnie spieniają wodę krótkie, grube wiosła.
— Tylko rozkaż — kobieta uśmiechnęła się dziwnie. — Wystarczy lekko trącić…
Za jej plecami pojawił się Podarek, szedł niepewnie po pokładzie, na uginających się łapach.
Spojrzał na Razwijara — pytająco i ze strachem. Odwrócił oczy.
— Dzisiaj pod wieczór będziemy wMirtie, Dar. To najpiękniejsze miasto na świecie.
— Aha — wybąkał Podarunek Po Klęsce, patrząc w dół. Władca ucieszył się, że pokład został dobrze wyczyszczony po tych trzech dniach.
— Zostaw ich — Razwijar odprowadzał wzrokiem „Sytą Przyślepkę”. — Niech płyną.
Wyspa sterczała spod wody niczym grzbiet zdechłego potwora przebitego kościanym harpunem — latarnią morską. Brudnobiałą wstęgą uderzał przybój. Jak dawniej, w tym samym miejscu stała „chata” z wielkiej dwuskrzydłowej muszli. Warstwa sadzy i popiołu na jej „dachu” uczyniła ją prawie nie do odróżnienia od czarnych kamieni leżących wokół. Obecny gospodarz wyspy, który zastąpił szalonego Latarnika, albo wcisnął się w jedyną na wyspie kryjówkę, albo przepadł, uciekł, utonął. Wyspa okazała się pusta. Razwijar długo obserwował ją przez lunetę.
Jego przeszłość biegła przed nim jak cień wędrowca, idącego z rana na zachód. Zdawało się — jeszcze jeden wysiłek i wymykającą się prawdę będzie można dogonić. Przed oczami przetaczały się niczym na garncarskim kole: kawałek chleba z brązową błyszczącą skórką — pamiętał jej zapach. Ogarek świecy — pamiętał swój strach przed ciemnością. Niedoczytana księga — „Podróż na Osi Nos”. Drewniana skrzyneczka w kształcie wiewiórki, skrywająca dwa pasma włosów, matki i niemowlęcia. Klingi do walki w parze — prezent od Łuksa… Srebrzysty medalion… Umierający chłopiec…
Mirtie wznosiło się na horyzoncie. Najpiękniejsze na świecie, szybujące nad morzem miasto.
Rozdział trzeci
Wczesnym wieczorem żaglowiec „Skrzydlak” wpłynął na przybrzeżne wody portu Mirtie. Za okrętem flagowym, odrobinę zostając w tyle, podążał „Puzan”; „Szczypawka” prawie całkowicie spłonęła. Żółć dwugłowej żmii zawiodła, w wirze walki na statku wybuchł pożar. Piękny żaglowiec trzeba było porzucić, a ocalałych ludzi przyjąć na ocalały jedyny podflagowy okręt.