Pół–Heks, nie patrząc na niego, wyciągnął miecz z pochwy. Przeciągnął ostrzem po ręce.
Krew bryznęła na kamienie.
— Miedziany Królu, Miedziany Królu, weź, co jest mi drogie, daj, czego potrzebuję!
Szkarłatne krople zasyczały, ulatniając się. Miedziany Król wziął tych kilka kropli.
Razwijarowi zrobiło się lżej, zaśmiał się głośno, krew z otwartej rany cały czas płynęła, a on powtarzał i powtarzał zaklęcie, jednakże następna ofiara nie została przyjęta.
— Dosyć — chimajryd przewiązał mu ranę opatrunkiem z torby przy siodle. — Dosyć napatrzyłem się w życiu na twoją krew. Wystarczy.
— Łuks, ja przecież nie przestanę — Razwijar nieobecnym wzrokiem patrzył, jak ten owija mu rękę. — Złożę w ofierze i ciebie, i Jaśkę, i Mirtie… I… spróbuj mnie zatrzymać, proszę.
— Jak?
— Zabij.
Nagóren cofnął się.
— Nie mogę zabić jeźdźca. Łatwiej wyrwać sobie oczy.
— A Poranek Bez Skazy zabił swojego jeźdźca.
— On był magiem… I jest przeklęty na wieki. Wiesz… niepotrzebnie pozwoliliśmy Jasce zabrać jego pierścień.
— Ona sama tak zdecydowała.
Teraz razem patrzyli na miasto. Stada drobnych ptaków niosły się nad nim jak czarno–biała siatka. Łopotały flagi na wysokich, ażurowych wieżyczkach. Girlandami ciągnęły się wzdłuż ogrodzeń żółte i czerwone kwiaty. W porcie ciemniały statki, Razwijar pomyślał, że Jaska jest teraz na „Skrzydlaku”, a Podarek z nią. Tari–Koła i jego ludzi odprawił na pokład już wczoraj…
To miasto, jak niewiasta na ołtarzu. Piękna ofiara. Możliwe, że ostatnia?
— Stój!
Chimajryd rzucił się na skraj urwiska, stanął między Razwijarem a rozpościerającym się w dole Mirtie.
— Zaczekaj. Jeśli wybierać między mną a miastem… Niech to będę ja, jeźdźcze. Jestem ci przecież drogi?
— Łuks!
— Nie chcę widzieć, jak oddajesz jemu to miasto. Ty… ty uratowałeś mnie tyle razy, że moje życie już dawno należy do ciebie, dawno i bez reszty. A tam… Szybki Tancerz od dawna już na mnie czeka. Wyczekuje na Zielonej Równinie, zapomniany przez wszystkich. Pieszo przemierza zielone łąki… Chociaż, kto wie czy trafię na Zieloną Równinę? Gdzie trafiają jego ofiary, nie wiesz?
Ulga, jaka spłynęła na Razwijara w tym momencie, kiedy Miedziany Król przyjął jego krew, znikła. Napływała siła, przewyższająca wszystkie siły tego świata i zakręciło się niewidoczne koło garncarskie — pajda chleba z brązową błyszcząca skórką… Ogarek świecy… Książka… Wiewiórka… Klingi… I dalej, i dalej — umierający Imil, i dalej — dziewczyna o złotych włosach, i jeszcze dalej, i dalej…
— Nie wiem — powiedział głucho. — Nie wiem, gdzie oni są, żywi czy… czy to możliwe, żeby zostali wśród żywych… i czy nie lepiej im umrzeć… Dowiem się, kiedy dotrę do Miedzianego Tronu.
— Dowiesz się — spokojnie powiedział Łuks. — Jesteś mądry, bardzo mądry. Możliwe, że zostało niewiele. Możliwe, że to ostatnia ofiara.
I uśmiechnął się.
Stał na występie skalnym nad miastem, opuściwszy ręce, nie dotykając pasów z mieczami, jak zwykle opasujących jego tors. Kędzierzawy, postarzały chimajryd pod siodłem, z szerokimi łapami, z gęstą sierścią na bokach. Razwijar nigdy w życiu nie nałożył ostróg, siadając na grzbiet swego przybranego brata.
— Kto jest ci droższy; ja czy Mirtie?
— Ty.
Nagóren uśmiechnął się.
— Zawsze marzyłem, żeby umrzeć za ciebie, przyjacielu. Tylko krepowałem się powiedzieć ci o tym.
— Łuks…
— Rób swoje. Jeśli chcesz, to się odwrócę.
— Łuks!
— To… wszystko, co mogę dla ciebie zrobić. — Razwijar wpatrzył się w jego twarz, — „…przypadkowe, niewiarygodne informacje. Ten, kto naprawdę składał ofiary Miedzianemu Królowi, milczy o tym i nigdy nie opowie… wewnętrzna potrzeba… — wers zniknął pod szarą plamą — można jedynie… zatrzymać razem z życiem. Ludzie wiele lat służący Miedzianemu Królowi, stają się niezwyciężeni i nie są w stanie nawet skończyć ze sobą. Jedyne naruszenie tej prawidłowości jest możliwe, jeśli w czasie ofia…”.
Heks usłyszał jego głos i przed oczami pojawił się obraz jasny i wyraźny; władca podnosi się z fotela, idzie ku niemu… „Nie ruszaj się, siedź…”. Lewą rękę kładzie na jego głowie, a prawą unosi w znajomym geście… I wtedy Razwijar tnie mieczem po dłoni, ta odlatuje i wpada do basenu… A po chwili ostrze klingi przebija pierś władcy…
„Jedyne naruszenie tej prawidłowości jest możliwe, jeśli w czasie składania ofiary, ta sprzeciwi się i zabije ofiarodawcę”. Te słowa albo podobne, przepadły w księdze Warana, zżarte przez pleśń. Wielki człowiek… wielki. Złoci powinni lepiej obchodzić się z bezcennymi księgami…
— Łuks… Ja wiem, kto mnie powstrzyma.
— Razwijar?! Co z tobą, gdzie byłeś?!
— Dar — zatrzymał się, nie rozumiejąc zupełnie, co się dzieje, wpatrując się w twarz maleńkiego chimajryda. — Podarek… Dlaczego nie wyjechaliście?!
— Nie… Mama… ona powiedziała, że zostaje w Mirtie.
— Jak to?!
— Ona powiedziała, że zostaje… A gdzie tata?
— Czekaj — powiedział Razwijar. — Czekaj. Muszę natychmiast zobaczyć mamę.
Wpadł do pałacu. Złoci z przerażeniem ustępowali mu z drogi. Wbiegł po schodach pokrytych czarno–srebrnym dywanem i uderzył ramieniem w rzeźbione drzwi jej pokoi:
— Jaska!
Brak odpowiedzi. Przyskoczył jeden ze Złotych, kamerdyner i trzęsącą się ręką podał mu klucze.
— Otwieraj! — zaryczał Razwijar.
Rozwarły się drzwi. Zobaczył, że Jaska, żywa, siedzi plecami do wejścia, przy oknie i patrzy na morze. Wstrzymał oddech.
— Chwała Imperatorowi — wymamrotał z nerwowym uśmieszkiem. — Chwała bogini Wof… Jaska!
Kobieta nie poruszyła się.
Razwijar rzucił się ku niej, potykając się o rozrzucone po komnacie książki, rzeczy, zabawki.
— Jaska! Znalazłem wyjście! Proszę cię, zrób to dla mnie… Jaska!
Kobieta odwróciła głowę, spojrzała na niego nieprzytomnym, odrobinę zdziwionym wzrokiem. Łokciem opierała się o stolik z pisarskimi przyborami, prawie dotykając pokreślonej kartki papieru, pierścienia z turkusowym kamieniem i przewróconego flakonika, wyrżniętego z drogocennego kamienia.
„Zostaję w Mirtie — było napisane na kartce pośród wielu przekreślonych wierszy. — Niechby nawet nikt nie przeczytał… Chcę powiedzieć komuś, choćby papierowi: kiedy złożysz w ofierze mojego męża i to miasto, na ołtarzu będę ja z Darem. Nie chcę niczego pamiętać. Nie pragnę tego przeżyć”.
Razwijar chwycił flakonik. Na papier upadła jedyna kropla — mdło pachnąca kropla „słodkiego mleczka”, zioła, odbierającego pamięć.
— Jaska!
Patrzyła na niego, nie rozumiejąc. Razwijar cofnął się, stolik się zachwiał, pierścień Poranka Bez Skazy stoczył się na podłogę.
— Nic nie pamiętam — powiedziała kobieta ze zdziwieniem. Jej głos był niski i zachrypnięty, ale intonacja była znajoma. — Co się stało? Nie pamiętam… Kim jesteś? — Przeniosła wzrok ponad ramię Razwijara. — Kto to? Półczłowiek!
Patrzyła na Łuksa, nie poznając go. Ten rzucił się przez komnatę, zostawiając ślady pazurów w głębokim dywanie. Zobaczył flakonik. Zobaczył list. Mimochodem zerknął na turkusowy pierścień, który potoczył się pod stół. Z przerażeniem zwrócił się w kierunku Jaski.