Выбрать главу
* * *

Łódka uderzyła dnem o wystający kamień. Razwijar przeszedł przez burtę, po pas zanurzając się w chłodnej wodzie, namacał nogami dno i wyszedł na brzeg.

— Wracajcie. Muszę pobyć sam.

Nie oglądając się ruszył po zboczu w górę; latarnia była zrobiona z kości, ni to igła gigantycznego morskiego jeża, ni to prosty kieł, a może róg. Zgniłe drewniane schody prowadziły na górę, przy wejściu, pod daszkiem stała czarna beczka. Pachniało olejem i wodorostami.

Zgięty wpół, Razwijar zajrzał pod skrzydła skorupy ogromnego małża, ale nikogo tam nie było, leżała tylko kupa szmat. Wyprostował się i rozejrzał. Mirtie jaśniało na horyzoncie, dalekie, nieosiągalne.

Usiadł na chłodnym kamieniu, oparł się o skałę plecami i zamknął oczy. Na wysepce z latarnią nie można było zginąć z głodu — ryby, wodorosty… Nigdy nie jest ciemno. Nie wysechłby olej w beczce, nie zapominałby poprawiać knota. Zapewne coś podobnego odczuwał stary Latarnik, kiedy po raz pierwszy stanął na tej wyspie. Trzeba pobyć samemu… Długo.

Bardzo długo.

Łódź odpłynęła za skałę, ale Razwijar czuł, że są obok. Nie wracają na statek. Czekają, kiedy ich wezwie, nie śmią go nie posłuchać, ale nie mogą też wypełnić rozkazu.

„Zwą cię Jaska — powiedział wtedy Łuks. — Jesteś moja żoną. I nie odejdziesz ode mnie. Od nowa opowiem ci każdy twój dzień… Od tego ranka, kiedy się urodziłaś w osadzie Kamienna Strzałka. Jak rosłaś, jak stałaś się magiem, jak otwierałaś i zamykałaś lalkom oczy… Jak walczyłaś i jak zdjęłaś przekleństwo z całego ludu Nagórenów, i jak urodziłaś syna. Opowiem ci twoje życie i wszystko sobie przypomnisz. Wszystko będzie od nowa, Jaska. Wierzysz mi?”.

Razwijar przypomniał sobie, jak ona uśmiechnęła się w odpowiedzi na te słowa. Otwarcie, ze zdziwieniem, szczęśliwie — jak w młodości.

Oni są żywi i cali. Oni są jego życiem. Jego życie niech odpływa, wolne, a on zostanie tutaj — odkupić winę, której odkupienie jest ponad ludzkie siły.

I Mirtie na horyzoncie. I ryczący płomień nad głową. Ale oni — oni są żywi i cali. I miasto stoi, jak przedtem, przeglądając się w wodach zatoki…

— Razwijar?

Otworzył oczy.

Nie posłuchali, łódka kołysała się na wodzie niedaleko od brzegu. Nad samą wodą, na wilgotnych kamieniach stał Podarek, rozczochrany, dziwnie dorosły, podobny do młodego Łuksa.

— Przecież prosiłem, żeby mnie zostawić w spokoju.

— Wybacz — chimajryd ruszył ku niemu, lekko stąpając szerokimi łapami po ostrych kamieniach. — Tylko… Popatrz, co dla ciebie znalazłem.

Na jego wyciągniętej dłoni leżała pajda chleba, jasnoszara, z brązowawą, błyszczącą skórką.