Wszystkie historie o kobietach pomijał — sprzykrzyło mu się opowiadać je wciąż Rodżiemu.
Za to znakomicie działały na jego wyobraźnię szczegółowe opisy obcych ziem, obrzędów, zwierząt i roślin, opowieści o nieznanych istotach. Razwijar czytał o skrzydlatych powozach, z których każdy ciągną cztery skrzydlaki, o zwyczajach bentalskich smoków, o poczwarkach ognistych stworzeń, które żyją wewnątrz czarnego jaja: „Jeśli wyjmiesz je z ognia, nie trzymaj długo na powietrzu, ponieważ ostygnie i nie będzie zeń pożytku. A jeśli obstąpią cię wrogowie — wyciągnij jajo z ognia i rozbij skorupę. Rozłupać jej zwyczajnie nie można — jest mocna, trzeba silnie tego zapragnąć. Kiedy trzaśnie skorupa, wyjdzie ogniste stworzenie na wolność i będzie służyć ci trzy dni i trzy noce, podporządkowując się słowom i życzeniom. Nie straszna mu ni strzała, ni klinga, wedle twojej woli zabije i jednego wroga i setkę. A tuż przed tym, jak miną trzy dni i trzy noce nakaż mu rzucić się do wody, wtedy zdechnie. Spóźnisz się — twoje nieszczęście. Strzeż się i pamiętaj: tylko trzy dni i trzy noce…”.
Razwijar usiadł na podściółce z mchu. Jego towarzysze spali, świeciły gwiazdy przez wyłom w ścianie. Szemrała woda. Chłopak z całej siły plasnął dłonią w czoło. W drzwiach, w okienku dla straży pokazała się blada, zaspana twarz.
— Bata ci się zachciało? Spać!
Razwijar legł na posłaniu. Wstrząsały nim dreszcze. Jak to się stało, że wcześniej się nie domyślił, jak?!
Ogniewucha żyje w gorejącym gnieździe. To przecież jej jaja noszą do zamku, chowają w ognistym piecu… O piecu mówił, zdaje się, Rodżi… Wszyscy wiedzą, że jaja są bardzo cenne, ale czy ktokolwiek podejrzewa — dlaczego? „Wyjdzie ogniste stworzenie na wolność i będzie służyć ci trzy dni i trzy noce, podporządkowując się słowom i życzeniom”.
Nie zdarzyło się jeszcze, żeby któryś z tragarzy przypadkiem rozbił jajo. „Rozłupać jej zwyczajnie nie można — jest mocna, trzeba silnie tego zapragnąć”. A nikt nie chce, ponieważ wszyscy boją się kary. I nikt nie wie, jaką władzę noszą niewolnicy każdego dnia na ramionach.
„Nie straszna jej ni strzała, ni klinga, wedle twojej woli zabije i jednego wroga i setkę”.
Tymczasem ogniewucha z każdym dniem składa coraz mniej jaj. A kiedy znowu przyjdzie jej do głowy nieść się, tego Razwijar żadnym sposobem wiedzieć nie mógł.
Cena wolności. Władza. Niechby i na trzy dni i trzy noce, żeby tylko móc się stąd wyrwać.
Ucieknie w góry i tam się ukryje, a polem wyśledzi karawanę idącą do Fier i przyłączy się po cielni, a później ucieknie na morze, choćby jako jungu, choćby jako marynarz. Trzeba tylko wybrać odpowiedni czas…
Leżał na plecach, uśmiechał się w ciemnościach i widział, jak biegną po polu rude i lekkie jak iskry wiewiórki.
O świcie, kiedy niewolnicy po kolei myli się w potoku, Razwijar, który całą noc nie zmrużył oczu, wiedział z całą pewnością — ten dzień odmieni jego los. Szeregiem wyszli ze Wschodniej Ciemnicy. Otrzymali śniadanie do ręki i wtedy Rodżi powiedział, że dzisiaj potrzebują tylko trzech tragarzy.
— Ty — guzkowatym palcem tykał w pierś kolejnego niewolnika — ty…
Razwijarowi zrobiło się słabo.
— I ty — na ostatniego Rodżi wybrał wysokiego młodzieńca o przezwisku Nos. — Wy troje, bierzcie koromysła. A ty, bibliofilu, pójdziesz rozładowywać wozy z kaszą, wczoraj przybyła karawana.
Razwijar stał wstrząśnięty. Wolność była na wyciągnięcie ręki — i wyśliznęła się. Ku swojemu wstydowi, odczuł tchórzliwą ulgę, nie będzie trzeba męczyć się i zabijać. Wszystko zostanie po dawnemu.
— Rodżi — powiedział Nos bardzo cicho — wieczorem zwichnąłem nogę…
I podciągnął nogawkę spodni, pokazując opuchniętą kostkę.
— Szuu — splunął nadzorca. — Więcej niczego nie skręciłeś? Idź na zmianę kręcić kołowrotem, bo jak ja cię skręcę, to nie wstaniesz! Ty, Gruby, z kołowrotu przechodzisz na rozładunek…
Wzrok nadzorcy, jak zwykle ponury, przeniósł się na Razwijara.
— Bierz koromysło, skrybo, zadrapiesz skorupę — ze skóry obedrę.
Tragarze pozabierali nosidła. Razwijarowi dostała się bardzo wygodna pałka, dobrze wyprofilowana, wyszlifowana setkami rąk. Ruszyli dróżką w górę, jak zawsze dziesięć zakrętów, jedenaście tysięcy kroków.
Wyprzedził dwóch innych tragarzy. Potem odczekał i zaplątał się przy ogonie. Nie trzeba przyspieszać, niech inni wezmą ładunek i pójdą przodem.
Wyrównał oddech, siłą woli przestał liczyć kroki. Trzeba się skupić. Trzeba zdecydować, jak i kiedy rozbić jajo. Czy nadzorcy znają tajemnicę poczwarek? Co, jeśli zbuntowanego niewolnika od razu zastrzelą, dosięgając go strzałą z daleka? Czy będzie potrafiła ochronić go poczwarka ogniewuchy?
Ładowacze ostrożnie wytaczali jaja z gniazda, wiązali sznurkami, zawieszali na ramionach koromysła. W dymie, w trzasku iskier sami zdawali się potworami, ponieważ od sadzy ich skóra stała się czarnoszara. „Przestała, staruszka, to ostatnie jaja, jutro już nie będzie”. — Razwijar sam słyszał, jak jeden ładowacz powiedział tak do drugiego. Księgowy z tabliczką robił uwagi, burcząc pod nosem i sprawdzając cyfry. Na dole, gdzie odbierano ładunek, stał drugi księgowy i każdego dnia po skończeniu pracy porównywali swoje wyliczenia, żeby się upewnić, że nie przepadło ani jedno jajo.
Skrzypiały bloki, dzwoniły łańcuchy, syczeli tragarze, kiedy iskra padała w otwór na rękawicy. Razwijar czekał, spoglądając na dalekie szczyty gór. W porannym słońcu zdawały się one strojne, a nawet przyjazne i gościnne. Na mgnienie oka przypomniało mu się — i zgasło w pamięci — szybujące miasto Mirtie.
Jak na jawie Razwijar zobaczył celnika, gdy ten wymawia, jakby wypluwając, słowo „Heks” i nakazuje wyrzucić Razwijara za burtę, jak jakąś sparszywiałą szmatę. A Razwijar w odpowiedzi rozbija czarną skorupę i ogniewucha rozprawia się z celnikiem.
Przywidział mu się czarny dym nad mostami Mirtie. Krzyki, strach, ogień i popiół. Trzy dni i trzy noce potwór będzie uległy każdemu jego słowu, a co będzie potem, nie ma większego znaczenia…
— Ej! Zasnąłeś?
Razwijar wzdrygnął się, zawiesił na ramionach koromysło z ładunkiem i ostrożnie stawiając stopy, pokonał najbardziej stromy kawałek zejścia. Znowu wyrównał oddech, dostroił się do zwykłego rytmu marszu, aby pokonać codzienne jedenaście tysięcy kroków.
Teraz?
Nigdzie się nie spieszy. Z przodu, na zakręcie stoi Rodżi. Jeśli Razwijar rozbije jajo — poczwarka będzie musiała go zabić…
A czemu nie? Czyż Rodżi nie jest taki sam jak wszyscy nadzorcy?!
Razwijar potknął się. W jednej chwili spotniały mu dłonie. Rodżi krzyknął i kiedy Razwijar doszedł do zakrętu zaczął go strofować:
— A ty co się potykasz? Życie ci się sprzykrzyło? Patrz pod nogi!
Razwijar wymamrotał coś w odpowiedzi.
Dróżka sucha, nie śliska. Idziemy ostrożnie, patrzymy pod nogi. Nie trzeba się spieszyć, jest przecież jeszcze czas, a tam, na szczycie, czekają na wezwanie potwory, do czasu zamknięte w swojej skorupie.
A jeśli księga kłamie i one nie będą słuchać poleceń Razwijara?!
Przyjmujący ułożył jaja razem ze sznurkami w żelaznym wagoniku na kołach i zawiózł do specjalnego pieca, który nie gaśnie dniem i nocą. „Jeśli wyjmiesz je z ognia, nie trzymaj długo na powietrzu, ponieważ ostygnie i nie będzie zeń pożytku…”.