Constanza, choć tylko nieco wyższa od Skya, poklepała go macierzyńskim gestem po ramieniu.
— To i tak nie będzie miało znaczenia.
— A jednak przyjdę.
Obietnicę, złożoną sobie i Constanzy, traktował bardzo poważnie. Chciał poznać delfiny, porozumieć się z nimi i w jakiś sposób ulżyć ich doli. Oczami wyobraźni widział jasne, rozległe oceany Kresu Podróży — Klaun, przyjaciel z przedszkola, mówił, że tam będą oceany — i delfiny uwolnione z tego ciemnego, ponurego miejsca; pływają z ludźmi, tworzą w wodzie wesołe dźwiękoobrazy, a pamięć o pobycie na pokładzie „Santiago” znika jak klaustrofobiczny sen.
— Chodźmy już — nalegała Constanza.
— Przyprowadzisz mnie tu jeszcze kiedyś?
— Oczywiście. Jeśli chcesz.
Opuścili delfinarium i wyruszyli w skomplikowaną drogę powrotną przez czeluście statku — dzieci usiłujące znaleźć drogę w zaczarowanym lesie. Parę razy minęli dorosłych, ale Constanza zachowywała się z taką pewnością siebie, że nikt ich o nic nie wypytywał, i dopiero gdy znaleźli się w części statku, którą Sky uważał za znajome terytorium, spotkali ojca Skya.
Tytus Haussmann, uważany na „Santiago” za osobę oschłą, lecz łagodną, cieszył się szacunkiem, ale ludzie się go nie bali. Gdy nagle stanął nad dziećmi, Sky nie wyczuł u niego złości, raczej ulgę.
— Mama strasznie się o ciebie niepokoiła — powiedział ojciec. — Constanzo, bardzo mnie rozczarowałaś. Zawsze uważałem cię za osobę rozsądną.
— Sky chciał tylko zobaczyć delfiny.
— Ach, więc chodziło o delfiny? — spytał ojciec, zdziwiony, jakby nie takiej odpowiedzi oczekiwał. — A ja myślałem, że interesowali cię umarli, nasi drodzy motnios.
To prawda, pomyślał Sky… ale nie wszystko naraz.
— A teraz jest ci przykro — ciągnął ojciec — ponieważ delfiny okazały się nie takie, jak się spodziewałeś, prawda? Mnie też jest przykro. Obły i pozostałe zwierzęta są chore na głowę. Najlepiej byłoby dla nich, gdybyśmy je uśpili; ale pozwolono im wychować młode i każde pokolenie jest coraz bardziej…
— Psychotyczne — dokończył Sky.
— Właśnie. — Ojciec spojrzał na niego jakoś dziwnie. — Widzę, że twoje słownictwo się wzbogaciło. Szkoda byłoby to zmarnować i warto to dalej rozwijać, nie sądzisz? — Potargał synowi czuprynę. — Mam na myśli przedszkole, młody człowieku. Pójdziesz do niego na pewien czas, a tam nic ci już nie będzie grozić.
Nie można powiedzieć, żeby Sky nienawidził przedszkola czy jakoś szczególnie go nie lubił, ale gdy go tam zamykano, traktował to jako karę.
— Chcę się zobaczyć z mamą.
— Sky, twoja mama jest poza statkiem, więc teraz nie ma sensu zasięganie jej opinii. Poza tym wiesz, że gdybyś ją zapytał, powiedziałaby to samo. Byłeś nieposłuszny i musisz dostać nauczkę. — Zwrócił się do Constanzy, kręcąc głową: — Ty zaś, młoda damo, przez pewien czas nie powinnaś się bawić ze Skyem.
— My się nie bawimy — odparła Constanza, naburmuszona. — Rozmawiamy i eksplorujemy.
— Właśnie. — Ojciec westchnął. — I zapuszczacie się w zabronione rejony statku. To nie może wam ujść na sucho. — Głos mu teraz zmiękł, jak zawsze, gdy zamierzał omówić bardzo ważne sprawy. — Statek jest naszym domem. Naszym jedynym rzeczywistym domem. I musimy czuć się tak, jakbyśmy tu mieszkali. To znaczy czuć się bezpiecznie tam, gdzie należy się czuć bezpiecznie, wiedząc równocześnie, gdzie niebezpiecznie jest się zapuszczać. Nie dlatego, że są tam potwory czy inne takie bzdury, ale dlatego, że czyhają tam niebezpieczeństwa… dorosłe niebezpieczeństwa. Maszyneria i układy zasilania. Roboty i głębokie szyby. Uwierzcie, widziałem, co się dzieje z ludźmi, którzy chodzą tam, gdzie nie powinni. A są to zwykle wypadki bardzo nieprzyjemne.
Sky nie wątpił w słowa ojca. Tytus Haussmann, szef bezpieczeństwa na statku — gdzie generalnie panowała polityczna i społeczna harmonia — wykonywał zadania związane z wypadkami i sporadycznie z samobójstwami. Ojciec zawsze oszczędzał Skyowi szczegółowych wyjaśnień, w jaki sposób można zginąć na pokładzie statku takiego jak „Santiago”, ale Sky nadrabiał to wyobraźnią.
— Bardzo mi przykro — powiedziała Constanza.
— Tak, jestem pewien, że jest ci przykro, ale to nie zmienia faktu, że zaprowadziłaś mojego syna w zakazane rejony. Porozmawiam z twoimi rodzicami i jestem przekonany, że nie będą zachwyceni. Teraz zmykaj do domu, a za tydzień lub dwa zobaczymy, jak przedstawia się sytuacja. Dobrze?
Skinęła głową i w milczeniu oddaliła się zakrzywionym korytarzem, odchodzącym od skrzyżowania, gdzie nakrył ich Tytus. Do rodzinnego domu miała stąd niedaleko — w istocie wszystkie części mieszkalne „Santiago” znajdowały się blisko siebie, ale konstruktorzy tak to sprytnie zaprojektowali, by żadna z dróg nie przechodziła w linii prostej, z wyjątkiem tuneli ewakuacyjnych i linii kolejki biegnącej w osi statku. Wijące się korytarze publiczne dawały złudzenie, że statek jest znacznie większy, niż był w rzeczywistości; dwie rodziny mogły mieszkać obok siebie, ale miały wrażenie, że żyją w zupełnie innych rejonach.
Tytus odprowadził syna do ich kwatery. Sky żałował, że mama jest na zewnątrz, gdyż wbrew temu, co twierdził ojciec, matczyne kary były zwykle nieco łagodniejsze niż ojcowskie. Sky miał nadzieję, że mama ukończyła przed czasem prace przy kadłubie i powróciła wcześniej ze swojej zmiany, że już jest na pokładzie i powita ich, gdy dotrą do przedszkola. Nigdzie jednak nie było po niej ani śladu.
— Wejdź — polecił Tytus. — Klaun się tobą zajmie. Za dwie, trzy godziny wrócę, by cię wypuścić.
— Nie chcę tam wchodzić.
— Wiem. Gdybyś chciał, to nie byłaby kara.
Drzwi przedszkola się otworzyły, Tytus popchnął lekko syna do środka, sam nie przekraczając progu.
— Cześć, Sky — powiedział Klaun, który na niego czekał.
W przedszkolu było wiele zabawek, niektóre potrafiły prowadzić rozmowę w ograniczonym zakresie, a nawet przelotnie sprawiały wrażenie, że są naprawdę inteligentne. Sky czuł, że zabawki skonstruowano z myślą o tym, by mogły prowadzić interakcję z dziećmi o typowym spojrzeniu trzylatka na świat. Skończywszy dwa lata, doszedł do wniosku, że są na ogół prymitywne i głupie. Ale Klaun to co innego. W istocie nie był zabawką, ale też nie pełną osobą. Klaun towarzyszył Skyowi, od kiedy Sky pamiętał, zamknięty w przedszkolu, ale nie zawsze obecny. Klaun nie mógł dotykać przedmiotów i nie pozwalał, by Sky go dotykał, a gdy Klaun mówił, jego słowa dochodziły nie z tego miejsca, gdzie wydawało się, że stoi.
To wcale nie oznaczało, że Klaun pochodził tylko z jego wyobraźni, bez zewnętrznego wpływu. Klaun widział wszystko, co dzieje się w przedszkolu, i sumiennie opowiadał rodzicom Skya, gdy ten zrobił coś wymagającego nagany. To Klaun doniósł rodzicom, że Sky popsuł konia na biegunach, że to nie była wina żadnej innej sprytnej zabawki — co Sky usiłował rodzicom sugerować. Za tę zdradę go znienawidził, ale nie na długo. Nawet Sky rozumiał, że Klaun jest — poza Constanzą — jego jedynym prawdziwym przyjacielem i że Klaun rozumie wiele spraw, które są nawet poza zasięgiem Constanzy.
— Cześć — powiedział Sky żałośnie.
— Widzę, że zostałeś tu zesłany za wizytę u delfinów. — Klaun stał sam w pustym białym pokoju. Inne zabawki zostały starannie schowane. — Sky, tego nie należało robić. Przecież mogłem ci pokazać delfiny.
— Ale nie te same. Nie rzeczywiste. Już mi je przedtem pokazywałeś.