— Ale nie w ten sposób. Popatrz!
Nagle obaj znaleźli się w łodzi na morzu pod niebieskim niebem; delfiny pruły fale, w słońcu ich mokre grzbiety lśniły jak kamyki. Wrażenie, że jest się na morzu, psuły tylko wąskie czarne okna na jednej ze ścian pokoju.
W książce z opowiadaniami Sky znalazł kiedyś rysunek osoby podobnej do Klauna: ubrana w bufiaste pasiaste szaty z wielkimi białymi guzikami, miała komiczną, stale uśmiechniętą twarz w otoczce natapirowanych pomarańczowych włosów, z nasadzonym na głowę, opadającym pasiastym kapeluszem. Gdy dotknął obrazka, książkowy klaun wykonywał te same ruchy i sztuczki, jakie pokazywał Klaun przedszkolny. Sky pamiętał mgliście, że kiedyś śmiechem i oklaskami reagował na triki Klauna, jakby najlepszym, co mógł dostarczyć wszechświat, były te klaunowskie popisy.
Teraz nawet Klaun zaczynał go lekko nudzić. Dostosowywał się do Klauna, ale ich wzajemne stosunki diametralnie się zmieniły i nie dało się już tego odwrócić. Dla Skya Klaun stał się czymś, co należało zrozumieć i zanalizować. Rozpoznał, że Klaun jest czymś w rodzaju bąbelkowego rysunku delfinów, projekcją wytworzoną nie z dźwięków, lecz ze światła. W zasadzie nie stali teraz w łodzi. Pod stopami czuł podłogę tak samo twardą i płaską, jak wówczas, gdy ojciec pchnął go do środka. Sky nie rozumiał dokładnie, jak tworzono iluzję, ale była niezwykle realistyczna i nigdzie nie zauważało się ścian przedszkola.
— Czy Obły i inne delfiny w zbiorniku mają w sobie maszyny? — spytał Sky. Skoro jest więźniem, równie dobrze może się czegoś nauczyć. — Dlaczego?
— Pomagają delfinom skoncentrować ich sonary.
— Nie chodzi mi o to, po co są te maszyny, ale przede wszystkim, kto wpadł na pomysł, żeby je delfinom zamontować.
— Aha. To na pewno Chimerycy.
— Kim oni są? Jadą z nami?
— Odpowiedź na ostanie pytanie brzmi: nie. Ale bardzo chcieli z nami pojechać. — Głos Klauna był trochę za wysoki i drżący, niemal kobiecy, ale zawsze cierpliwy. — Pamiętasz, Sky, gdy Flotylla opuszczała układ Ziemi — gdy opuściła orbitę Merkurego i poleciała w przestrzeń międzygwiezdną — wylatywała z układu, który formalnie był zaangażowany w wojnę. W tamtym czasie większość wrogich działań ustała, ale nie uzgodniono ostatecznie warunków przerwania ognia i wszyscy nadal byli na stopie wojennej, w każdej chwili gotowi wrócić do walki. Wiele środowisk uznało, że ostatnie rozdziały wojny to ich ostatnia szansa, by coś zmienić. Niektóre środowiska były w tym czasie zaledwie dobrze zorganizowanymi grupami bandytów. Z pewnością tacy byli Chimerycy, a dokładniej mówiąc, ta frakcja Chimeryków, która stworzyła delfiny. W ogóle Chimerycy posunęli cyborgizację ku nowym rubieżom: łączyli siebie i swoje zwierzęta z maszynami. Ta frakcja jeszcze dalej przesunęła granice, tak że nawet potępili to Chimerycy głównego nurtu.
Sky słuchał i rozumiał. Klaun dobrze oceniał możliwości poznawcze Skya, przedstawiał wszystko jasno, a równocześnie zmuszał chłopca do skupienia uwagi na każdym słowie. Sky miał świadomość, że nie każdy trzylatek zrozumiałby opowieść Klauna, ale to go wcale nie obchodziło.
— A delfiny?
— Zostały przez nich skonstruowane. W jakim celu, tego się nawet nie domyślamy. Może do służby w wodnej piechocie pod czas jakiejś planowanej inwazji na ziemskie oceany? Albo były eksperymentem, którego nigdy nie ukończono, zaniechano u schyłku wojny. W każdym razie jedna z rodzin delfinów została przejęta od Chimeryków przez agentów Confederacion Sudamericana. Sky wiedział, że ta organizacja zainicjowała budowę Flotylli. Confederacion celowo pozostawała neutralna przez większą część wojny, koncentrując się na realizacji celów szerszych, poza wąskim horyzontem układu słonecznego. Zebrali garstkę sprzymierzeńców i zrealizowali pierwszy w dziejach ludzkości poważny plan pokonania przestrzeni międzygwiezdnej.
— Zabraliśmy ze sobą Obłego i inne delfiny?
— Tak, sądząc, że okażą się przydatne na Końcu Podróży. Ale znacznie trudniejsze, niż się pozornie wydawało, było usunięcie wbudowanych przez Chimeryków urządzeń wspomagających. Okazało się w końcu, że łatwiej je zostawić na miejscu. Potem, gdy urodziło się następne pokolenie delfinów, stwierdzono, że bez wspomagania nie potrafią się komunikować z dorosłymi osobnikami. Więc skopiowaliśmy te urządzenia i implantowaliśmy młodym.
— Ale one przypłaciły to psychozą.
Klaun okazał lekkie zdziwienie i nie od razu udzielił odpowiedzi. Później Sky się dowiedział, że w takich chwilach zamrożenia Klaun zasięgał rady u rodziców Skya lub u innych dorosłych.
— Tak — odparł Klaun wreszcie. — Ale to nie była całkowicie nasza wina.
— Jak to? Nie nasza wina, że trzymamy je w niewoli w paru metrach sześciennych wody?
— Zapewniam cię, że ich obecne warunki życia są znacznie lepsze niż w laboratoriach doświadczalnych Chimeryków.
— Ale te delfiny chyba tego nie pamiętają?
— Zapewniam cię, że są szczęśliwsze.
— Skąd wiesz?
— Bo jestem Klaunem. — Maska jego zawsze uśmiechniętej twarzy rozciągnęła się do jeszcze bardziej wyszczerzonego uśmiechu. — Klauny zawsze wiedzą.
Sky już chciał go zapytać, co dokładnie ma na myśli, gdy zobaczył rozbłysk. Jasny i nieoczekiwany; zupełnie cichy. Światło biło z pasa okien w ścianie. Gdy Sky mrugnął, nadal widział na siatkówce powidok okna — ostro zarysowany różowy prostokąt.
— Co się stało? — spytał, mrugając.
Coś niedobrego działo się z Klaunem, a w zasadzie z całym widokiem. W chwili błysku Klaun został rozciągnięty i zdeformowany we wszystkich kierunkach, rozmazany po ścianach, a wyraz twarzy mu zamarł. Łódź, w której stali — tak się przynajmniej wydawało — zakrzywiła się w dziwacznie zniekształconej perspektywie. Było tak, jakby cała scena została namalowana gęstą mokrą farbą, którą ktoś przedtem zamieszał patykiem.
Klaun nigdy przedtem do czegoś podobnego nie dopuścił.
Źródło oświetlenia pokoju — jarzące się obrazy na ścianach — pociemniały i zgasły. Nie było żadnego światła, z wyjątkiem słabej mlecznej poświaty z wysoko umieszczonego okna. Ale po chwili nawet to zgasło i Sky został sam w całkowitych ciemnościach.
— Klaunie?! — zawołał najpierw spokojnie, potem bardziej natarczywie.
Odpowiedź nie nadeszła. Sky poczuł coś dziwnego i niemiłego. Wrażenie dochodziło z wnętrza jego samego — wzbierający strach, typowy dla reakcji trzylatka na podobną sytuację, a nie dla powierzchownej dorosłości i elokwencji, dystansującej Skya od innych dzieci w jego wieku. Nagłe stał się malcem opuszczonym w ciemnościach; nie rozumiał, co się stało.
Znów zawołał Klauna, z desperacją w głosie, mając świadomość, że Klaun dawno by odpowiedział, gdyby to było możliwe. Nie — Klaun zniknął. Jasne przedszkole stało się teraz ciemne i — właśnie! — zimne. Sky nie słyszał żadnych dźwięków, nawet zwykłych odgłosów „Santiago”.
Zaczął pełznąć, aż dotarł do ściany; potem ruszył wokół pokoju, usiłując znaleźć drzwi. Ale drzwi, gdy były szczelnie zamknięte, tworzyły ze ścianą jednolitą powierzchnię i dziecko nie potrafiło wyczuć nawet tej cienkiej jak włos szczeliny, która mogłaby zdradzić ich położenie. Nie było wewnętrznej rączki ani sterownika, gdyż — o ile Skya nie karano zamknięciem — normalnie to Klaun otwierał drzwi na jego prośbę.
Sky usiłował odpowiednio zareagować, ale wbrew woli zaczął płakać, czego nie robił od czasu, gdy był znacznie młodszy.
Płakał i płakał, tarł powieki i wreszcie zabrakło mu łez. Oczy go piekły.
Znów przywołał Klauna, potem uważnie nasłuchiwał. I nic. Próbował krzyczeć, ale i to na nic się nie zdało. Po pewnym czasie rozbolało go gardło i ochrypł.