Na Amelię nie czekałem długo.
Zaczerwieniona, nie mogła złapać tchu, jakby odbyła szybką wspinaczkę z dna doliny lub z wąwozu, który widziałem po przebudzeniu. Gdy wchodziła do chaty, uśmiechała się jednak, jakby ten wysiłek fizyczny sprawił jej radość. Miała na sobie czarny habit z barbetem, na szyi na łańcuchu zwisał płatek śniegu. Spod habitu wyglądały zakurzone buty.
— Jak ci odpowiada ubranie? — spytała, kładąc dłoń na owalnej głowie robota. Może chciała się o coś oprzeć, a może okazać mu przywiązanie.
— Bardzo dobrze pasuje. Dziękuję.
— Jesteś tego pewien? Możemy zmienić, to żaden kłopot. Musisz je tylko zrzucić i… w mgnieniu oka je zmienimy. — Uśmiechnęła się.
— Pasuje — odparłem, przyglądając się jej uważnie. Była bardzo blada, tak bladej osoby jeszcze nie widziałem. Oczom prawie brakowało pigmentu, brwi były tak cienkie, jakby narysował je doświadczony kaligraf.
— To dobrze — odparła, chyba nie całkiem przekonana. — Czy coś jeszcze sobie przypominasz?
— Wydaje mi się, że pamiętam, skąd pochodzę. To na początek, jak sądzę.
— Nie próbuj poganiać tego procesu. Duscha — nasza specjalistka neurolog — twierdzi, że wkrótce zaczniesz sobie przypominać, ale nie powinieneś się martwić, jeśli to trochę potrwa.
Amelia usiadła na krańcu łóżka, gdzie jeszcze przed kilkoma minutami spałem. Odwróciłem koc, by ukryć plamki krwi z mojej dłoni. Z jakiegoś powodu wstydziłem się tego, co się stało, i usiłowałem ukryć przed Amelią ranę dłoni.
— Szczerze mówiąc, sądzę, że to może potrwać dość długo.
— Ale pamiętasz, że to Ultrasi cię tu przywieźli? Mówiłam już, że wiele osób nawet tego nie jest w stanie sobie przypomnieć. A pamiętasz, skąd pochodzisz?
— Wydaje mi się, że ze Skraju Nieba.
— Tak. 61 w układzie Cygnus A. Skinąłem głową.
— Ale my zawsze nazywaliśmy nasze słońce Łabędziem. Bardziej swojsko.
— Tak, też słyszałam, jak inni w ten sposób mówią. Powinnam pamiętać takie szczegóły, ale mamy tu ludzi ze wszystkich stron. Czasami dostaję kręćka, usiłując prześledzić, gdzie co jest i co jest czym.
— Zgadzam się z tobą, ale nadal nie wiem, gdzie jestem. Nie będę miał pewności, dopóki nie wróci mi pamięć. Chyba nigdy nie słyszałem tej nazwy, którą wymieniłaś…
— Lodowi Żebracy?
— Nie wywołuje u mnie żadnych skojarzeń.
— To zrozumiałe. Nie sądzę, żeby zakon pojawiał się w układzie Skraju Nieba. Przebywamy tylko w układach, które są większymi ośrodkami wymiany z innymi układami.
Chciałem zapytać, jaki układ ma na myśli, ale zakładałem, że wróci do tego w odpowiednim czasie.
— Sądzę, Amelio, że musisz mi coś więcej powiedzieć.
— Dobrze. Wybacz tylko, że zabrzmi to jak gotowy wykład. Nie jesteś pierwszą osobą, której to wyjaśniam, i obawiam się, że nie ostatnią.
Jako zakon Żebracy istnieli około stu pięćdziesięciu lat — początki sięgają połowy dwudziestego czwartego wieku. Mniej więcej w tym samym czasie loty międzygwiezdne wyrwały się spod wyłącznej kontroli rządów i wielkich mocarstw i stały zjawiskiem niemal powszechnym. W tym czasie Ultrasi zaczęli tworzyć odrębną grupę ludzką — nie tylko obsługiwali statki, lecz również spędzali na pokładzie całe życie, dzięki dylatacji czasu rozciągnięte poza granice trwania normalnego ludzkiego pokolenia. Za opłatą rozwozili pasażerów między układami gwiezdnymi, ale niekiedy szli na łatwiznę, jeśli chodzi o jakość usług: obiecywali dowieźć ludzi do konkretnego miejsca, a lądowali w zupełnie innym układzie, pozostawiając podróżnych lata świetlne od zamierzonego celu. Niekiedy ich urządzenia chłodnego snu były tak stare i źle konserwowane, że po przylocie na miejsce pasażerowie budzili się bardzo postarzali lub z umysłami całkowicie wymazanymi.
W niszę rynkową weszli Lodowi Żebracy — założyli swoje filie w kilkudziesięciu układach, oferując pomoc uśpionym, których ożywienie nie przebiegło całkiem gładko. Zajęli się nie tylko pasażerami statków kosmicznych. Duża część zleceń dotyczyła ludzi, którzy, uśpieni na dziesięciolecia w kriokryptach, przeskoczyli okresy recesji ekonomicznej czy niepokojów politycznych. Często po obudzeniu okazywało się, że ich oszczędności stopniały, majątki skonfiskowano, a pamięć uszkodzono.
— Teraz na pewno mi powiesz, gdzie tu jest haczyk.
— Jedno musisz zrozumieć od początku — odparła Amelia. — Nie ma haczyka. Zaopiekujemy się tobą, aż na tyle wydobrzejesz, by stąd wyjść. Jeśli zechcesz odejść wcześniej, nie będziemy cię zatrzymywać, a jeśli postanowisz zostać dłużej, zawsze przyda się w polu para rąk. Gdy opuścisz Hospicjum, nic nam nie będziesz dłużny i nie będziemy się z tobą kontaktować bez twojej woli.
— Jak wam się to wszystko opłaca?
— Jakoś dajemy sobie radę. Wielu naszych pacjentów po wyleczeniu czyni dobrowolne donacje, ale z góry tego nie oczekujemy. Koszty naszej działalności są nadzwyczaj niskie i nigdy nie mieliśmy długów za budowę Idlewild.
— Taki habitat nie mógł być tani.
Wszystko przecież kosztuje, nawet materia ukształtowana przez zastępy nierozumnych, powielających się robotów.
— Znacznie tańszy, niż przypuszczasz, choć musieliśmy iść na kompromisy co do podstawowej konstrukcji.
— Chodzi o ten dziwny wrzecionowaty kształt?
— Pokażę ci, kiedy się lepiej poczujesz. Wtedy zrozumiesz. — Kazała robotowi nalać wody do szklaneczki. — Wypij. Na pewno jesteś spragniony. Przypuszczam, że chciałbyś się czegoś więcej o sobie dowiedzieć. Na przykład, jak się tu dostałeś i gdzie jest to miejsce.
Z wdzięcznością wypiłem wodę. Miała dziwny obcy smak, ale nie był nieprzyjemny.
— Najwyraźniej nie jestem w układzie Skraju Nieba. A to miejsce musi być w pobliżu jednego z ośrodków ruchu statków, bo nie umieścilibyśmy go tutaj.
— Tak. Jesteśmy w układzie Yellowstone, wokół Epsilon Eridani. — Obserwowała, jak zareaguję. — Nie jesteś zbyt zdziwiony.
— Czegoś takiego się spodziewałem. Nie pamiętam tylko, co mnie tu przywiodło.
— Pamięć wróci. W pewnym sensie masz szczęście. Niektórzy z naszych klientów czują się doskonale, ale są zbyt biedni, by pozwolić sobie na emigrację do właściwego układu. Umożliwiamy im zarobienie tu niedużych pieniędzy, by w końcu mogli pokryć koszty transportu do Pasa Złomu. Albo załatwiamy im staż w jakiejś innej organizacji; to szybszy sposób, choć zwykle znacznie mniej przyjemny. Ty nie musisz robić ani tego, ani tego. Mam wrażenie, że jesteś osobą zamożną, sądząc po funduszach, jakie przywiozłeś. Oraz tajemniczą. Może to dla ciebie nie ma znaczenia, ale opuściłeś Skraj Nieba jako bohater.