Sky znowu pomyślał o rozbłysku.
— Więc co się stało z „Islamabadem”?
— Jak już powiedziałem, nigdy się tego nie dowiemy z całą pewnością. Na naradzie kapitanowie zgodzili się niczego nie ruszać bez dodatkowych informacji. Minął rok, nadal rozważaliśmy ten problem, kapitan Khan też… i wtedy to się stało.
— Może jednak to był wypadek?
— Może — odparł ojciec z powątpiewaniem. — W końcu… na szczęście eksplozja nie wyrządziła żadnych poważnych szkód. Ani nam, ani innym. Początkowo wydawało się, że jest fatalnie. Impuls elektromagnetyczny zniszczył połowę naszych układów i nawet część tych najważniejszych nie zregenerowała się natychmiast. Zniknęło zasilanie, pozostał tylko system wspomagający obsługi chłodni i naszą własną butlę magazynowania magnetycznego. Ale w przedniej części statku nie mieliśmy żadnego zasilania. Nawet do pracy wymienników powietrza. To mogło doprowadzić do naszej śmierci, ale na szczęście w korytarzach wystarczyło powietrza na parę dni i udało nam się prowizorycznie uruchomić drogi remontowe i wstawić części zamienne. Stopniowo wszystko znowu zaczęło działać. Oczywiście zostaliśmy obrzuceni szczątkami — statek nie uległ całkowitemu zniszczeniu podczas eksplozji i część odłamków trafiła w nas z połową prędkości światła. Błysk dość poważnie przypiekł osłonę kadłuba, dlatego nasz statek jest z jednej strony ciemniejszy. — Przez chwilę ojciec milczał, ale Sky się domyślał, że coś jeszcze zamierza oznajmić. — Tak zginęła twoja matka. Lucretia znajdowała się na zewnątrz statku, gdy nastąpił wybuch. Wraz z zespołem technicznym sprawdzali stan kadłuba.
Sky wiedział, że matka umarła tamtego dnia, wiedział nawet, że była na zewnątrz, ale nigdy mu nie powiedziano, w jaki sposób to się stało.
— Czy dlatego mnie tu przyprowadziłeś?
— Głównie dlatego.
Taksówka zakręciła i szerokim łukiem zawróciła w stronę „Santiago”. Sky wyobrażał sobie przez chwilę, że podczas tej wyprawy dotrą do innych statków, ale takie wycieczki należały do rzadkości. Zastanawiał się, czy usłyszawszy historię śmierci matki, nie powinien uronić łzy. Czekał cierpliwie, aż obraz rodzinnego statku się powiększy, wyłoni z ciemności niczym przyjazny brzeg podczas nocnej burzy.
— Musisz zrozumieć jeszcze coś — powiedział wreszcie ojciec. — „Islamabad” przepadł, ale to nie oznacza, że misja nie zakończy się sukcesem. Zostały cztery statki, około czterech tysięcy osadników na Kresie Podróży i nawet jeśli tylko jeden statek dotrze bezpiecznie, możemy założyć kolonię.
— Chcesz powiedzieć, że moglibyśmy być jedynym statkiem, który osiągnie cel?
— Nie. Chcę powiedzieć, że możemy być jednym z tych, którym nie uda się dotrzeć. Zrozum, Sky, że każdy pojedynczy statek można poświęcić, a wtedy pojmiesz, co motywuje Flotyllę. Jakie decyzje może trzeba będzie podjąć za pięćdziesiąt lat, jeśli zdarzy się najgorsze. Wystarczy, że jeden statek dotrze na miejsce.
— Ale jeśli któryś ze statków wybuchnie…
— Masz rację, prawdopodobnie nie poniesiemy uszczerbku. Po eksplozji „Islamabadu” znacznie bardziej odsunęliśmy statki. Tak jest bezpieczniej, choć trudniej między nimi podróżować. W perspektywie może się to okazać nie najlepszym rozwiązaniem. Rozproszenie wywołuje podejrzliwość; wtedy łatwiej uznać, że ci inni to wrogowie i nie są właściwie istotami ludzkimi. Znacznie łatwiej podjąć decyzję zabójstwa. — Tytus powiedział to chłodno i spokojnie, niemal jak ktoś obcy. — Zapamiętaj, Sky — dodał już łagodniej — we Flotylli jesteśmy wszyscy razem, bez względu na to, jak trudno będzie w przyszłości.
— Myślisz, że będzie trudno?
— Nie wiem, ale z pewnością sytuacja nie stanie się łatwiejsza. A gdy to zacznie mieć znaczenie, gdy zbliżymy się do końca drogi, będziesz w moim wieku, będziesz zajmował wysokie odpowiedzialne stanowisko, nawet jeśli nie zostaniesz kapitanem statku.
— Myślisz, że mógłbym nim zostać?
— Byłbym tego pewien w stu procentach — odparł Tytus z uśmiechem — gdybym nie znał pewnej utalentowanej młodej damy o imieniu Constanza.
„Santiago” stawał się coraz większy. Teraz zbliżali się do niego z innej niż przedtem strony; sferyczna sekcja dowodzenia wyłaniała się jak miniaturowy szary księżyc, w którym misternie powycinano linie paneli i na którym narosły pudełkowate moduły sensoryczne. Sky zastanawiał się, czy mimo wszystko jego wyprawa nie wywrze na Constanzy wrażenia. Choć nie było to dla niej zaskoczenie, to jednak on już odbył podróż na zewnątrz. A to, co zobaczył i co usłyszał, nie okazało się aż tak przykre.
Ale Tytus jeszcze nie powiedział wszystkiego.
— Dobrze się przyjrzyj. — Ojciec wskazał pociemniałą część sfery ukazującą się ich oczom. — Tu pracował zespół twojej mamy. Przyczepieni magnetyczną uprzężą do kadłuba, pracowali blisko powierzchni. Statek się oczywiście obracał, tak jak teraz, i gdyby mieli szczęście, znaleźliby się po drugiej stronie podczas wybuchu „Islamabadu”. Ale obrót ustawił ich dokładnie na linii tamtej eksplozji. Otrzymali pełne uderzenia, a mieli wówczas na sobie lekkie skafandry.
Sky zrozumiał teraz, dlaczego ojciec go tu przywiózł. Nie chodziło o samą informację, w jaki sposób zginęła matka, ani o przerażającą informację, że jedna piąta flotylli została zlikwidowana. Najważniejszy przekaz znajdował się tu, na kadłubie statku.
Wszystko inne stanowiło tylko przygotowanie.
Gdy błysk do nich dotarł, ich ciała przez chwilę osłaniały kadłub przed najgorszą dawką promieniowania. Szybko spłonęli — prawdopodobnie bez bólu, jak się Sky potem dowiedział — ale w chwili śmierci zostawili negatyw swych własnych cieni — jaśniejsze plamy na tle przypieczonego kadłuba. Siedem ludzkich kształtów zastygłych w pozycji męki — tak to wyglądało — ale prawdopodobnie w takich właśnie pozycjach wykonywali swe zadania, gdy zaskoczył ich błysk. Wszystkie wyglądały identycznie i nie sposób było stwierdzić, który należał do matki Skya.
— Wiesz, ojcze, który to jest? — spytał.
— Tak — odparł Tytus. — To nie ja ją znalazłem, znalazł ją ktoś inny, ale wiem, który należy do twojej mamy.
Sky znowu przyjrzał się cieniom — ich kształty utrwalały się w jego mózgu. Wiedział, że nie wystarczy mu odwagi, by ponownie to obejrzeć. Potem dowiedział się, że nie podjęto wysiłku, by usunąć te cienie — zostawiono je jako pomnik nie tylko dla uczczenia siedmiu załogantów, lecz również tysiąca tych, którzy umarli w rozdzierającym błysku. Statek nosił je na sobie jak bliznę.
— Więc chcesz się dowiedzieć? — spytał Tytus z nutką zniecierpliwienia.
— Nie — odparł Sky. — Nigdy.
SIEDEM
Następnego dnia Amelia przyniosła moje osobiste rzeczy do chaty. Zostawiła mnie samego, bym mógł je przejrzeć. Byłem ciekaw, co znajdę, ale nie potrafiłem się skupić. Niepokoił mnie fakt, że znowu śniłem o Skyu Haussmannie i mimowolnie obserwowałem kolejne zdarzenia z jego życia. Pierwszy wyraźny sen o Skyu musiał mnie nawiedzić wówczas, gdy mnie ożywiano. Drugi sen dotyczył znacznie późniejszego okresu życia Skya, ale wydarzenia — jak odcinki serialu — wystąpiły w porządku chronologicznym.
Dłoń mi znów krwawiła; rana pokryła się twardą skorupą zaschniętej krwi. Czerwone plamy pobrudziły prześcieradło.
Z łatwością połączyłem oba te sny. Pamiętałem — choć nie wiem skąd — że Haussmann został ukrzyżowany; że stygmaty na mojej dłoni to znaki jego egzekucji i że spotkałem człowieka, mającego podobne rany — spotkałem go w niedawnej, a jednocześnie w nieskończenie dawnej przeszłości. Jakoś pamiętałem, że tego człowieka prześladowały podobne sny i że on również nie witał ich z ochotą.