Выбрать главу

— Powiedział, że przełom nastąpił tuż przed wylotem Flotylli z Układu Słonecznego, że w gruncie rzeczy to modyfikacja metody naukowej udoskonalonej pod koniec wojny.

— I było to?

— Ludzka nieśmiertelność. — Sky wyrzekł te słowa ostrożnie, jakby nasycała je magiczna moc i nie należało wypowiadać ich niedbale. — Powiedział, że ta frakcja połączyła rozmaite procedury i linie badań prowadzonych w ostatnim stuleciu i wykorzystała to wszystko dla stworzenia efektywnego systemu terapeutycznego. Odnieśli sukces tam, gdzie inni albo ponieśli fiasko, albo przerwano ich pracę z powodów politycznych. Wyszła im rzecz skomplikowana i nie była to po prostu pigułka, którą się łyka, a potem o niej zapomina.

— Mów dalej — nalegał Tytus.

— To cała falanga różnych technik: genetycznych, chemicznych oraz wykorzystujących maszyny tak małe, że aż niewidzialne. Cała rzecz okazała się fantastycznie delikatna i trudna do zastosowania, a kuracja musi być powtarzana regularnie — ale jest to coś, co wykonane prawidłowo może działać zgodnie z założeniami.

— I co sobie o tym pomyślałeś?

— Że to oczywisty absurd. Och, nie zaprzeczam, że taka rzecz jest możliwa, ale jeśli nastąpił w tej dziedzinie jakiś przełom, czyż nikt by o nim nie wiedział?

— Niekoniecznie. To przecież był koniec wojny. Zwykłe linie komunikacyjne zostały przerwane.

— Więc mówisz, że taka frakcja mogła rzeczywiście istnieć?

— Tak, podejrzewam, że istniała. — Ojciec przerwał, zbierając siły. — Co więcej, wiem, że istniała. Sądzę, że chimeryk powiedział ci w zasadzie prawdę. Ta technika nie jest magią — nie może poradzić sobie z pewnymi chorobami — ale to coś o wiele lepszego niż wszystko, w co wyposażyła nas ewolucja. W najlepszym przypadku wydłuża życie do około stu osiemdziesięciu lat; w niektórych przypadkach do dwustu — te dane to oczywiście ekstrapolacje — ale to nie ma znaczenia; ważne, że daje szanse zachowania życia, dopóki nie pojawi się coś lepszego.

Opadł z powrotem na poduszki, wyczerpany.

— Kto o tym wiedział? Ojciec uśmiechnął się.

— A któżby? Bogaci. Ci, dla których wojna była łaskawa, usadowieni we właściwym miejscu albo znający właściwych ludzi.

Następne pytanie było oczywiste i mroziło krew w żyłach. Flotyllę wysłano, kiedy wojna przechodziła swe ostatnie stadia. Wielu spaczy szukało w istocie ucieczki z tego, co wydawało im się systemem zrujnowanym i niebezpiecznym, gotowym rozpocząć następną powszechną krwawą jatkę. Ale rywalizacja o te miejsca była ogromna i choć miano je przyznawać według zasług, ludzie z dostatecznymi wpływami znali sposoby dostania się na pokład. Jeśli Sky kiedykolwiek miał w tej sprawie wątpliwości, obecność sabotażysty całkowicie je rozpraszała. Ktoś pociągnął za sznurki, by wprowadzić na statek chimeryka.

— W porządku. A co ze spaczami? Ilu z nich wiedziało o przełomie w terapiach nieśmiertelności?

— Wszyscy, Sky.

Patrzył na ojca i zastanawiał się, jak naprawdę bliski śmierci jest ten człowiek. Powinien był wyleczyć się z ran kłutych — uszkodzenia nie były w rzeczywistości takie wielkie — ale wdały się komplikacje: banalna infekcja, która się rozszerzała. Kiedyś medycyna Flotylli mogła go uratować, postawiłaby go na nogi w ciągu kilku dni, i czułby zaledwie lekką niewygodę. Ale teraz właściwie nie można było nic zrobić, tylko pomagać jego naturalnym procesom zdrowienia, które jednak powoli przegrywały bitwę.

Pomyślał o tym, o czym właśnie poinformował go Tytus Haussmann.

— Więc ilu z nich właściwie poddano temu procesowi?

— Odpowiedź jest ta sama.

— Wszystkich? — Pokręcił głową, prawie w to nie wierząc. — Wszystkich spaczy, których wieziemy?

— Tak. Z kilkoma nieważnymi wyjątkami — na przykład ci, którzy nie chcieli poddać się procesowi ze względów etycznych lub medycznych. Większość z nich przeszła tę kurację na krótko przed wejściem na pokład. — Ojciec znowu przerwał. — To największy sekret mojego życia, Sky. Zawsze o tym wiedziałem, w każdym razie od chwili gdy powiedział mi o tym mój ojciec. Nie było mi łatwo to zaakceptować, uwierz mi.

— Jakże mogłeś to wszystko trzymać w tajemnicy? Jego ojciec ledwie widocznie wzruszył ramionami.

— To część mojej pracy.

— Nie mów tak. To cię nie usprawiedliwia. Zdradzili nas, prawda?

— To zależy. Rzeczywiście, nie powierzyli załodze swojego sekretu. Ale myślę, że to z ich strony rodzaj przysługi.

— Czemu tak mówisz?

— Wyobraź sobie, że jesteśmy nieśmiertelni. Musielibyśmy znieść półtora stulecia uwięzienia na pokładzie tego pudła. Powoli popadlibyśmy w szaleństwo. Tego właśnie się bali. Lepiej niech załoga przeżyje swój zwykły czas, a potem lejce przejmie następne pokolenie.

— Nazywasz to przysługą?

— Czemu nie? Większość z nas nie widziała niczego lepszego, Sky. Och, służymy spaczom, ale ponieważ wiemy, że nie wszyscy obudzą się bezpiecznie, gdy dotrzemy do Końca Podróży, trudno jest im zbytnio zazdrościć. Musimy dbać również o siebie. Prowadzimy statek dla spaczy, ale dla siebie również.

— Tak, to bardzo rozsądne. Musisz jednak przyznać, że wiedza, iż ukrywają oni przed nami tajemnicę nieśmiertelności, trochę zmienia nasze wzajemne stosunki.

— Być może. Dlatego właśnie tak starannie strzegłem sekretu przed wszystkimi innymi.

— Ale właśnie mi o tym powiedziałeś.

— Byłeś ciekaw, czy opowieść sabotażysty w jakimś stopniu odpowiada faktom, prawda? Cóż, teraz już wiesz. — Twarz ojca stała się na chwilę pogodna, jakby zdjęto mu wielkie brzemię. Sky myślał, że ojciec stracił świadomość, ale za moment chory poruszył oczyma i oblizał wargi, by mówić dalej, choć robił to z ogromnym wysiłkiem. — Istnieje jeszcze jedna przyczyna… to bardzo trudne, Sky. Nie jestem pewien, czy mówiąc ci o niej, czynię właściwie.

— Pozwól, że ja to osądzę.

— Doskonale. Równie dobrze możesz to usłyszeć w tej chwili. Wiele razy chciałem ci o tym powiedzieć przy różnych innych okazjach, ale zawsze brakowało mi odwagi przekonań. Trochę wiedzy to rzecz niebezpieczna, jak powiadają.

— Jakie „trochę wiedzy”?

— O twojej własnej pozycji.

Ojciec poprosił o więcej wody. Sky pomyślał o wodzie w szklance; o molekułach prześlizgujących się między wargami ojca. Każda kropla wody na statku ostatecznie zostawała recyklowana. Pito ją w kółko. W przestrzeni międzygwiezdnej nie ma miejsca na marnotrawstwo. W pewnym momencie, za miesiące lub lata, Sky wypije trochę tej samej wody, która teraz przynosi ulgę ojcu.

— Mojej pozycji?

— Sky… nie jesteś moim synem. — Popatrzył na niego twardo, jakby czekając, że Sky załamie się po tej rewelacji. — Masz, powiedziałem to. Nie ma teraz odwrotu. Będziesz musiał wysłuchać całej reszty.

Może traci rozsądek szybciej, niż wskazują maszyny, pomyślał Sky. Obsuwa się w bezświetlny rów demencji, krew ma zatrutą, mózg żebrze o tlen.

— Jestem twoim synem.

— Nie, nie jesteś. Wiem to na pewno, Sky, sam wyciągnąłem cię z tamtej koi spacza.

— O czym mówisz?

— Byłeś jednym z nich, jednym z naszych momios; jednym z naszych spaczy.

Sky kiwnął głową, momentalnie akceptując tę prawdę. Na jakimś poziomie świadomości wiedział, że normalną reakcją po winna być niewiara, może nawet gniew, ale nie miał takich emocji; tylko głębokie i uspokajające poczucie słuszności.

— Ile miałem lat?