— Byłeś ledwie dzieckiem, miałeś kilka dni, gdy cię zamrożono. Jest tylko kilkoro tak młodych jak ty.
Słuchał swego ojca — nie-ojca. Lucretia Haussmann — kobieta, którą Sky uważał za matkę — urodziła na pokładzie statku dziecko, ale to dziecko, chłopiec, umarło po kilku godzinach. Zrozpaczony Tytus ukrywał prawdę przed Lucretią przez wiele godzin, potem przez wiele dni, wznosząc się na szczyty pomysłowości, a tymczasem żonę trzymano na środkach uspokajających. Tytus obawiał się, że jeśli żona się dowie, prawda ją zabije — może nie fizycznie, ale złamie jej ducha. Była jedną z najbardziej lubianych kobiet na statku. Jej strata dotknęłaby wszystkich, zatruła nastrój całej załogi. Mimo wszystko stanowili niewielką społeczność. Wszyscy się znali. Strata dziecka była czymś okropnym.
Tytus opracował więc straszny plan, plan, którego pożałował niemal natychmiast po wykonaniu. Ale wtedy było już o wiele za późno.
Ukradł dziecko spaczom. Okazało się, że dzieci znacznie lepiej znoszą ożywienie niż dorośli — miało to jakiś związek ze stosunkiem objętości ciała do jego powierzchni — i nie było poważniejszych problemów z ogrzaniem takiego dziecka. Wybrał jedno z młodych, to, które mogło uchodzić za jego zmarłego syna. Nie musiał być zbyt drobiazgowy. Lucretia długo nie widziała swego synka i nie mogła wykryć oszustwa.
Położył martwe niemowlę na miejsce odmrożonego, znowu ochłodził koję i prosił o przebaczenie. Kiedy odkryją martwe dziecko, sam będzie już od dawna martwy. Dla rodziców, po przebudzeniu, będzie to okropna nowina, ale przynajmniej zbudzą się w nowym świecie, z dostatecznym zapasem czasu, by starać się o następne dziecko. To nic w porównaniu z tragedią Lucretii. Bez tej zbrodni sprawy na statku mogły się zepsuć do tego stopnia, że — w ekstremalnym przypadku — nigdy nie osiągnąłby celu podróży. Musiał w to wierzyć. Musiał wierzyć, że zrobił to dla ogólnego dobra.
Zbrodnia z miłości.
Oczywiście Tytus nie mógłby zdziałać nic bez pomocy innych, ale prawdę znała tylko garstka najbliższych przyjaciół, dobrych towarzyszy, którzy nigdy nie wspomnieli o tej sprawie. Tytus powiedział, że wszyscy już nie żyją.
Dlatego właśnie musiał teraz o tym opowiedzieć Skyowi.
— Rozumiesz? — pytał Tytus. — Pamiętasz, zawsze ci powtarzałem, że jesteś cenny? Mówiłem to w sensie dosłownym. Byłeś jedynym nieśmiertelnym wśród nas. Dlatego właśnie na początku wychowywałem cię w izolacji. Dlatego spędzałeś tyle czasu sam, w żłobku, z dala od innych dzieci. Częściowo chciałem odgrodzić cię od infekcji — system odpornościowy miałeś jak inne dzieci, a teraz jest on taki sam jak u innych dorosłych.
— Przede wszystkim jednak chciałem poznać twoją krzywą rozwoju. Osoby po kuracji rozwijają się wolniej i gdy się starzeją, ich krzywa się wypłaszcza. Masz teraz dwadzieścia lat, ale możesz uchodzić za wysokiego nastolatka. Kiedy osiągniesz trzydziestkę lub czterdziestkę, będziesz niezwykle młodo wyglądał, ale ludzie nawet nie zaczną domyślać się prawdy — aż do czasu, gdy staniesz się znacznie, znacznie starszy.
— Jestem nieśmiertelny?
— Tak. To zmienia wszystko, prawda?
Sky Haussmann musiał przyznać, że rzeczywiście.
Później, kiedy jego ojciec wpadł w jeden z tych przepastnych snów bez marzeń, które wyglądały na zapowiedź nieuniknionej śmierci, Sky odwiedził sabotażystę. Więzień chimeryk leżał na dokładnie takim samym łóżku jak jego ojciec, obsługiwany przez maszyny. Na tym podobieństwa się jednak kończyły. Maszyny go obserwowały, ale miał dosyć siły i nie potrzebował ich bezpośredniej pomocy. W gruncie rzeczy był zbyt silny — nawet gdy wydłubali z niego cały magazynek pocisków. Przywiązano go do łóżka plastikowymi więzami, szerokimi obręczami w pasie i na nogach, dwiema mniejszymi obręczami w górnej części ramion. Mógł zgiąć jedno przedramię tak, by dotknąć twarzy. Drugie kończyło się tylko bronią, którą próbował zadźgać Tytusa. Teraz broń usunięto i przedramię cyborga starannie zaszyto. Przeszukano go na obecność innych broni, ale nie nosił ukrytych urządzeń, z wyjątkiem implantów, za pomocą których jego mocodawcy modelowali go do swych celów.
Frakcja, która go wysłała, wykazała jednak spektakularny brak wyobraźni, pomyślał Sky. Tyle starań po to, by mężczyzna mógł wykonać dywersję na statku, kiedy miły, łatwo rozprzestrzeniający się wirus byłby równie skuteczny. Może nie wyrządziłby bezpośredniej szkody spaczom, ale ich szanse na dotarcie dokądkolwiek bez żywej załogi stałyby się bliskie zeru. Co nie znaczyło, że chimeryk się nie przyda.
To niezwykle dziwne, wiedzieć ni stąd, ni zowąd, że jest się nieśmiertelnym. Sky nie zaprzątał sobie głowy takim drobiazgiem jak definicja. To prawda, był narażony na rozmaite niebezpieczeństwa, ale ostrożność i przewidywanie zminimalizują wszelkie ryzyko.
Odstąpił od łóżka zabójcy. Unieszkodliwili wprawdzie sabotażystę, ale takich rzeczy nigdy nie można być całkowicie pewnym. Monitory mówiły, że mężczyzna jest pogrążony we śnie przynajmniej tak głębokim jak sen ojca Skya, ale lepiej nie ryzykować. Te obiekty zaprojektowano tak, by zwodziły. Mogły wyczyniać nieludzkie sztuczki z pulsem i aktywnością neuronową. Jednym, nieskrępowanym ramieniem chimeryk mógłby uchwycić Skya za gardło i zadusić na śmierć, lub przyciągnąć do siebie i wyjeść mu twarz.
Sky znalazł na ścianie sprzęt medyczny. Otworzył go, przestudiował starannie wpięte w środku akcesoria, a potem wyjął skalpel, który w przyćmionym świetle błyszczał niebieską sterylnością. Sky obracał nóż, patrzył z zachwytem, jak ostrze znika, gdy odwrócił je krawędzią do siebie.
Doskonała broń, pomyślał. Wspaniała rzecz.
Ze skalpelem w ręku podszedł do sabotażysty.
SZESNAŚCIE
— Przychodzi do siebie — usłyszałem głos, który skrystalizował wokół rzeczywistości moje ospałe myśli.
Jedną z wielu rzeczy, których człowiek się uczy jako żołnierz — przynajmniej na Skraju Nieba — jest fakt, że nie każdy, kto do ciebie strzela, koniecznie chce cię zabić. Przynajmniej nie zawsze chce cię zabić natychmiast. Niekoniecznie chodzi tu o branie zakładników. Wspomnienia pojmanych żołnierzy mogą zostać wytrałowane bez stosowania tak prymitywnych środków jak tortury. Trzeba tylko mieć odpowiednie urządzenia do obrazowania neuronowego — za odpowiednią cenę mogą je dostarczyć Ultrasi. I żołnierz musi przede wszystkim dysponować czymś, co warto z niego wyciągnąć. Informacjami dla wywiadu — wiedzą operacyjną, którą żołnierze muszą posiadać, by był z nich jakikolwiek pożytek.
Takie rzeczy zawsze mnie omijały. Strzelano i trafiano mnie, ale we wszystkich podobnych przypadkach nikt nie chciał zostawiać mnie przy życiu, nawet na krótki okres potrzebny do szybkiego zbadania moich wspomnień. Wróg mnie nigdy nie pojmał, więc nigdy nie miałem wątpliwej przyjemności rozbudzenia się gdzieś indziej niż w bezpiecznych rękach.
Teraz jednak właśnie się dowiadywałem, co czuje człowiek w takiej sytuacji.
— Panie Mirabel? Zbudził się pan? — Ktoś przeciągnął mi po twarzy czymś miękkim i chłodnym. Otworzyłem oczy i natychmiast zmrużyłem je oślepiony światłem; po okresie nieprzytomności wydało mi się boleśnie jaskrawe.
— Gdzie jestem?
— W bezpiecznym miejscu.
Ze znużeniem rozejrzałem się wokół. Siedziałem w fotelu na wysokim końcu długiego, pochyłego pokoju o żłobkowanych metalowych ścianach. Miałem wrażenie, że zjeżdżam ruchomymi schodami w łagodnie nachylonym tunelu. W ścianach rozmieszczono owalne okna, ale widziałem jedynie ciemności rozświetlone lampkami choinkowymi zawieszonymi na długich splątanych łańcuchach. Znajdowałem się wysoko nad ziemią, wiec prawie na pewno w którejś z części Baldachimu. Podłoga składała się z poziomych płyt, opadających ku niskiemu końcowi pokoju, oddalonego ode mnie o piętnaście metrów w poziomie i dwa lub trzy metry w pionie. Płyty dodano prawdopodobnie później, jakby nachylenie pokoju nie było całkiem zamierzone.