Выбрать главу

Oczywiście miałem towarzystwo.

Kwadratowoszczęki mężczyzna z monoklem stał obok. Jedną ręką głaskał swój podbródek, jakby musiał sobie ciągle przypominać o jego wspaniałej prostokreślności. W drugiej trzymał kawałek flanelki, którą tak łagodnie pomagał mi w dochodzeniu do przytomności.

— Muszę przyznać, że jest pan dobry — oznajmił mężczyzna. — Źle obliczyłem dozę promienia paraliżującego. Niektórych ludzi by to zabiło i oczekiwałem, że będzie pan jak drewno jeszcze przez dobrych kilka godzin. — Położył mi dłoń na ramieniu. — Ale myślę, że ma się pan doskonale. Bardzo silny z pana facet. Proszę przyjąć moje przeprosiny — to się więcej nie powtórzy, zapewniam pana.

— Lepiej w przyszłości nie rób takich rzeczy — powiedziała kobieta, która właśnie weszła w moje pole widzenia. Oczywiście ją rozpoznałem, a także jej towarzysza, którego dostrzegłem po prawej i który pakował do ust papierosa. — Robisz się niezręczny, Waverly. Człowiek na pewno myślał, że zamierzasz go zabić.

— A nie o to chodziło? — spytałem. Okazało się, że mój głos brzmi o wiele wyraźniej, niż się spodziewałem.

Waverly z powagą pokręcił głową.

— Absolutnie nie. Robiłem, co mogłem, by ocalić panu życie, panie Mirabel.

— Ma pan dość dziwny sposób załatwiania takich spraw.

— Musiałem działać szybko. Za chwilę wpadłby pan w zasadzkę grupy świń. Czy słyszał pan o świniach, panie Mirabel? Prawdopodobnie nie chce pan o nich wiedzieć. To jedna z mniej korzystnych dla zdrowia grup imigrantów, z którymi musimy sobie radzić po upadku Migotliwej Wstęgi. W poprzek drogi przeciągnęli drut, połączony z kuszą. Normalnie nie podchodzą nikogo przed nocą, ale dzisiaj musieli być głodni.

— Czym pan mnie postrzelił?

— Jak mówiłem, promieniem paraliżującym. To całkiem humanitarna broń, słowo daję. Sam otrzymałem kilka trafień. Obawiam się, że skalibrowałem ją raczej na świnie niż na człowieka. Ale może wyszło to na dobre. Gdybym pana nie ogłuszył tak kompletnie, przypuszczam, że stawiałby mi pan opór.

— Więc dlaczego mnie pan ocalił? Wyglądał na zaskoczonego.

— Wymagała tego przyzwoitość. Teraz mówiła kobieta:

— Z początku źle pana osądziłam, panie Mirabel. Zdenerwował mnie pan i nie dowierzałam panu.

— Prosiłem tylko o radę.

— Wiem, wina leży całkowicie po mojej stronie. Ale obecnie wszyscy jesteśmy tacy nerwowi. Kiedy odjechaliśmy, czułam się źle z tego powodu i powiedziałam Waverly'emu, by nad panem czuwał. Co właśnie zrobił.

— Czuwałem, tak jest, Sybilline — odparł Waverly. — I gdzie ja jestem? — zapytałem.

— Pokaż mu, Waverly. Teraz już na pewno chce rozprostować nogi.

Oczekiwałem, że będę przywiązany do krzesła, ale miałem swobodę ruchu. Waverly podtrzymał mnie, gdy sprawdzałem sprawność swych nóg. Mięsień w nodze trafionej promieniem nadal przypominał galaretę, ale utrzymywał mnie. Minąłem kobietę i zszedłem po płaskich płytach do najniższej części pokoju. Tutaj podwójne drzwi otwierały się na nocne powietrze. Waverly wyprowadził mnie na pochyły balkon, zabezpieczony metalową poręczą. Ciepły podmuch uderzył mnie w twarz.

Rozejrzałem się. Balkon otaczał budynek, w którym się obudziłem; wznosił się po obu jego stronach. Budynek jednak nie był naprawdę budynkiem.

Była to przechylona gondola sterowca, którego balon rysował się nad nami jako ciemna masa wklinowana w gałęzie Baldachimu. Atakująca zaraza, musiała uwięzić sterowiec — tkwił tu niczym balonik na drzewie. Balon był tak szczelny, że w dalszym ciągu wypełniało go powietrze, mimo że od zarazy upłynęło siedem lat. Jednak nacisk gałęzi pomarszczył go i zniekształcił powłokę. Zastanawiałem się, co czeka gondolę w przypadku przebicia balonu.

— To musiało się stać naprawdę szybko — powiedziałem, mając przed oczami obraz sterowca próbującego na próżno wymanewrować się spomiędzy murujących raptownie budynków.

— Nie aż tak szybko. — Waverly powiedział to takim tonem, jakby uważał moją uwagę za niezwykle głupią. To był sterowiec widokowy — w tamtych czasach latały takich dziesiątki. Kiedy przyszły kłopoty, przestano się interesować widokami. Zostawiono sterowiec zacumowany w tym miejscu; obrósł budynkiem, ale gałęzie uwięziły go całkowicie dopiero następnego dnia.

— I teraz w nim mieszkacie?

— Niezupełnie. Nie jest całkiem bezpieczny. Właśnie dlatego nie musimy się martwić, że ktoś inny będzie się nam zbytnio przyglądał.

Drzwi za mną znów się otworzyły i pojawiła się w nich kobieta.

— Przyznaję, niezwykłe miejsce na przebudzenie. — Stanęła obok Waverley'ego przy poręczy i bez trwogi wychyliła się, patrząc w dół. Do ziemi z pewnością był przynajmniej kilometr. — Ale ma zalety. Jedna z nich to dyskrecja. Tak więc, panie Mirabel, spodziewam się, że przyda się panu trochę dobrego jadła i gościna.

Kiwnąłem głową. Jeśli zostanę z tymi ludźmi, może pomogą mi się dostać do właściwego Baldachimu, rozumowałem. To był argument racjonalny za wyrażeniem zgody. Pozostałe argumenty: ulga, wdzięczność oraz fakt, że byłem zmęczony i głodny, prawdopodobnie wyobrażała ta kobieta.

— Nie chciałbym się narzucać.

— Nonsens. Wyrządziłam panu krzywdę w Mierzwie, a potem Waverly pogorszył jeszcze sytuację, niezgrabnie ustawiając paralizator. Prawda, Waverly? Nie mówmy już o tym — pod warunkiem, że zrobi pan nam zaszczyt przyjęcia od nas odrobiny jedzenia i wypoczynku. — Kobieta wyjęła z kieszeni coś czarnego, rozwinęła, wyciągnęła z tego antenę i powiedziała: — Kochanie? Jesteśmy już gotowi. Spotkamy się na wysokim końcu gondoli.

Zatrzasnęła telefon i włożyła go z powrotem do kieszeni.

Obeszliśmy gondolę, wykorzystując barierkę do podciągania się po pochyłości. W najwyższym punkcie barierkę wycięto. Od gruntu w dole dzieliło mnie tylko powietrze. Waverly i Sybilline — jeśli tak miała na imię — mogli w tym momencie mnie zabić; z łatwością wypchnęliby mnie za krawędź. Nadal czułem dezorientację po obudzeniu. A zresztą, gdyby chcieli mnie skrzywdzić, mieli ku temu mnóstwo okazji, kiedy spałem.

— Nadjeżdża — powiedział Waverly, wskazując w dół, pod balon. Patrzyłem, jak w polu widzenia pojawia się linówka. Wyglądała bardzo podobnie do tej, w której pierwszy raz zobaczyłem Sybilline; ale nie uważałem się jeszcze za eksperta w tych sprawach. Ramiona wozu chwyciły nici zaplątane wokół balonu, odkształcając sterowiec, ale jakoś go nie przebijały. Wóz zbliżył się, z otwartych drzwi wysunęła się rampa, tworząc most przez lukę między pojazdem a gondolą.

— Pan pierwszy, Tanner — powiedziała Sybilline.

Przeszedłem przez most. To był tylko metrowy krok, ale z obu stron nie miałem żadnej osłony i zrobienie go kosztowało sporo nerwów. Sybilline i Waverly poszli za mną beztrosko. Mieszkańcy Baldachimu musieli charakteryzować się nieludzkim brakiem lęku wysokości.

W tylnym przedziale znajdowały się cztery fotele. Od kierowcy oddzielała nas ścianka z oknem. Nim okno się zamknęło, zobaczyłem, że kierowca to ten sam szarooki mężczyzna o wysoko osadzonych kościach policzkowych, którego widziałem wcześniej z Sybilline.

— Dokąd mnie zabieracie? — spytałem.