Выбрать главу

Z galerii wysuwał się zawrotny szklany jęzor niczym nie pod trzymywany, docierał prawie do nici, zostawiając tylko miejsce na ruch wagonika. Niektórzy podróżni z bagażem już czekali na języku; wśród nich grupa dobrze ubranych arystokratów. Nie było jednak Reivicha ani osób przypominających jego kompanów. Rozmawiali lub obserwowali wiadomości na ekranach, które unosiły się wokół pomieszczenia niczym prostokątne, wąskie tropikalne ryby; migotały na nich sprawozdania finansowe i wywiady ze znanymi osobami.

Przy podstawie języka stała budka, w której kobieta o znudzonej minie sprzedawała bilety.

— Poczekaj tu — poprosiłem Dieterlinga.

Kobieta spojrzała na mnie, gdy podszedłem do kasy. Miała na sobie pognieciony mundur Zarządu Mostu, a pod oczami sine półksiężyce, nabiegłe krwią i spuchnięte.

— Słucham?

— Jestem znajomym Argenta Reivicha. Muszę się z nim natychmiast skontaktować.

— Niestety, to niemożliwe.

— Tego się spodziewałem. Kiedy wyjechał?

— Przykro mi, ale nie mogę udzielić informacji — odparła kobieta nosowym głosem, połykając spółgłoski.

Skinąłem głową ze zrozumieniem.

— Jednak nie zaprzecza pani, że przeszedł przez terminal?

— Przykro mi, ale…

— Niech pani da spokój. — Łagodziłem swoją odzywkę pojednawczym uśmiechem. — Przepraszam, nie chcę być niegrzeczny, ale mam do przyjaciela bardzo pilną sprawę. Muszę mu coś przekazać, widzi pani, cenny składnik dziedzictwa Reivichów. Czy mogę się z nim jakoś porozumieć wtedy, gdy wjeżdża, czy muszę czekać, aż się dostanie na orbitę?

Kobieta się wahała. Przepisy zabraniały jej przekazywania mi formacji, o jakie prosiłem, ale musiałem jej się wydać szczerze zatroskany. A poza tym najwyraźniej bogaty.

Spojrzała na displej.

— Może pan zostawić wiadomość, żeby się z panem skontaktował, gdy dotrze do terminalu na orbicie.

Czyli jeszcze tam nie dotarł i nadal wjeżdża po nici.

— Chyba będzie lepiej, jeśli ruszę za nim — oznajmiłem. — W ten sposób zminimalizuję czas dotarcia do niego. Przekażę mu ten przedmiot i wrócę.

— Tak, to rozsądne. — Przyjrzała mi się, wyczuwając być może coś podejrzanego w moim zachowaniu, ale nie zaufała swej intuicji na tyle, by mnie zatrzymać. — Musi się pan pośpieszyć. Najbliższy wagonik zaraz zacznie przyjmowanie pasażerów.

Spojrzałem tam, gdzie jęzor wysuwał się do nici, i zobaczyłem pustą windę wyjeżdżającą z obszaru serwisowego.

— Proszę więc o bilet.

— Rozumiem, że potrzebny panu powrotny? — Kobieta przetarła oczy. — Pięćset pięćdziesiąt australi.

Wyjąłem z portfela banknoty Południowców.

— To zdzierstwo — powiedziałem. — Energia potrzebna do wyniesienia mnie na orbitę kosztuje jedną dziesiątą tego, ale przypuszczam, że część zabiera Kościół Skya.

— Nie twierdzę, że nie, ale akurat tutaj nie powinien pan źle się wyrażać o Kościele.

— Tak słyszałem. Pani chyba do nich nie należy? Nie — odparła, wręczając mi resztę w niskich banknotach. — Ja tu tylko pracuję.

Sekciarze zawładnęli mostem jakieś dziesięć lat temu, gdy doszli do przekonania, że w tym miejscu został ukrzyżowany Sky Haussmann. Pewnej nocy, nim ktokolwiek zdążył się zorientować, opanowali most. Ogłosili, że rozłożyli gęsto kanistry-pułapki z wirusem, i zagrozili, że go uwolnią, gdyby próbowano ich wyrzucić. Wirus — jeśli był w znacznym stężeniu — mógłby się roznieść z wiatrem bardzo daleko, zarażając połowę Półwyspu. Może blefowali, ale nikt nie chciał ryzykować dobra przypadkowych milionów ludzi. Sekta się utrzymała, pozwoliła Zarządowi Mostu nadal zarządzać mostem, choć załoga musiała być stale uodporniana przeciw skażeniu. Terapia antywirusowa dawała efekty uboczne, więc praca w terminalu nie cieszyła się popularnością. No i jeszcze te niekończące się mnisie śpiewy.

Kobieta wręczyła mi bilet.

— Mam nadzieję, że dotrę na czas na orbitę — powiedziałem.

— Poprzednia winda wyruszyła godzinę temu. Jeśli pański przyjaciel w niej był… — Przerwała, a ja wiedziałem, że nie ma „Jeśli”. — Jest spora szansa, że gdy pan tam dotrze, zastanie go pan w terminalu orbitalnym.

— Miejmy nadzieję, że powita mnie z wdzięcznością. Chciała się uśmiechnąć, ale zrezygnowała. Mimo wszystko wymagało to wiele wysiłku.

— J estem pewna, że padnie z wrażenia.

Schowałem bilet, podziękowałem kasjerce — współczułem kobiecinie, że musiała tu pracować — i poszedłem do Dieterlinga. Oparty o niską szklaną ścianę otaczającą jęzor, z nieobecnym spokojnym wyrazem twarzy, spoglądał w dół na członków sekty. Przypomniało mi się, jak kiedyś w dżungli uratował mi życie podczas ataku hamadriad. Wtedy też widziałem u niego tę samą obojętną minę szachisty grającego z przeciwnikiem znacznie niższej klasy.

— No i co? — spytał, gdy podszedłem.

— Już wsiadł do windy.

— Kiedy?

— Godzinę temu. Kupiłem sobie bilet. Ty też kup dla siebie, ale w żaden sposób nie zdradź, że podróżujemy razem.

— Może nie powinienem z tobą jechać, brachu?

— Będziesz bezpieczny. — Ściszyłem głos. — Stąd aż do wyjścia w terminalu orbitalnym nie ma żadnych kontroli granicznych. Możesz swobodnie wjechać i zjechać, nikt cię nie aresztuje.

— Łatwo ci mówić, Tanner.

— Nie masz się czego bać, zapewniam cię. Potrząsnął głową.

— Nie ma sensu, żebyśmy podróżowali razem, nawet tylko tą samą windą. Reivich mógł tu zorganizować bardzo skuteczny monitoring.

Już chciałem zaprzeczyć, ale wiedziałem, że on chyba ma rację. Podobnie jak Cahuella, Dieterling, opuszczając Skraj Nieba, narażał się na areszt pod zarzutem przestępstw wojennych. Obaj byli w ogólnoukładowej bazie danych i za ich głowy wyznaczono znaczną nagrodę, choć Cahuella już nie żył.

— Dobrze — powiedziałem. — Jest jeszcze dodatkowy powód, żebyś tu został. Przynajmniej trzy dni będę z dala od Gadziarni. Ktoś kompetentny musi doglądać domu.

— Jesteś pewien, że sam potrafisz się uporać z Reivichem? Wzruszyłem ramionami.

— Potrzebny jest tylko jeden strzał.

— I ty go oddasz — powiedział z wyraźną ulgą. — W takim razie dziś w nocy wracam do Gadziarni. Z żywym zainteresowaniem będę słuchał wiadomości.

— Zrobię wszystko, żeby cię nie zawieść. Życz mi powodzenia. Dieterling uścisnął mi dłoń.

— Uważaj na siebie, Tanner. Nie wyznaczono za ciebie nagrody, ale i tak nie uda ci się stąd odejść bez wyjaśnień. Sam musisz wymyślić sposób, jak pozbyć się pistoletu.

Skinąłem głową.

— Strasznie ci go brakuje. Kupię ci taki na urodziny.