Hamadriada mogła być młodociana, ale i tak nie chciałbym, żeby osobnik tej wielkości znalazł się choć odrobinę bliżej mnie. Wężowe ciało od łba do końca ogona liczyło dwanaście metrów i na prawie całej długości miało grubość mojego torsu. Oczywiście poruszała się jak wąż — jedyny sposób dla długiego, pozbawionego kończyn drapieżnika, ważącego ponad tonę. Ciało miała pozbawione tekstury, prawie bezkrwisto blade, gdyż stworzenie dostosowało zabarwienie skóry do białych ścian komory. Hamadriady nie obawiały się żadnych drapieżników i były mistrzami zasadzek.
Głowa pozbawiona oczu. Nikt nie miał całkowitej pewności, jak ślepe węże robiły tę sztuczkę z kamuflażem, ale musiały istnieć organy optyczne rozmieszczone w skórze, pełniące jedynie funkcje zabarwieniowe i w ogóle nie podłączone do wyższego układu nerwowego. Nie można też powiedzieć, by były naprawdę ślepe, gdyż hamadriady miały zestaw ostro widzących oczu rozstawionych, by uzyskać obraz stereoskopowy. Oczy jednak były osadzone w podniebieniu szczęki, podobnie jak czujniki ciepła w paszczy ziemskiego jadowitego węża. Jedynie gdy zwierzę otwierało paszczę, by uderzyć, widziało cokolwiek w świecie zewnętrznym. Ale wtedy gromada innych zmysłów — głównie wyczucia podczerwieni i zapachu — zapewniała skupienie się na potencjalnej ofierze. Oczy osadzone w paszczy służyły jedynie, by kierować ostatnimi chwilami ataku. Tego typu rozwiązanie wydaje się bardzo obce, ale słyszałem o mutacji wśród żab, która powodowała, że oczy wyrastały im w jamie gębowej, co nie miało istotnego wpływu na żabi dobrobyt. Wiadomo również, że ziemskie węże funkcjonowały równie dobrze, czy były ślepe, czy nie.
Teraz zwierzę się zatrzymało. Wynurzyło się całe z niszy, lekko wygięte.
— O, piękna sztuczka — stwierdziłem. — Powiesz nam, jak to zrobiłeś?
— Sterowanie umysłem — odrzekł Cahuella. — Doktor Vicuna i ja podaliśmy jej narkotyk i przeprowadziliśmy małe doświadczenie neurologiczne.
— Gul znowu się tutaj pojawił?
Vicuna, rezydujący weterynarz, był również kiedyś ekspertem od badań śledczych, a jego przeszłość, według pogłosek, skrywała wiele zbrodni wojennych, między innymi eksperymentowanie na więźniach.
— Gul jest ekspertem od metod sterowania neuronowego. To Vicuna zmapował główne ośrodki sterownicze raczej rudymentarnego centralnego układu nerwowego hamadriady. To on rozwinął proste implanty elektrycznej stymulacji, które umieściliśmy w strategicznych punktach tego, co miłościwie nazywamy mózgiem stworzenia.
Cahuella opowiedział, że eksperymentowali z implantami, aż zdołali wyrobić w zwierzęciu wzorce zachowań. Nie było w tym nic zbyt wyrafinowanego — wzorce zachowań węża są bardzo proste. Hamadriada, bez względu na swoją wielkość, jest zasadniczo maszyną do polowania z kilkoma nieskomplikowanymi podprogramami. Tak samo rzecz się miała z krokodylami, nim je zamroziliśmy. Są niebezpieczne, ale łatwo z nimi pracować, kiedy się już zrozumie, jak działają ich umysły. Ten sam bodziec wywołuje u krokodyla tę samą reakcję. Programy hamadriady są inne — nastawione na życie na Skraju Nieba — ale niewiele bardziej złożone.
— Pobudziłem ośrodek, który mówi wężowi, że pora wstawać i znaleźć trochę jedzenia — wyjaśnił Cahuella. W istocie nie potrzebuje teraz jedzenia, bo tydzień temu nakarmiliśmy go żywą kozą, ale jego mały móżdżek tego nie pamięta.
— Jestem pod wrażeniem — oznajmiłem, ale czułem się także nieswojo. — Do czego jeszcze potraficie ją nakłonić?
— To piękna reakcja. Patrz.
Dźgnął w kontrolkę i hamadriada ruszyła z prędkością uderzenia bicza ku ścianie. Szczęki rozwarły się w ostatniej chwili, tępy łeb walnął w płytki ceramiczne z kruszącą zęby siłą.
Wąż, ogłuszony, zwinął się na powrót.
— Niech zgadnę. Właśnie zmusiliście ją do myślenia, że zauważyła coś, co warto zjeść.
— To dziecinna zabawa — stwierdził Rodriguez, uśmiechając się. Widocznie widział już podobny pokaz przedtem.
— Popatrz — powiedział Cahuella. — Mogę nawet zmusić ją, by weszła z powrotem do dziury.
Obserwowałem, jak wąż elegancko pakuje się z powrotem do niszy, aż ostatni zwój, gruby jak udo, zniknął z pola widzenia.
— Ma to jakiś cel?
— Oczywiście. — Wzrok Cahuelli wyrażał rozczarowanie, że nie załapałem tego wcześniej. — Mózg niemal dorosłej hamadriady nie jest bardziej skomplikowany niż tej tutaj. Jeżeli zdołamy złapać dużą, możemy uśpić ją narkotykiem jeszcze w dżungli. Z pracy nad młodą wiemy, jakie środki uspokajające działają na zwierzę. Kiedy stworzenie zupełnie straci przytomność, Vicuna wespnie się i zaimplantuje to samo oprzyrządowanie, sprzężone z jednostką sterowniczą taką jak ta. A potem nie musimy już robić nic, tylko skierować zwierzę ku Gadziarni i powiedzieć mu, że ma jedzenie przed nosem. Przepełznie całą drogę do celu.
— Kilkaset kilometrów w dżungli?
— Cóż go zatrzyma? Jeśli zacznie wykazywać oznaki niedożywienia, nakarmimy go. Jeśli nie, po prostu pozwolimy sukinsynowi pełznąć… co, Rodriguez?
— On ma rację, Tanner. Możemy jechać za hamadriadą w naszych pojazdach. Chronić ją przed innymi myśliwymi, którzy by chcieli ją zagarować.
Cahuella kiwnął głową.
— A kiedy dotrze tutaj, zaparkujemy ją w nowym szybie dla węży, po czym każemy jej się zwinąć i spać przez pewien czas.
Uśmiechnąłem się, szukając oczywistych zastrzeżeń technicznych, i nie znalazłem ich. Plan brzmiał szaleńczo, ale kiedy usiłowałem znaleźć w nim jakieś dziury, nie potrafiłem mu niczego zarzucić. Wiedzieliśmy dosyć o zachowaniu niemal dorosłych, by wypracować niezły plan, gdzie zacząć polowanie, a znając stosunek objętości ciał obu hamadriad, mogliśmy stosownie zwiększyć dawkę środka uspokajającego. Musielibyśmy również powiększyć igły — teraz wyglądałyby raczej jak harpuny, ale przecież nie przekraczało to naszych możliwości. Gdzieś w swojej skrytce z bronią Cahuella powinien mieć odpowiednie działka na takie harpuny.
— Musimy jednak wykopać nowy szyb — zauważyłem.
— Każ swoim ludziom nad tym pracować. Mogą przygotować szyb, zanim wrócimy.
— A Reivich to tylko szczegół w tym wszystkim, prawda? Nawet gdyby jutro zawrócił, nadal potrafiłbyś znaleźć pretekst, by tam pojechać i poszukać swego dorosłego osobnika.
Cahuella zamknął pudło sterownicze i oparł się plecami o ścianę, obserwując mnie krytycznie.
— Wcale nie. Czy myślisz, że jestem obsesyjnym maniakiem? Gdyby to dla mnie tak wiele znaczyło, już byśmy tam byli. Twierdzę tylko, że marnować taką okazję byłoby głupotą.
— Dwa ptaki jednym kamieniem?
— Dwa węże. — Starannie zaakcentował ostatnie słowo. — Jeden w sensie dosłownym, drugi w przenośni.
— Nie myślisz chyba naprawdę o Reivichu jako o wężu? Według mego rozeznania to po prostu przestraszony bogaty dzieciak, który robi to co uważa za słuszne.
— Jakie to ma dla ciebie znaczenie, co sobie myślę?
— Sądzę, że powinniśmy jasno wiedzieć, co nim kieruje. W ten sposób go zrozumiemy i być może zdołamy przewidzieć jego działania.
— Co to ma za znaczenie? Wiemy, gdzie dzieciak będzie. Urządzimy zasadzkę i to wszystko.
Wąż pod nami zmienił pozycję ciała.
— Nienawidzisz go?
— Reivicha? Nie, żal mi go. Czasami nawet wydaje mi się, że mógłbym go zrozumieć. Gdyby ruszył na kogoś innego, bo ten ktoś zabił jego rodzinę — a ja przecież tego nie uczyniłem — mógłbym nawet życzyć mu powodzenia.
— Czy jest wart tego całego zachodu?
— Masz na myśli jakieś inne wyjście, Tanner?