Выбрать главу

— Co się dzieje z jego mózgiem? — spytała Gitta.

— Już go nie potrzebuje. Szczerze mówiąc, nie potrzebuje niczego, co nazwalibyśmy, bez omówień, systemem nerwowym.

— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Dieterling uśmiechnął się.

— Mózg matki to pierwsza rzecz, którą młode zjadają.

— Zjadają swoją matkę? — spytała Gitta ze strachem i odrazą.

— Węże łączą się ze swymi drzewnymi gospodarzami i same stają się roślinami. Dochodzi do tego dopiero wtedy, gdy węże są w swojej fazie niemal dorosłej, i dość duże, by okręcić się wokół drzewa na całej wysokości od gruntu do korony. W tym czasie młode hamadriady rozwijają się w czymś, co uchodzi za macicę stworzenia.

Drzewo-gospodarz prawie na pewno widziało już kilka stopień. Może oryginalne, prawdziwe drzewo, zgniło już bardzo dawno temu, a to, co pozostało, to tylko schwytane spirale martwych hamadriad. Jednak możliwe, że ostatni wąż, który przywarł do drzewa, w ścisłym sensie żyje nadal i szeroko rozpostarłszy swój fotosyntetyczny kaptur z wierzchołka drzewa, pije światło słoneczne. Nikt nie wie, jak długo węże mogą żyć w swej końcowej bezmózgiej fazie roślinnej. Wiadomo tylko, że wcześniej czy później przybędzie tu następny niemal dorosły i zgłosi roszczenia do drzewa. Wpełznie na nie, przepchnie swą głowę przez kaptur poprzednika, a potem rozpostrze swój kaptur ponad starym. Bez słonecznego światła, ocieniony kaptur szybko uschnie. Nowo przybyły stopi się z drzewem i w zasadzie przekształci w roślinę. Odrobina tkanki zwierzęcej, jaka mu jeszcze pozostanie, będzie służyła jedynie do dostarczenia żywności młodym, urodzonym w ciągu kilku miesięcy od stopienia. Jakiś chemiczny wyłącznik zmusi je, by wyjadły sobie drogę z macicy, po drodze trawiąc matkę. Kiedy zjedzą już jej mózg, będą przegryzały sobie szlak w jej spiralnym ciele, aż wynurzą się na poziomie gruntu jako w pełni uformowane, drapieżne, młode hamadriady.

— Myślisz, że to obrzydliwe? — wtrącił Cahuella, bezbłędnie czytając myśli Gitty. — Przecież wśród ziemskich zwierząt zdarzają się cykle życiowe, które są równie, jeśli nie bardziej, nieprzyjemne. Australijska pajęczyca społeczna zamienia się w papkę, kiedy dojrzewają jej pajączki. Musisz przyznać, że ma to w sobie coś z darwinowskiej czystości. Ewolucja nie dba zbytnio o to, co dzieje się ze stworzeniami, kiedy już przekazały swoje dziedzictwo genetyczne. Normalnie osobniki dorosłe muszą tkwić w okolicy dostatecznie długo, by wychowywać młode i strzec je przed drapieżnikami, ale hamadriady nie są ograniczone tymi czynnikami. Nawet młode są nieprzyjemniej-sze od innych lokalnych zwierząt, co oznacza, że nie ma nic, przed czym należałoby je chronić. I nie potrzebują niczego się uczyć, bo wszystko już mają wbudowane. Prawie nie ma presji selekcyjnej, która naciskałaby, żeby dorosłe osobniki nie umierały w momencie, gdy coś urodziły. Napaść się własną matką to dla młodych doskonałe rozwiązanie. Teraz ja się uśmiechnąłem.

— Mówisz to prawie z podziwem.

— Bo podziwiam to. Czyż nie jest godna podziwu czystość całego procesu?

Nie jestem pewien, co się wtedy wydarzyło. Patrzyłem na Cahuellę, a jednym okiem na Gittę, kiedy Vicuna coś zrobił. Jednak pierwszy błysk ruchu pochodził nie od Vicuny, tylko od mojego własnego człowieka, Rodrigueza.

Vicuna sięgnął do kurtki i wyciągnął pistolet.

— Rodriguez — powiedział. — Odejdź od drzewa.

Nie miałem pojęcia, co się dzieje, ale teraz widziałem, że Rodriguez trzyma dłoń w kieszeni, jakby właśnie po coś sięgał. Vicuna kołysał z emfazą lufą pistoletu.

— Powiedziałem, odejdź.

— Doktorze — poprosiłem. — Czy zechciałby pan wyjaśnić, dlaczego grozi pan jednemu z moich ludzi?

— Z przyjemnością, Mirabel. Kiedy już załatwię z nim sprawę. Rodriguez spojrzał na mnie zdezorientowany; oczy miał rozszerzone.

— Tanner, nie wiem, o co mu chodzi. Właśnie sięgałem po swój pakiet z żywnością…

Spojrzałem na Rodrigueza, potem na gula. — I co, doktorze?

— Nie ma tam pakietu. Sięgał po broń.

Bez sensu. Rodriguez już był uzbrojony — miał karabin myśliwski przewieszony przez ramię, tak jak Cahuella. Dwaj mężczyźni patrzyli na siebie nieruchomo. Musiałem podjąć decyzję. Kiwnąłem głową Cahuelli.

— Pozwól mi to załatwić. Weź Gittę i odejdźcie stąd. Daleko od ewentualnej linii ognia. Spotkamy się w obozie.

— Tak! — syknął Vicuna. — Wynoś się stąd, nim Rodriguez cię zabije.

Cahuella zabrał żonę i ociągając się, odszedł.

— Mówi pan poważnie, doktorze?

— Dla mnie wygląda dostatecznie poważnie — oznajmił cicho Dieterling. Już sam się wycofywał.

— I cóż? — spytałem gula.

Dłoń Vicuny drżała. Nie był rewolwerowcem — ale nie potrzeba było wielkiej celności, by zlikwidować Rodrigueza z odległości, która ich dzieliła. Przemówił powoli, z wymuszonym spokojem:

— Rodriguez to impostor, Tanner. Otrzymałem wiadomość z Gadziarni, kiedy tu byliście.

Rodriguez pokręcił głową.

— Nie muszę tego słuchać!

Zdałem sobie sprawę, że gul mógł otrzymać jakąś wiadomość z Gadziarni. Zwykle przed opuszczeniem obozu zakładałem bransoletę komunikacyjną, ale tego ranka, w pośpiechu zapomniałem jej zabrać. Dzwoniący z Domu mógł się połączyć najwyżej z obozem.

— Wyjmij powoli dłoń z kieszeni — zwróciłem się do Rodrigueza.

— Chyba nie wierzysz temu sukinsynowi!

— Nie wiem, w co wierzę. Ale jeśli mówisz prawdę, masz tam tylko pakiety żywnościowe.

— Tanner, to już… Podniosłem głos.

— Po prostu to zrób, do cholery!

— Ostrożnie! — syknął Vicuna.

Rodriguez wyciągał dłoń z kieszeni z majestatyczną powolnością, cały czas zerkając na mnie i na Vicunę. Wyciągnął jakiś przedmiot — między kciukiem i palcem wskazującym widniał wąski czarny grzbiet. Niemal uwierzyłem, że to pakiet żywnościowy.

Dopóki nie dostrzegłem — mimo mroku dżungli — że to jednak pistolet: mały, elegancki i złośliwy, skonstruowany dla zabójców.

Vicuna strzelił. Do unieszkodliwienia kogoś, nawet stojącego tak blisko, potrzeba było jednak większych umiejętności, niż mi się wydawało — nabój z pistoletu doktora trafił Rodrigueza jedynie w ramię swobodnej ręki. Ten zatoczył się do tyłu i chrząknął, ale nic ponadto. Pistolet Rodrigueza rozbłysł i doktor upadł na plecy w poszycie.

Na brzegu polany Cahuella zrzucił z ramienia karabin i właśnie zaczynał z niego celować.

— Nie! — krzyknąłem. Chciałem, by szef odszedł jak najdalej od Rodrigueza, ale — pojąłem to zbyt późno — Cahuella nie należał do ludzi, którzy odchodzą z pola walki, nawet takiej, w której stawką jest ich własne życie.

Gitta wrzasnęła na męża, żeby szedł za nią.

Rodriguez wycelował z pistoletu w Cahuellę i wypalił…

I chybił, a pocisk przebił pień pobliskiego drzewa.

Próbowałem złapać w tym, co się dzieje, jakiś sens, ale nie było na to czasu. Wydawało się, że Vicuna miał słuszność. Wszystko, co Rodriguez czynił w ostatnich kilku chwilach, zgadzało się z oświadczeniem gula… co oznaczało, że Rodriguez był… czym?