Czy przecinało się ląd w pełzaczach, czy przebijało przez pokłady chmur, pierwszy widok rozpadliny zawsze zapierał dech. Coś zraniło planetę przed tysiącami stuleci i ta wielka otwarta rana nie zagoiła się do tej pory. Mówiono, że pierwsi badacze opuścili się w głębiny jedynie w kruchych skafandrach ciśnieniowych i znaleźli tam skarby wystarczające do zbudowania imperiów. Jeśli to nawet prawda, starannie schowali te skarby dla siebie. Nie powstrzymało to jednak innych poszukiwaczy przygód i szczęścia; właśnie oni założyli podwaliny tego wielkiego miasta.
Nie istniała ogólnie uznawana teoria wyjaśniająca powstanie dziury, choć otaczająca kaldera — w której leżało Chasm City, chronione od wiatrów, ataków gwałtownych powodzi i napływu lodowców metanowo-amoniakowych — świadczyła o katastrofie, i to katastrofie w skali geologicznej niedawnej. Na tyle niedawnej, że czas nie zdążył zniszczyć kaldery w procesach erozji i tektonicznych przeobrażeń. Prawdopodobnie Yellowstone przeżyła bliskie spotkanie ze swoim sąsiadem, gazowym gigantem, który wstrzyknął energię do rdzenia planety. Rozpadlina stanowiła jedną z dróg powolnego oddawania tej energii z powrotem w kosmos, ale przedtem coś musiało ją przecież otworzyć. Powstały hipotezy o drobnych czarnych dziurach, uderzających w skorupę planety, lub o fragmentach materii kwarkowej, ale tak naprawdę nikt nie wiedział, co się wydarzyło. Krążyły również pogłoski i baśnie: o obcych wykopaliskach pod skorupą, dowodzących, że rozpadlina w pewnym sensie była sztuczna, choć niewykluczone, że nie stworzono jej rozmyślnie. Może obcy przybyli tutaj z tych samych przyczyn, co ludzie — by zabrać rozpadlinie trochę energii i zasobów chemicznych. Wyraźnie widziałem mackowate rury, które miasto wyciągnęło przez paszczę ku dnu, sięgające w dół niczym chwytające coś paluchy.
— Nie udawaj, że to nie robi na tobie wrażenia — powiedziała Zebra. — Są ludzie, którzy zabiliby dla takiego widoku jak ten. A prawdopodobnie nawet znam ludzi, którzy już zabili dla takiego widoku.
— Nie bardzo mnie to zaskakuje.
Zebra weszła do pokoju bardzo cicho. Na pierwszy rzut oka wydawała się naga, ale potem spostrzegłem, że jest całkowicie ubrana, tyle że w suknię przezroczystą, jakby zrobioną z dymu.
W ręku niosła moje ubranie Żebraków, wyprane i starannie złożone.
Widziałem teraz, że jest bardzo szczupła. Pod niebieskoszarą błoną sukni rysowały się czarne pasy pokrywające całe ciało; śledziły krzywizny jej kształtów, zacieniały okolice genitaliów; jednocześnie łagodziły i podkreślały linie i kąty ciała, i Zebra, idąc ku mnie, zmieniała się przy każdym kroku. Włosy biegły sztywnym grzebieniem w dół do końca pleców, kończąc się ponad pasiastymi wypukłościami pośladków. Gdy się poruszała, płynęła, niczym baletnica. Jej małe kopytkokształtne stopy służyły bardziej do stabilizacji ciała na podłożu niż utrzymywania ciężaru. Widziałem teraz, że gdyby dla kaprysu chciała wziąć udział w Grze, byłby z niej myśliwy o nietuzinkowych umiejętnościach. Przecież zapolowała na mnie — choć tylko po to, by zepsuć zabawę swoim wrogom.
— Na planecie, z której pochodzę, coś takiego uznano by za prowokację — oświadczyłem.
— Nie jesteśmy na Skraju Nieba — powiedziała, kładąc moje ubranie na kanapie. — To nawet nie Yellowstone, tylko Baldachim i w mniejszym lub większym stopniu robimy to, co nam się podoba. — Pogłaskała się dłońmi po pośladkach.
— Przepraszam, jeśli moje pytanie zabrzmi niegrzecznie, ale czy urodziłaś się taka?
— Absolutnie nie. Nie zawsze byłam samicą, cokolwiek to znaczy, i wątpię, czy taka pozostanę do końca życia. Z pewnością nie będę stale znana jako Zebra. Któżby chciał być skrępowany jednym ciałem czy jedną tożsamością?
— Nie wiem — odparłem ostrożnie. — Ale na Skraju Nieba zmodyfikowanie się w jakikolwiek sposób leżało poza zasięgiem finansowym większości ludzi.
— Tak. Wnioskuję, że byliście zbyt zajęci wzajemnym wybijaniem się.
— To bardzo uproszczone podsumowanie naszych dziejów, ale nie sądzę, by znacznie odbiegało od prawdy. Co wiesz o naszej historii?
Kiedy Zebra weszła do pokoju, ciągle przypominał mi się męczący sen o obozie Cahuelli i Gitta patrząca na mnie w szczególny sposób. Gitta i Zebra niewiele miały ze sobą wspólnego, ale w niewyraźnym stanie po przebudzeniu łatwo przeniosłem niektóre cechy Gitty na Zebrę: obie miały szczupłe sylwetki, wysoko osadzone kości policzkowe i ciemne włosy. Nie znaczyło to, że Zebra nie była dla mnie atrakcyjna, ale wyglądała dziwniej niż stworzenia — ludzkie czy jakieś inne — z którymi kiedykolwiek dzieliłem jedno pomieszczenie.
— Wiem wystarczająco dużo — oznajmiła Zebra. — Niektórzy z nas, perwersyjnie, są nią dość zainteresowani. Uważamy, że jest zabawna, dziwaczna i przerażająca jednocześnie.
Wskazałem głową na ludzi schwytanych w ścianie, na tableau, które uznałem początkowo za dzieło sztuki.
— Mogłoby się wydawać, że to, co tutaj się stało, jest dostatecznie przerażające.
— Och, rzeczywiście. Ale przeżyliśmy to, a ci z nas, którzy przeżyli, nigdy naprawdę nie poznali zarazy w jej najwścieklejszej odmianie. — Teraz stała tuż obok mnie i po raz pierwszy poczułem się pobudzony jej obecnością. — W porównaniu z zarazą wojna wydaje się bardzo obca. Naszym wrogiem było nasze miasto, nasze własne ciała.
Ująłem jej dłoń i trzymałem, przycisnąwszy do piersi.
— Kim jesteś, Zebro? I dlaczego w ogóle chcesz mi pomóc?
— Myślałam, że już to przerabialiśmy wczoraj wieczorem.
— Wiem, ale… — Mówiłem bez przekonania. — Oni wciąż mnie ścigają, prawda? Polowanie nie skończyłoby się tylko dlatego, że zabrałaś mnie do Baldachimu.
— Kiedy tu pozostajesz, jesteś bezpieczny. Moje pokoje są ekranowane elektronicznie, wiec tamci nie zdołają namierzyć twego implantu. Poza tym sam Baldachim jest poza zasięgiem Gry. Gracze nie chcą ściągać na siebie zbyt wiele uwagi.
— Więc będę tu musiał już pozostać przez resztę życia? — Nie, Tanner. Jeszcze dwa dni i będziesz bezpieczny.
Uwolniła swą dłoń i pogładziła mnie po skroni, znajdując wybrzuszenie, gdzie tkwił implant. — Ta rzecz, którą Waverly włożył ci do głowy, przerywa nadawanie po pięćdziesięciu dwu godzinach. Tak chcą się bawić.
— Pięćdziesiąt dwie godziny? To jedna z tych regułek, o których wspominał Waverly?
Zebra skinęła głową.
— Oczywiście eksperymentowali z różnym czasem trwania. Za długo. Trop Reivicha już stygł i jeśli poczekam jeszcze dwa dni, nie będę miał żadnych szans.
— Czemu w to grają? — zapytałem, zastanawiając się, czy jej odpowiedź pokryje się z tym, co powiedział mi Juan, mały rykszarz.
— Są znudzeni — wyjaśniła Zebra. — Wielu z nas to pośmiertnicy. Nawet obecnie, nawet z zarazą, śmierć dla większości z nas to tylko odległe, zmartwienie. Może nie tak odległe jak było siedem lat temu, ale nadal nie stanowi siły napędowej, jaką na pewno jest dla śmiertelników takich jak ty. Ten cichy, prawie niesłyszalny głos, ponaglający cię, byś coś zrobił dzisiaj, bo jutro może już być za późno… dla większości z nas po prostu nie istnieje. Przez dwieście lat społeczeństwo Yellowstone prawie się nie zmieniało. Po co tworzyć wielkie dzieło sztuki jutro, skoro możesz zaplanować jeszcze lepsze dzieło za pięćdziesiąt lat od tej chwili?