Выбрать главу

— Jak to się dzieje?

— To proste. Czy kiedy się skaleczysz, rana zarasta ci futrem albo łuskami? Oczywiście, że nie. Istnieje informacja o twoim ciele, zakopana głęboko w twoim DNA. Mikserzy jedynie edytują tę wiedzę, bardzo selektywnie, tak że ciało dalej wykonuje zadania konserwacji, ale ze złym lokalnym schematem technicznym. Kończy się to tak, że wyrasta ci coś, czego nigdy nie przewidywał twój fenotyp. — Chanterelle zamilkła na chwilę. — W całym Baldachimie są salony, gdzie Mikserzy praktykują swoje rzemiosło. Jeśli jesteś ciekaw, co się dzieje z twoimi oczyma, może powinniśmy tam wstąpić.

— Co mają z tym wspólnego moje oczy?

— Nie sądzisz, że coś jest z nimi nie tak?

— Nie wiem. — Bardzo się starałem, by nie zabrzmiało to ponuro. — Ale może masz słuszność. Może Mikserzy mi coś powiedzą. Czy mają zwyczaj zachowywać wiadomości dla siebie?

— Bardziej niż inni.

— Wspaniale. To naprawdę dodaje mi otuchy.

Najbliższy salon był jedną z kabin z holografami na froncie, wychodzącą na spokojny stawek wypełniony gapiącymi się karpiami. Mijaliśmy go zresztą, wchodząc tutaj. W porównaniu z nim namiot Dominiki można było śmiało nazwać przestronnym. Gospodarz, mężczyzna, miał na sobie dość skromny popielatoszary mundur, ozdobiony jedynie znakiem Mikserów poniżej ramienia: parą wyciągniętych dłoni, połączonych kocią kołyską z DNA. Siedział za unoszącą się konsolą w kształcie bumerangu, nad którą pulsowały i wirowały rozmaite projekcje cząsteczek. Ich jasne pierwotne kolory budziły wspomnienie przedszkolnych zabawek. Jego urękawicznione dłonie tańczyły nad molekułami, synchronizując złożone kaskady rozpadu i rekombinacji. Byłem pewien, że zauważył nas natychmiast, gdy weszliśmy do kabiny, ale tego nie okazał i kontynuował swoje manipulacje jeszcze przez minutę, nim raczył zauważyć naszą obecność.

— Czy mogę w czymś pomóc? Chanterelle przejęła inicjatywę.

— Mój przyjaciel chciałby zbadać oczy.

— Już się robi. — Mikser odepchnął na bok konsolę i wyciągnął z kieszeni munduru wizjer. Pochylił się ku mnie bliżej, marszcząc nos w prawdopodobnie usprawiedliwionej reakcji niesmaku na mój zapach. Mrużył oczy, patrząc w wizjer i badając obydwoje mych oczu, tak że rozległe soczewki zdawały się wypełniać połowę pomieszczenia. — Co z jego oczami? — zapytał.

Po drodze do kabiny przećwiczyliśmy naszą historyjkę.

— Byłem głupcem — oznajmiłem. — Chciałem mieć oczy takie jak moja partnerka. Ale nie mogłem sobie pozwolić na usługi Mikserów. Byłem na orbicie i…

— Co robiłeś na orbicie, jeśli nie było cię stać na nasze ceny?

— Oczywiście poddawałem się skanowaniu. To nie jest tanie, jeśli zależy ci na dobrym usługodawcy, który ma odpowiednio przechować kopię.

— Och.

To skutecznie zamykało tę linię pytań. Mikserzy, z przyczyn ideologicznych sprzeciwiali się skanowaniu neuralnemu, argumentując, że dusza może być tylko podtrzymywana biologicznie, a nie uwięziona w jakiejś maszynie.

Mężczyzna pokręcił głową, jakby złamał jakąś solenną obietnicę.

— Rzeczywiście postąpiłeś głupio. Ale już o tym wiesz. Co się stało?

— W karuzeli byli Czarni Genetycy: cyrulicy, oferujący mniej więcej takie same usługi jak Mikserzy, ale znacznie taniej. Ponieważ moje zlecenie nie łączyło się z zasadniczą przebudową ciała, pomyślałem, że warto zaryzykować.

— A teraz przybiegłeś do nas z wywieszonym językiem.

Przesłałem mu najlepszy ze swych przepraszających uśmiechów, uspokajając się wyobrażeniem kilku interesujących i bolesnych sposobów zabicia go na miejscu.

— Z karuzeli wróciłem kilka tygodni temu — oznajmiłem. — I z moimi oczami nic się nie dzieje. Nadal wyglądają tak samo. Chciałbym wiedzieć, czy cyrulicy zrobili mi coś innego, poza oskubaniem mnie.

— To będzie kosztować. Bardzo bym chciał dodatkowo cię obciążyć za twoją głupią wizytę u cyrulików. — W pewnej chwili, ledwo dostrzegalnie, głos mu złagodniał. — A może jednak już dostałeś nauczkę. To zależy od tego, czy znajdę jakieś zmiany.

Potem nastąpiły bardzo nieprzyjemne manipulacje. Musiałem położyć się na kanapie, bardziej skomplikowanej i antyseptycznej niż u Dominiki, a potem czekać, aż Mikser unieruchomi moją głowę wyściełaną ramą. Nad moimi oczyma obniżyła się jakaś machina i wypuściła cienki jak włos odrostek, który lekko drżał jak zwierzęcy wąs. Sonda wędrowała nad mymi oczyma i odwzorowała je zająkliwymi impulsami niebieskiego laserowego światła. A potem — bardzo szybko, tak że czuło to się raczej jak jedno pojedyncze ukłucie zimna — wąs opadł mi w oko, porwał tkankę, cofnął się, przeniósł na inne miejsce i wszedł ponownie, może kilkanaście razy, za każdym razem próbkując wnętrze gałki na innej głębokości. Ale działo się to tak szybko, że nim zadziałał mój odruch mrugnięcia, maszyna wykonała swą pracę przeniosła się do drugiego oka.

— To wystarczy — powiedział Mikser. — Powinienem już móc rozpoznać, co zrobili ci cyrulicy, jeśli coś zrobili, i dlaczego się to nie przyjmuje. Powiedziałeś: kilka tygodni temu?

Kiwnąłem głową.

— Może jest jeszcze za wcześnie, by wykluczać sukces. — Miałem wrażenie, że mówi bardziej do siebie niż do nas. — Niektóre z ich terapii są raczej złożone, ale tylko te, które ukradli nam w całości. Oczywiście nie stosują oni marginesów bezpieczeństwa i używają nieaktualnych sekwencji.

Znowu usiadł w fotelu, rozwinąwszy konsolę, która natychmiast wyrzuciła displej zbyt zagadkowy, bym coś z tego rozumiał, wypełniony zmieniającymi się histogramami i skomplikowanymi polami tekstowymi wypełnionymi pełznącą alfanumeryką. W pomieszczeniu wyskoczyła w powietrzu ogromna gałka oczna półmetrowej średnicy, jak odcieleśniony szkic z notatnika Leonarda da Vinci. Mikser wykonał kilka zamaszystych gestów rękawicą i kawałki gałki ocznej odłączyły się, niczym kawałki tortu, odsłaniając głębsze warstwy.

— Są zmiany — oznajmił. Wcześniej, przez kilka minut, skubał swój podbródek i wkopywał się głębiej w wiszące oko. — Głębokie zmiany genetyczne, ale nie ma zwykłych sygnatur prac Mikserów.

— Sygnatur?

— Informacji o prawach autorskich, zakodowanych w nadmiarowe pary bazowe. Cyrulicy prawdopodobnie w tym wypadku nie skradli nam swoich sekwencji, bo pozostałyby oznaki projektowania Mikserów. — Pokręcił wymownie głową. — Nie. Ta praca nigdy nie została zapoczątkowana na Yellowstone. Jest dość złożona, ale…

Wydostałem się z kanapy i otarłem łzę spływającą z podrażnionego oka.

— Ale co?

— To niemal na pewno nie to, o co prosiłeś.

Wiedziałem, że tak będzie, ponieważ przede wszystkim nikogo o nic nie prosiłem. Ale okazałem zaskoczenie i irytację, wiedząc, że Miksera cieszy mój szok wywołany oszustwem dokonanym przez cyrulików.

— Wiem, jakie mutacje homeotyczne są niezbędne, by otrzymać źrenicę kota, i nie widzę większych zmian w żadnym z właściwych rejonów chromosomalnych. Ale widzę zmiany gdzie indziej, w obszarach, które w ogóle nie powinny zostać edytowane.

— Możesz powiedzieć coś konkretniej?

— Nie, w tej chwili nie. Sekwencje w większości łańcuchów są fragmentaryczne i to utrudnia rozpoznanie. Konkretne zmiany DNA normalnie wkłada retrowirus, którego konstruujemy — my albo cyrulicy — i programujemy tak, by spowodował właściwe mutacje związane z pożądanymi zmianami. W twoim przypadku — ciągnął — wirus chyba nie zreplikował się skutecznie. Jest mało nienaruszonych włókien, gdzie zmiany wyraziły się w pełni. To nieefektywne i może wyjaśniać, dlaczego zmiany nie zaczęły wpływać na makroskopową strukturę twego oka. Nie widziałem jednak nigdy czegoś podobnego. Jeżeli to naprawdę robota cyrulików, może to oznaczać, że stosują techniki, o których nic nie wiemy.