— To niedobrze, co?
— Kiedy kradną technologię od nas, jest przynajmniej jakaś gwarancja, że będzie działać albo nie będzie aktywnie niebezpieczna. — Wzruszył ramionami. — W tym wypadku obawiam się, że nie ma takiej gwarancji. Wyobrażam sobie, że już zaczynasz żałować tamtej wizyty. Ale raczej jest za późno na żale.
— Dzięki za współczucie. Zakładam, że skoro zmapowałeś te zmiany, możesz je także zlikwidować?
— Po pierwsze, to znacznie trudniejsze niż ich wprowadzenie. Ale można to zrobić, za odpowiednią opłatą.
— Nie zaskakujesz mnie.
— Więc skorzystasz z naszych usług?
Poszedłem ku drzwiom, przepuściwszy przed sobą Chanterelle.
— Zawiadomię was, zapewniam.
Czego Chanterelle spodziewała się po mnie? Czy wyobrażała sobie, że śledztwo Miksera wstrząśnie moją pamięcią i że nagle zdam sobie sprawę, co takiego jest nie w porządku z moimi oczyma i dlaczego są właśnie takie. Ja też chyba sądziłem, że natura moich oczu to coś, o czym czasowo zapomniałem, jakiś bardzo opóźniony aspekt mojej amnezji wskrzeszeniowej.
Ale nic takiego się nie wydarzyło.
Nie byłem mądrzejszy; przeciwnie — bardziej zaniepokojony, ponieważ wiedziałem teraz, że coś naprawdę się dzieje, nie mogłem już obojętnie traktować tego, że oczy zdają się żarzyć w mej twarzy. Od czasu przybycia do Chasm City w coraz większym stopniu zdawałem sobie sprawę ze zdolności, która nigdy wcześniej nie była moim udziałem: potrafiłem widzieć w ciemnościach, gdy inni ludzie potrzebowali gogli wzmacniających lub nakładek podczerwiennych. Pierwszy raz zauważyłem to — choć tak naprawdę tego nie rozpoznałem — kiedy wszedłem do zrujnowanego budynku, spojrzałem w górę i zobaczyłem schody, które zaprowadziły mnie w bezpieczne miejsce, do Zebry. Nie było tam dość światła, bym widział to, co widziałem, ale oczywiście miałem wtedy mnóstwo innych powodów do zmartwień. Później, kiedy linówka rozbiła się o kuchnię Loranta, wydarzyło się to samo. Wypełzłem z rozbitego wehikułu i zobaczyłem świnię z żoną na długo przedtem, nim oni zauważyli mnie — choć byłem jedyną osobą z tej grupy, która nie patrzyła przez nocne gogle. Ale wtedy adrenalina zbyt mnie oszołamiała, bym to analizował. Zlekceważyłem problem, choć tym razem znacznie trudniej przyszło mi o nim zapomnieć.
Teraz jednak wiedziałem, że w moich oczach ma miejsce jakieś zasadnicze przesunięcie genetyczne i wcześniejsze doświadczenia nie były płodem mojej wyobraźni. Może zresztą zmiany zostały już zakończone, mimo znacznej genetycznej fragmentacji, którą zauważył Mikser.
— Nie spodziewałeś się tego, co usłyszałeś, prawda? — zapytała Chanterelle.
— Nic mi nie powiedział. Słyszałaś każde jego słowo.
— Myślałam, że może dla ciebie ma to jakiś sens.
— Miałem taką nadzieję, ale, niestety, nic z tego.
Wróciliśmy na otwarty teren, obok herbaciarni. Mózg mi wirował niczym niekontrolowane koło zamachowe. Ktoś majstrował przy moich oczach na poziomie genetycznym, przeprogramowując je, by rozwijały się w obcy sposób. Czy wirus Haussmanna mógł to zapoczątkować? Być może — ale co widzenie w ciemnościach ma wspólnego ze Skyem? Sky nienawidził ciemności; bał się jej.
Ale nie mógł w niej widzieć.
Zmiana nie mogła zajść po moim przybyciu na Yellowstone, chyba że wykonała ją Dominika podczas usuwania implantu. Byłem przytomny, ale dostatecznie rozkojarzony, więc mogła to zrobić. To się jednak nie zgadzało. Nocne widzenie miałem już wcześniej.
A co z Waverlym?
To możliwe, zważywszy chronologię. Byłem w Baldachimie nieprzytomny, a Waverly zakładał mi implant. Dawałoby to tylko kilka godzin między zastosowaniem kuracji genowej a rozpoczęciem fizycznych zmian w oku. Biorąc pod uwagę, że zmiany te można rozpatrywać jako rodzaj sterowanego wzrostu, wydawało się, że to stanowczo za mało czasu. Ale może czasu wystarczyło — zmodyfikowano jedynie drobny obszar komórek, a nie jakiś większy organ. I nagle zrozumiałem, że motywy się zgadzają. Waverly pracował dla obu stron i przekazał wiadomość o mnie Zebrze, dając mi sportową szansę przeżycia w Grze. Czy było również możliwe, że postanowił dać mi również inną przewagę: nocne widzenie?
Owszem, to możliwe. Nawet pocieszające.
Ale jakoś nie mogłem w to uwierzyć.
— Chciałeś obejrzeć Matuzalema — powiedziała Chanterelle, wskazując wielki, obramowany metalem zbiornik, który widziałem wcześniej. — Teraz masz szansę.
— Matuzalema?
— Zobaczysz.
Przepchnąłem się przez tłum ludzi wokół zbiornika. W zasadzie nie musiałem zbyt mocno się pchać. Ludzie usuwali mi się z drogi, nim spojrzałem im w oczy, przybierając ten sam wyraz twarzy, który widziałem u Miksera: obraza węchu. Współczułem im.
— Matuzalem to ryba — powiedziała Chanterelle, dołączając do mnie przy dymnozielonym szkle. Bardzo duża i bardzo stara. Najstarsza.
— Ile ma lat?
— Wiemy tylko, że sięga wiekiem co najmniej epoki Amerikano. Czyli jest znacznie starsza od każdego organizmu żyjącego na tej planecie, z wyjątkiem może kilku kultur bakteryjnych.
Olbrzymi i rozdęty karp, niewypowiedzianie stary, wypełniał zbiornik jak wygrzewająca się w słońcu krowa morska. Jego wielkie jak talerz oko obserwowało nas z całkowitym brakiem rozumności, jakbyśmy spoglądali w lekko zamazane lustro. Oko pstrzyły białawe katarakty, niczym łańcuchy wysp na łupkowoszarym morzu. Łuski miał blade, niemal pozbawione barwy, a rozdęty korpus znaczyły dziwne wypukłości i wgłębienia starczego ciała. Jego skrzela otwierały się i zamykały z powolnością sugerującą, że rybę napędzają jedynie poruszenia prądów w zbiorniku.
— Dlaczego Matuzalem nie zmarł jak inne karpie?
— Możliwe, że przerobili mu serce albo wszczepiali następne serca, a może ma serce mechaniczne. Albo też nie musi tego serca tak bardzo używać. Jak rozumiem, tam w środku jest bardzo zimno. Woda niemal zamarza, więc włożyli mu coś do krwi, by pozostawała płynna. Jego metabolizm jest najwolniejszy z możliwych, niemal się zatrzymał. — Chanterelle dotknęła szyby, zostawiając na niej mroźny odcisk palców. — Choć jest czczony. Starcy go uwielbiają. Myślą, że łącząc się z nim — przez dotknięcie szyby — zapewniają sobie długowieczność.
— A ty, Chanterelle? Kiwnęła głową.
— Kiedyś to robiłam. Ale jak wszystko inne… z tej fazy się wyrasta.
Patrzyłem znowu w lustrzane oko i zastanawiałem się, co Matuzalem widział przez te wszystkie lata i czy te dane przesączyły się do czegoś, co uchodzi za pamięć rozdętej starej ryby. Czytałem gdzieś wcześniej, że złote rybki mają wyjątkowo mały okres wspominania; że nie potrafią zapamiętać czegokolwiek dłużej niż kilka sekund.
Miałem dość oczu jak na ten dzień; nawet niewidzących, nierozumnych oczu nieśmiertelnego i czczonego karpia. Powędrowałem wzrokiem na chwilę w dół, pod zapadłą szczękę Matuzalema, ku drżącemu, butelkowozielonemu mrokowi, który był drugą stroną zbiornika, gdzie kilka twarzy stłoczyło się przy szybie.
I zobaczyłem Reivicha.
To niemożliwe, ale on tam był. Stał prawie dokładnie naprzeciwko mnie po drugiej stronie zbiornika. Na jego twarzy malował się idealny spokój, jakby zagubił się w kontemplacji starożytnego zwierzęcia. Matuzalem poruszył płetwą — w nieopisanie leniwym ruchu — oglądana przez wir twarz Reivicha zniekształciła się. Gdy woda ponownie się uspokoiła, pomyślałem przelotnie, że to, co zobaczę, to będzie tylko jeden z tubylców posiadających ten sam zestaw genów miłej arystokratycznej urody.