Sky i Norquinco pełzli w kadłubie, aż dotarli do pierwszego modułu spaczy. Wybrali jedną z dziesięciu koi rozmieszczonych wokół jego obwodu. Kiedy automat ich wyczuł, do pomieszczenia napłynęło powietrze, światła się podgrzały i displeje stanu ożyły. Zabójcze zimno jednak pozostało.
— Sky, ten jest martwy…
— Wiem. — Norquinco nie odwiedził dotychczas wielu spaczy. Właśnie po raz pierwszy Sky uznał, że jego towarzystwo będzie mu niezbędne. — Podczas jednej z wcześniejszych inspekcji zaznaczyłem tę koję jako uszkodzoną.
Ikony ostrzegawcze kaset pulsowały wszystkimi odcieniami piekła — daremnie. Szklana pokrywa pozostawała hermetyczna i Sky musiał zerknąć bliżej, by stwierdzić, że spacz jest naprawdę martwy, a nie że dopiero za chwilę stanie się ofiarą źle funkcjonującego systemu. Ale zmumifikowany kształt w środku nie budził żadnych wątpliwości. Sky spojrzał na tabliczkę z nazwiskiem spaczą, sprawdził je na swej liście i poczuł satysfakcję, że wcześniej prawidłowo ocenił stan koi.
Opuścił pomieszczenie, Norquinco za nim; razem przeszli do następnego momio.
Podobna historia. Kolejny martwy pasażer — ofiara podobnej usterki. Nie było sensu w ogóle myśleć o rozmrożeniu. Prawdopodobnie w jego ciele nie pozostała ani jedna nienaruszona komórka.
— Jakie marnotrawstwo — stwierdził Norquinco.
— Nie wiem — oznajmił Sky. — Może te śmierci obrócą się na dobre? Norquinco, przyprowadziłem cię tu nie bez powodu. Chciałbym, żebyś wysłuchał mnie uważnie, ale żeby nic z tego, co ci powiem, nie wydostało się za te ściany. Rozumiesz?
— Zastanawiałem się, dlaczego znowu chcesz się ze mną widzieć. Minęło już kilka lat…
Sky skinął głową.
— I zaszło mnóstwo zmian. Ale obserwowałem cię. Obserwowałem, jak znalazłeś sobie niszę, wykorzystujesz swoje umiejętności, jak dobry jesteś w pracy. To samo dotyczy Gomeza, ale z nim już rozmawiałem.
— Sky, o co tu chodzi?
— O dwie rzeczy. Do sprawy najpilniejszej przejdę za chwilę. Przede wszystkim chciałbym cię spytać o sprawy techniczne. Co wiesz o tych modułach?
— To co muszę, ni mniej, ni więcej. Jest ich dziewięćdziesiąt sześć, rozstawionych wzdłuż osi, po dziesięciu spaczy w każdym.
— Tak. I wielu z tych spaczy jest teraz martwych.
— Nie rozumiem cię, Sky.
— To balast. Nie tylko spacze, ale cała ta bezużyteczna maszyneria, która nie jest już wykorzystywana do podtrzymywania ich życia. Dodaj to wszystko i otrzymasz znaczny ułamek ogólnej masy statku.
— Nadal cię nie rozumiem.
Sky westchnął, zastanawiając się, dlaczego zwykle to, co jest jasne dla niego, nie jest równie jasne dla innych.
— Nie potrzebujemy już tej masy. Akurat teraz ona nam nie szkodzi, ale natychmiast, kiedy zaczniemy zwalniać, stanie się zawadą w hamowaniu. Czy mam to przeliterować? To znaczy, że jeśli mamy się zatrzymać w okolicach 61 Cygni A, musimy wytracać prędkość wcześniej, niż można. Z drugiej strony, gdybyśmy oddzielili moduły, których nie potrzebujemy teraz, moglibyśmy hamować mocniej i skuteczniej. To dałoby nam przewagę nad innymi statkami. Moglibyśmy dotrzeć do planety całe miesiące wcześniej niż inni. Mielibyśmy czas na wybranie najlepszych miejsc do lądowania i założenie osiedli na po wierzchni.
Norquinco zastanowił się nad tym.
— To nie będzie łatwe, Sky. Istnieją… zabezpieczenia. Moduły nie miały być oddzielane, dopóki nie osiągniemy orbity wokół Końca Podróży.
— Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego właśnie cię proszę.
— Aha… rozumiem.
— To muszą być zabezpieczenia elektroniczne. Czyli w końcu można je obejść, jeśli poświęci się temu czas. Ciągle jest czas na zrobienie tego — chciałbym odczepiać moduły dopiero w ostatniej chwili, tuż przed rozpoczęciem hamowania.
— Po co czekać aż tak długo?
— Nadal tego nie kapujesz? Trwa zimna wojna, Norquinco. Musimy wykorzystać element zaskoczenia.
Popatrzył twardo na kolegę: jeśli uznał, że nie może mu ufać, wkrótce będzie musiał go zabić. Ale stawiał na to, że sam problem zaciekawi Norquinco.
— Tak. To znaczy, owszem, teoretycznie mogę obejść te zabezpieczenia. Będzie to trudne-niesamowicie trudne, ale mógłbym to zrobić. Cały proces potrwałby lata. Może całą dekadę. Żeby wykonywać pracę potajemnie, musiałbym to robić pod pretekstem copółrocznego gruntownego sprawdzania systemu… To jedyna okazja, kiedy w ogóle się zerka na funkcje głębokich poziomów, nie mówiąc już o ich wywoływaniu. — Sky widział, że mózg Norquinca galopuje. — A ja nawet nie jestem w zespole, który przeprowadza takie inspekcje.
— Czemu nie? Przecież jesteś bardzo zdolny.
— Stwierdzili, że nie potrafię „grać w zespole”. Gdyby wszyscy byli tacy jak ja, te przeglądy nie zabrałyby nawet połowy zwykłego czasu.
— Rozumiem, na czym polegają ich trudności w dostosowaniu się do twojego etosu pracy — powiedział Sky. — Geniusze zawsze mają takie problemy. Rzadko są doceniani.
Norquinco skinął głową; głupio wyobrażał sobie, że ich wzajemne stosunki w końcu przekroczyły rozmytą linię między przydatnością a przyjaźnią.
— Prorok nie ma honoru, i tak dalej. Masz rację.
— Wiem — stwierdził Sky. — Zawsze mam rację.
Otworzył swoją płytkę komputerową i przerzucał warstwy danych, aż znalazł abstrakcyjną mapę spaczy. Wyglądała jak dziwaczny neonowy kaktus: kolczasta roślina z wieloma odgałęzieniami. Żyjących oznaczono czerwonymi ikonami; martwych czarnymi. Już od lat Sky oddzielał żywych od martwych, aż kilka modułów spaczy wypełniali jedynie martwi momios. Była to praca bardzo złożona. Musiał przenosić żywych, gdy byli nadal zamrożeni — odłączyć ich kasety i przetransportować pociągiem z jednej części osi do innej, cały czas utrzymując chłodzenie zasilaniem awaryjnym. Czasami kończyło się to zgonem następnego momio.
To wszystko stanowiło część planu. Kiedy nadejdzie czas, z pomocą Norquinco Sky będzie gotowy. Ale należało omówić z Norquinco jeszcze jedną sprawę.
— Powiedziałeś, Sky, że jest jeszcze coś.
— Tak. Rzeczywiście. Czy pamiętasz, jak byliśmy znacznie młodsi? Jeszcze przed śmiercią mojego ojca? Ty i Gomez mówiliście o szóstym statku, ale wymieniałeś też inną nazwę.
Norquinco spojrzał na niego podejrzliwie, jakby oczekując pułapki.
— Chodzi o „Caleuche”? Sky skinął głową.
— Tak, właśnie. Przypomnij mi, jaka historia wiąże się z tą nazwą?
Norquinco podał dodatkowe szczegóły mitu. Sky odniósł wrażenie, że Norquinco badał tę sprawę we własnym zakresie.
Ale kiedy skończył, powiedziawszy Skyowi o delfinie, który towarzyszył statkowi-widmu, dodał:
— On nie istnieje, Sky. To tylko historia, którą lubiliśmy sobie wzajemnie opowiadać.
— Nie. Tak kiedyś myślałem, ale to prawda. — Sky patrzył uważnie, badał, jakie wrażenie robią jego słowa na Norquinco. — Ojciec mi o tym powiedział. Bezpieczeństwo zawsze zdawało sobie sprawę, że statek istnieje. Coś o nim wiedzą. Znajduje się pół sekundy świetlnej za nami, ma ten sam rozmiar i kształt co „Santiago”. To jeszcze jeden statek Flotylli, Norquinco.
— Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz?
— Ponieważ dotychczas nie miałem środków, by zadziałać.