— Nigdy nie twierdziłem, że na coś zasługuję — odparłem. — Chociaż nie, myślę, że zasługuję na wyjaśnienia. Czy możemy ustalić fakt, że spotkalibyśmy się wcześniej dziś wieczór, gdyby nie rozdzielała nas olbrzymia ryba o imieniu Matuzalem?
— Stałam za tobą — odparła Zebra. — Jeśli mnie zobaczyłeś, widziałeś odbicie. Nie moja wina, że się nie odwróciłeś.
— Mogłaś coś powiedzieć.
— Sam też nie jesteś zbyt rozmowny, Tanner.
— W porządku. Czy możemy zacząć od początku? — Spojrzałem na Pransky’ego, starając się uzyskać jego zgodę. — Może najpierw powiem, co myślę?
— Nadzwyczaj rozsądna propozycja — oznajmił mały ekspert bezpieczeństwa.
Zaczerpnąłem głęboko tchu, świadomy, że się odkrywam. Ale teraz trzeba było tak zrobić.
— Pracujecie dla Reivicha — powiedziałem. — Obydwoje. Pransky spojrzał na Zebrę.
— Już wcześniej wspominał to nazwisko. Nie wiem, o kim mówi.
— W porządku — oznajmiła Zebra. — Ja wiem.
Kiwnąłem głową, paradoksalnie czując ulgę, może rezygnację. Niezbyt mnie pocieszyło odkrycie, że Zebra pracuje dla człowieka, którego miałem zabić — zwłaszcza teraz, kiedy mnie złapała. Ale odczuwałem defetystyczną przyjemność, że zagadka została rozwiązana.
— Reivich musiał skontaktować się z wami natychmiast, gdy tu przybył. Jesteś… czym? Wolnym strzelcem? Samodzielnym specjalistą od bezpieczeństwa, tak jak ten tutaj Pransky? To by się zgadzało. Umiesz obchodzić się z bronią i byłaś o krok przed ludźmi Waverly’ego, kiedy na mnie polowali. Cała historia o sabotowaniu polowań to tylko zasłona dymna. Jak przypuszczam, grasz każdej nocy z najlepszymi. Jak wam się podoba dotychczas moja opowieść?
— Fascynująca — oświadczyła Zebra. — Proszę, mów dalej. — Reivich poinstruował cię, byś mnie znalazła. Podejrzewał,
że kogoś wysłali ze Skraju Nieba, więc należało tylko przyłożyć ucho do ziemi i słuchać. Muzyk również uczestniczył w operacji — podstawiony facet, który śledził mnie od habitatu Żebraków.
— Kim jest ten muzyk? — spytał Pransky. — Najpierw Reivich, potem muzyk. Czy ci ludzie rzeczywiście istnieją?
— Zamknij się! — powiedziała Zebra. — I pozwól Tannerowi kontynuować.
— Muzyk był dobry — ciągnąłem. — Ale nie wiem, czy dałem mu materiał do dalszych działań, czy udało mu się ustalić ponad wszelką wątpliwość, że jestem dokładnie tym człowiekiem, o którego mu chodziło, a nie jakimś niewinnym imigrantem. — Spojrzałem na Zebrę, próżno oczekując potwierdzenia. — Możliwe, że muzyk przekazał Reivichowi tylko to, że nadal jestem potencjalnym podejrzanym. Więc mieliście mnie na oku. Macie kontakty z myśliwymi, prawdopodobnie jakieś koneksje z ruchem sabotażystów. I przez Waverly’ego dowiedzieliście się, że zostałem zwerbowany jako ofiara.
— Co on mówi? — spytał Pransky.
— Niestety, prawdę — potwierdziła Zebra, zerkając na specjalistę od bezpieczeństwa, który prawdopodobnie był jej podwładnym, zastępcą lub fagasem. — Przynajmniej jeśli chodzi o polowanie. Tanner zawędrował w niewłaściwą cześć Mierzwy i dał się złapać. Bronił się nieźle, ale mogliby go zabić, gdybym nie zjawiła się na czas.
— Musiała mnie uratować — powiedziałem. — Choć nie kierowały nią żadne szlachetne pobudki. Zebra chciała jedynie informacji. Gdybym umarł, nikt nie mógłby już ustalić, czy naprawdę byłem człowiekiem wysłanym, by zabił Reivicha. Dla Reivicha byłoby to bardzo niewygodne; nie mógłby się odprężyć do końca życia. Zawsze istniałoby niebezpieczeństwo, że prawdziwy zabójca go namierza. Bezsenne noce. Tak właśnie było, prawda, Zebro?
— Tak mogłoby być — odparła. — Gdybym konspirowała zgodnie z twoimi urojeniami.
— Więc dlaczego mnie uratowałaś, jeśli nie po to, by się dowiedzieć, czy jestem tym właściwym człowiekiem?
— Z powodów, o których ci mówiłam. Ponieważ nienawidzę polowania i chciałam pomóc ci przeżyć. — Pokręciła głową, niemal przepraszająco. — Pragnęłabym wyjaśnić twoje paranoiczne wątpliwości, ale uwierz, mówiłam prawdę. I będę wdzięczna, jeśli ograniczysz dyskusję o sabotażystach do absolutnego minimum, nawet w cennym towarzystwie pana Pransky’ego.
— Ale właśnie powiedziałaś mi… jemu… że wiesz, kim jest Reivich.
— Teraz wiem. Ale wtedy nie wiedziałam. Jedziemy dalej? Może powinieneś wysłuchać mojej wersji wydarzeń.
— Nie mogę się doczekać.
Zebra wzięła oddech, oglądając z zainteresowaniem ciastowatą powierzchnię sufitu, a potem nagle przeniosła wzrok na mnie. Miałem wrażenie, że powie zaraz coś, co nie było wcześniej przećwiczone.
— Ocaliłam cię od kliki myśliwskiej Waverly’ego — powiedziała. — Sam nie uszedłbyś z tego z życiem, Tanner. Jesteś dobry — to jasne — ale nikt nie jest aż tak dobry.
— Może nie znasz mnie wystarczająco.
— Nie jestem pewna, czy chcę poznać. Mam mówić dalej?
— Zamieniam się w słuch.
— Ukradłeś mi różne rzeczy. Nie chodzi o ubrania i pieniądze, ale o broń… nie powinieneś jej umieć obsługiwać. No i linówkę.
Mogłeś zostać na miejscu, póki implant nie przestanie nadawać, ale doszedłeś do wniosku, że sam będziesz bezpieczniejszy. Wzruszyłem ramionami.
— Przecież nadal żyję.
— Chwilowo — przyznała Zebra. — Ale Waverly nie, a on był jednym z niewielu naszych sprzymierzeńców w sercu tamtego ruchu. Wiem, że go zabiłeś. Pozostawiłeś ślad tak gorący, że równie dobrze mógłbyś po drodze rozsiewać pluton. — Chodziła po pokoju, wysokie obcasy botków stukały jak para zsynchronizowanych metronomów. — Wiesz, źle się złożyło.
— Waverly po prostu stanął mi na drodze. Nie miałem tego sadystycznego sukinsyna na swej liście bożonarodzeniowych podarków.
— Dlaczego nie zaczekałeś?
— Musiałem się zająć inną sprawą.
— Reivichem, prawda? Spodziewam się, że umierasz z ciekawości, skąd zdobyłam to nazwisko i skąd wiem, co ono dla ciebie oznacza.
— Chyba właśnie o tym mi opowiadałaś.
— Kiedy rozwaliłeś moją linówkę, pojawiłeś się na Dworcu Centralnym. Właśnie stamtąd do mnie dzwoniłeś.
— Mów dalej.
— Byłam ciekawa. Wiedziałam już wtedy, że Waverly nie żyje, i to wszystko nie miało sensu. Powinieneś być trupem — nawet z pistoletem, który mi ukradłeś. Zaczęłam się więc zastanawiać, komu udzieliłam schronienia. Musiałam się dowiedzieć. — Przestała krążyć po pokoju. Stukanie obcasów ucichło. — To nie było trudne. Nadzwyczaj interesowała cię wiadomość, gdzie odbędzie się nocna Gra. Więc ci powiedziałam. Jeśli tam będziesz, pomyślałam, sama również mogę tam być.
Wróciłem myślą do wydarzeń sprzed — jak się wydawało — setek godzin, ale w rzeczywistości był to wieczór, zaledwie wstęp do długiej nocy, w której nadal tkwiłem.
— Byłaś tam, kiedy złapałem Chanterelle?
— Nie tego oczekiwałam.
— To jasne — odparłem. — A Reivich? W jaki sposób wkracza do całej historii?