Zebra, cała w kątach i kantach, zwinęła się w ogromnym, miękkim fotelu naprzeciwko mnie. Kolana podciągnęła pod brodę.
— Ktoś cię ściga, Tanner. Dlatego musiałam cię znaleźć. Tutaj nie jesteś bezpieczny. Musisz wynieść się z miasta.
— Spodziewałem się tego. Reivich najmie do pomocy każdego, kto mu się trafi.
— Miejscowego?
To było dziwne pytanie.
— Przypuszczam, że tak. Nie zatrudniłabyś osoby nie znającej miasta.
— Ten, kto cię ściga, nie jest miejscowy. Zesztywniałem — ukryta w fotelu muskulatura zaraz wygenerowała masujące fale.
— Co wiesz?
— Niewiele. Dominika oznajmiła, że ktoś cię szukał. Kobieta i mężczyzna. Zachowywali się tak, jakby tu byli po raz pierwszy. Jak pozaświatowcy. I byli tobą bardzo zainteresowani.
— Mężczyzna już mnie znalazł — powiedziałem, mając na myśli Quirrenbacha. — Śledził mnie podczas przyjazdu z orbity. Udawał pozaswiatowca. Zgubiłem go u Dominiki. Może powrócił z posiłkami. — Może z Vadimem. Ale wzięcie Vadima za kobietę wymagałoby sporo wysiłku.
— Czy jest niebezpieczny?
— Każdy, kto zarabia na życie kłamstwem, jest niebezpieczny.
Zebra wezwała jeden z sunących po suficie serwitorów i kazała maszynie przynieść nam tacę różnych rozmiarów i kolorów. Nalała mi kielich wina i pozwoliła, bym zmył z języka nagromadzony smak miasta i ukoił nieco wycie w mózgu.
— Jestem bardzo zmęczony — powiedziałem. — Wczoraj ofiarowałaś mi schronienie. Czy to nadal aktualne? Choćby do rana?
Spojrzała na mnie znad krawędzi dymnego kieliszka. Już było rano, ale wiedziała, co mam na myśli.
— Myślisz, że po tym wszystkim, co zrobiłeś, taka oferta nadal będzie aktualna?
— Jestem optymistą — powiedziałem tonem, który, jak mi się wydawało, zawierał stosowną nutę rezygnacji.
Pociągnąłem następny łyk wina i wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo jestem zmęczony.
TRZYDZIEŚCI
Niewiele brakowało, a ekspedycja na statek-widmo nigdy nie opuściłaby „Santiago”. Norquinco i Gomez doszli prawie aż do hangaru załadunkowego, kiedy z cieni wyłoniła się Constanza.
Wyglądała teraz na znacznie starszą, a w porównaniu ze Skyem, na osobę przedwcześnie postarzałą. Trudno było uwierzyć, że kiedyś obydwoje byli niemal równolatkami, dziećmi badającymi tę samą ciemną i labiryntowatą krainę czarów. Obecnie cienie niepochlebnie kładły się na jej twarzy, podkreślając zmarszczki i fałdy.
— Mogę spytać, dokąd to się wybieracie? — Stała między nimi a promem, który z ogromnymi kłopotami przygotowali. — Nic mi nie wiadomo, żeby ktokolwiek miał opuścić „Santiago”.
— Obawiam się, że jeśli chodzi o ten lot, nie należałaś do grona wtajemniczonych.
— Jestem w dalszym ciągu członkiem ochrony, ty godny pogardy mały robaku. Czyżby wykluczało mnie to z grona wtajemniczonych?
Sky spojrzał na towarzyszy, komunikując im wzrokiem, że sam przeprowadzi tę rozmowę.
— Nie będę owijał w bawełnę. Ta sprawa nie idzie zwykłymi kanałami bezpieczeństwa. Nie mogę mówić o konkretach, ale misja jest zarówno delikatna, jak i dyplomatyczna.
— Więc dlaczego nie ma z wami Ramireza?
— To misja wysokiego ryzyka; możliwe, że pułapka. Jeśli mnie złapią, Ramirez straci swego zastępcę, ale rutynowe działanie „Santiago” nie ulegnie wielkim zakłóceniom. Jeśli jednak jest to szczera próba polepszenia stosunków, tamten drugi statek nie może się skarżyć na brak starszego oficera w delegacji.
— Kapitan Ramirez wie o tym?
— Chyba tak. On autoryzował tę podróż.
— Więc po prostu sprawdźmy. — Podniosła mankiet, gotowi rozmawiać z kapitanem.
Sky, nim zaczął działać, pozwolił sobie na chwilę niezdecydowania, analizując wyniki dwóch równie ryzykownych strategii — Ramirez naprawdę myślał, że odbywa się operacja dyplomatyczna; usprawiedliwienie, które pozwoliłoby Skyowi opuścić „Santiago” na parę dni bez konieczności odpowiadania na zbyt wiele pytań. Przygotowanie gruntu do tego oszustwa trwało lata: fałszowanie wiadomości z „Palestyny”, redagowanie prawdziwych wiadomości, gdy napływały. Ale Ramirez był człowiekiem sprytnym i nabrałby podejrzeń, gdyby Constanza zbyt dociekała legalności misji.
Rzucił się na nią, przewracając na twardą, wypolerowaną podłogę hangaru. Głowa kobiety łupnęła o ziemię, a ona znieruchomiała.
— Zabiłeś ją? — zapytał Norquinco.
— Nie wiem — odpowiedział Sky, klękając.
Constanza żyła.
Powlekli ją przez hangar załadowczy i artystycznie ułożyli obok stosu zmiażdżonych palet frachtowych. Wyglądało to tak, jakby na Constanzę zawaliła się wieża palet, uderzając ją w głowę.
— Nie będzie pamiętała tego spotkania z nami — powiedział Sky. — Jeśli nie oprzytomnieje przed naszym powrotem, sam ją znajdę.
— Nadal będzie coś podejrzewała — zauważył Gomez.
— Żaden problem. Zostawiłem dowody, sugerujące, że Ramirez i Constanza wspólnie autoryzowali — nawet nakazali — tę ekspedycję.
Spojrzał na Norquinca — to on naprawdę wykonał większość tej pracy — ale jego twarz nic nie wyrażała.
Wylecieli, nim Constanza mogłaby przyjść do siebie. Normalnie Sky odpaliłby silniki promu natychmiast po opuszczeniu hangaru, ale wówczas wylot byłby znacznie bardziej widoczny. Zamiast tego, gdy prom krył się za „Santiago”, nadał mu niewielki impuls z dysz — akurat tyle, by odepchnąć go od Flotylli z szybkością względną stu metrów na sekundę — a potem wyłączył silniki. Z przyćmionymi światłami kabinowymi, utrzymując ścisłą ciszę komunikacyjną, odpadali od macierzystego statku.
Sky obserwował, jak kadłub przesuwa się obok niczym szara skała. Przedsięwziął kroki, by ukryć własną nieobecność na pokładzie „Santiago” — w tej atmosferze paranoi i tak niewielu zadawałoby kłopotliwe niezręczne pytania — ale nie było sposobu, by odlot małego statku ukryć zupełnie przed innymi statkami. Sky wiedział jednak z doświadczenia, że ich kontrola radarowa skupiała się raczej na wykrywaniu pocisków lecących między statkami niż na obiekcie powoli zostającym z tyłu. Kiedy rozpoczął się wyścig w usuwaniu zbędnej masy ze statków, wszyscy wyrzucali zbędny sprzęt. Złom na ogół wysyłano wprzód, by Flotylla nie nadziała się na niego w czasie hamowania, ale to już był szczegół.
— Będziemy dryfować dwadzieścia cztery godziny — poinformował Sky. — Potem znajdziemy się dziewięć tysięcy kilometrów za ostatnim statkiem Flotylli. Wtedy możemy włączyć silniki oraz radar i pognać na „Caleuche”. Nawet jak zobaczą płomień naszego odrzutu, i tak dostaniemy się tam przed wszystkimi promami, które za nami wyślą.
— A jeśli coś rzeczywiście wyślą? — spytał Gomez. — Będziemy mieć tylko kilka godzin przewagi. W najlepszym przypadku dzień.
— Więc postarajmy się wykorzystać nasz czas mądrze. Kilka godzin wystarczy, by dostać się na pokład i ustalić, co się statkowi przydarzyło. Kilka dodatkowych godzin to dosyć, by znaleźć wszystkie nietknięte zapasy, które wiezie — sprzęt medyczny, części zamienne do koi spaczy i tak dalej. Upchniemy na promie ile się da. Jeśli na pokładzie znajdziemy bardzo dużo cennych rzeczy, będziemy utrzymywać statek, aż „Santiago” wyśle flotę promów.
— Mówisz, jakbyśmy szli na wojnę o ten statek.
— Może jest tego wart — odpowiedział Gomezowi Sky Haussmann.
— A może został wyczyszczony przed laty przez inny statek. Brałeś pod uwagę taką możliwość?