— Obudź się — powiedziałem cicho. — Masz klienta.
Jej oczy otwarły się powoli, jak szpary w rosnącym cieście.
— O co chodzi? Gdzie szacunek? — Słowa nadeszły szybko, ale brzmiały sennie, bez prawdziwego niepokoju. — Nie możesz się tutaj tak ładować.
— Przełamałem lody w stosunkach z twoim asystentem. — Wygrzebałem następny banknot i pomachałem nim przed jej twarzą. — Jak ci się to podoba?
— Nie wiem, nic nie widzę. Coś jest nie w porządku z twoimi oczami? Dlaczego tak wyglądają?
— Z moimi oczami jest wszystko w porządku — oznajmiłem. Jak przekonująco to zabrzmiało? Przecież Lorant mówił coś podobnego. A ja już od dawna nie miałem w ogóle trudności z widzeniem w ciemnościach.
Stłumiłem te niepokojące myśli.
— Chciałbym, żebyś wykonała dla mnie pewną pracę i odpowiedziała na kilka pytań — naciskałem Dominikę. — Czy proszę o zbyt wiele?
Ruszyła swe cielsko z kanapy, wpakowując jego dolne partie w napędzaną parą uprząż. Gdy obciążyła urządzenie, posłyszałem syczenie uciekającej pary. Potem Dominika odsunęła się od łóżka z całą gracją barki.
— Jaka praca, jakie pytania?
— Chcę usunąć implant, a potem zadać parę pytań na temat swojego przyjaciela.
— Może ja też pytać o przyjaciel. — Nie miałem pojęcia, co chce przez to powiedzieć, ale nim zdążyłem to wyjaśnić, włączyła wewnętrzne oświetlenie namiotu. Zobaczyłem instrumenty, skupione wokół kanapy, którą pstrzyły niewyraźne, rdzawe strupki krwi, o rozmaitym pochodzeniu i odcieniu. — Ale to też kosztować. Pokaż mi implant. — Pokazałem. Badała go kilka chwil, jej palce w naparstkach wpijały mi się w skroń. Chyba badanie ją usatysfakcjonowało. — Podobny do implant Gry, ale ty nadal żywy.
Najwidoczniej znaczyło to, że nie może to być implant Gry; chwilowo jej logika była bez zarzutu. Bo przecież ile ofiar polowania miało szanse powrócić do Madame Dominiki, by usunęła im z czaszki urządzenie śledzące?
— Potrafisz go usunąć?
— Jeśli połączenia nerwowe płytkie, żaden problem. — Poprowadziła mnie do kanapy i przesunęła aparat wizyjny przed swoje oczy. Zerkała w głąb mej czaszki i gryzła dolną wargę. — Nie. Połączenia nerwowe płytkie, ledwo dotykać rdzenia. Dobrze dla ciebie. Ale wyglądać jak implant Gry. Jak to się tam dostać? Żebracy? — Potem potrząsnęła głową, wałki tłuszczu wokół szyi oscylowały jak przeciwwagi. — Nie, nie Żebracy, chyba że ty wczoraj kłamać, kiedy mówić, że nie mieć implant. I rana nowa. Nawet nie mieć dnia.
— Po prostu wydobądź to cholerstwo — powiedziałem. — Albo sobie stąd pójdę. Z pieniędzmi, które dałem już dzieciakowi.
— Może zrobić, ale Dominika najlepsza. To nie groźba, to obietnica.
— Więc do roboty — powiedziałem.
— Najpierw zadać pytania — odparła. Unosiła się wokół kanapy, przygotowywała inne instrumenty, wymieniając naparstki z godną podziwu zręcznością. Miała ich przy sobie całą sakwę w fałdach talii i znajdowała potrzebne, posługując się jedynie dotykiem; nie kłuła się przy tym ani nie kaleczyła.
— Mam przyjaciela o nazwisku Reivich — oznajmiłem. — Przybył dzień czy dwa przede mną i straciliśmy kontakt. Amnezja wskrzeszeniowa, powiedzieli Żebracy. Wiedzieli, że jest gdzieś w Baldachimie, ale nic więcej.
— I?
— Według mnie są spore szanse, że korzystał z twoich usług. — Albo nie mógł ich uniknąć, pomyślałem. — Miałby implanty do usunięcia, jak pan Quirrenbach, ten drugi dżentelmen, z którym podróżowałem. — Potem opisałem jej Reivicha, starając się osiągnąć nieokreślenie poprawny portret osoby, sugerujący przyjaźń, a nie fizjonometryczny profil osoby — celu dla zabójcy. — Nawiązanie kontaktu jest dla nas bardzo ważne, ale dotychczas mi się to nie udało.
— Dlaczego ty myśleć, że ja znać tego człowieka?
— Nie wiem; jak ci się wydaje, ile to by kosztowało? Jeszcze stówę? Czy to odświeżyłoby ci pamięć?
— Pamięć Dominiki nie taka szybka rano.
— Więc dwieście. Czy teraz pan Reivich powraca do twoich myśli? — Obserwowałem na jej twarzy wyraz teatralnego przypominania sobie. Musiałem jej to przyznać — miała styl. — To świetnie. Tak się cieszę. — Gdyby tylko dokładnie wiedziała, jak bardzo.
— Pan Reivich to przypadek specjalny.
Oczywiście, że tak. Taki arystokrata, jak Reivich, nawet na Skraju Nieba, miałby tyle żelastwa pływającego w ciele, co utracjusz z Belle Epoque; może nawet więcej niż niektórzy Demarchiści wysokiego szczebla. I — podobnie jak Quirrenbach, przed przybyciem w okolice Yellowstone — w ogóle nie słyszałby o Parchowej Zarazie. Nie miał również czasu szukać klinik orbitalnych, potrafiących jeszcze wykonywać takie operacje. Chciałby jak najszybciej dotrzeć na powierzchnię i zgubić się w Chasm City.
Dominika byłaby jego pierwszą i ostatnią szansą ocalenia.
— Wiem, że był przypadkiem specjalnym — powiedziałem. — I właśnie dlatego wiem, że masz środki, by się z nim skontaktować.
— Dlaczego ja się z nim kontaktować?
Westchnąłem. Uświadomiłem sobie, że czeka mnie ciężka przeprawa lub duże koszty, a może i to, i to.
— Przypuśćmy, że coś mu usunęłaś, a on wydawał się zdrowy, a potem, dzień później, odkryłaś, że w implancie, który usunęłaś, jest coś nienormalnego — może ślady zarazy. Miałabyś obowiązek się z nim skontaktować, prawda?
Wyraz jej twarzy nie zmieniał się, pomyślałem więc, że przyda się trochę nieszkodliwego pochlebstwa.
— Tak właśnie postąpiłby każdy szanujący się chirurg. Wiem, że nie wszyscy tutaj potrudziliby się, goniąc takiego klienta, ale, jak właśnie powiedziałaś, Madame Dominika jest najlepsza.
Chrząknęła na znak akceptacji.
— Informacja o kliencie, poufna — dodała Dominika, ale oboje wiedzieliśmy, co to znaczy.
Kilka minut później byłem lżejszy o kilkadziesiąt banknotów, ale również miałem adres w Baldachimie; miejsce o nazwie Escherowskie Turnie. Nie miałem pojęcia, na ile ten adres jest konkretny — czy odnosi się do pojedynczego mieszkania, jednego budynku, czy określonego rejonu w plątaninie.
— Teraz ty zamknąć oczy — powiedziała, dźgając moje czoło tępo zakończonym naparstkiem. — A Dominika robić magię.
Zanim przystąpiła do pracy, zastosowała miejscowe znieczulenie. Usuwanie myśliwskiego implantu nie zajęło jej dużo czasu i nie było nawet nieprzyjemne. Jak wycięcie torbieli. Zastanawiałem się, dlaczego Waverly nie umieścił w implancie małego systemu antywłamaniowego, ale może uważano to za odrobinę niesportowe. Z tego, co mówili Waverly i Zebra, zrozumiałem, że przy normalnych zasadach telemetria implantowa nie była dostępna dla ludzi, którzy rzeczywiście polowali. Pozwalano im ścigać ofiarę za pomocą dowolnych legalnych technik, ale namierzanie się na wszczepiony transmiter neuronowy byłoby zbyt dużym ułatwieniem. Implant służył jedynie widzom i takim ludziom jak Waverly, którzy monitorowali postęp Gry.
Kiedy leżałem na kanapie Dominiki, mój umysł tworzył wolne skojarzenia. Leniwie rozmyślałem o ulepszeniach, jakie bym wprowadził, gdyby to zależało ode mnie. Na początek uczyniłbym implant znacznie trudniejszym do usunięcia, umieszczając go w głębokim połączeniu neuronowym, o które tak niepokoiła się Dominika, a potem dodał system przeciwwłamaniowy. Coś, co upiekłoby mózg obiektu, gdyby ktoś próbował wyjąć implant przed przewidzianym czasem. Również myśliwi mieliby wszczepione własne implanty, trudne do usunięcia. Wbudowałbym obu typom implantów — myśliwego i ofiary — zdolność emitowania zakodowanego sygnału, rozpoznawalnego przez oba implanty. I gdyby myśliwy i ofiara zbliżyli się do siebie bardziej, niż wynosi dana z góry odległość — powiedzmy, znaleźliby się w jednym kwartale domów — implanty informowałyby o tym swoich nosicieli za pośrednictwem głębokiego połączenia neuronowego. Podglądaczy w ogóle wyciąłbym z pętli — niech śledzą zwierzynę na swoją modłę. Uczyniłbym całą sprawę bardziej prywatną i ograniczył liczbę myśliwych do miłej, okrągłej liczby, na przykład do jednego. W ten sposób stałoby się to wszystko znacznie bardziej osobiste. A dlaczego ograniczać czas polowania do zaledwie pięćdziesięciu godzin? Przecież w mieście tej wielkości polowanie może z łatwością trwać kilkadziesiąt dni albo dłużej, pod warunkiem, że damy ofierze dość czasu na ukrycie się w labiryncie Mierzwy. A poza tym nie widziałem powodu, by ograniczać arenę gry do samej Mierzwy, nawet do Chasm City. Czemu nie miałaby objąć wszystkich osiedli na planecie? To byłoby prawdziwe wyzwanie.