— Przesunięcie zegara naprzód, tak że nowe geny zostaną wyłączone — powiedział, a potem pozwolił sobie na chwilę kontemplacyjnego milczenia, kręcąc końcem palca rzutowaną gałkę oczną, ten wyjątkowo makabryczny rodzaj globusa. — To byłoby prostsze, ponieważ nie byłoby wtedy bezpieczników. Ultrasom nigdy nie przyszłoby do głowy asekurować się przed takim sposobem majstrowania, ponieważ to tylko wyrządziłoby szkodę klientowi. Nie twierdzę, że byłoby to łatwe, ale jednak o rząd wielkości łatwiejsze od cofnięcia zegara. Mógłby tego spróbować każdy cyrulik, który zrozumiałby problem.
— Mów dalej.
Jego głos nabrał teraz powagi, jakby Mikser włączył swą własną przemianę mutacyjną, by pogłębić reakcję krtani.
— Z jakichś powodów ktoś przesunął twój zegar naprzód, Tanner.
Zebra spojrzała na mnie.
— Czyli zmiany Tannera zanikają? — spytała. Zdałem sobie sprawę, że nadal nie miała pojęcia, jaką formę przybrały te zmiany.
— Taka prawdopodobnie była intencja — powiedział Mikser. — Ktokolwiek to zrobił, nie był całkowicie pozbawiony kwalifikacji. Kiedy zegar został nakręcony, komórki w twym oku zaczęłyby produkować normalne ludzkie proteiny, podział komórek poszedłby według zwykłego wzorca. — Westchnął. — Ale ten, kto to zrobił, był albo niedbały, albo się śpieszył, albo i to, i to. Przestawił tylko część zegarów, a i te niedokładnie. W twoim oku toczy się mała wojna między różnymi składnikami maszynerii genetycznej Ultrasów. Ten, kto próbował przestawić zegar, myślał, że wyłącza maszynę, ale tak naprawdę wrzucił tylko pręt w jej tryby. — W jego głosie pojawiła się nuta smutku. — Co za pośpiech, co za obrzydliwy pośpiech. Ten, kto to zrobił, w pełni zasługiwał na porażkę. Pozostaje pytanie, dlaczego myślał, że warto to zrobić. — Mikser otworzył oczy, jakby oczekiwał, że do starczę mu odpowiedzi.
Po co jednak miałbym mu dostarczać tej przyjemności?
— Chcę skanowania całego ciała. Możesz to zrobić, prawda?
— To zależy, po co i jakiej chcesz rozdzielczości.
— Nic wyrafinowanego. Chcę po prostu czegoś poszukać. Uszkodzeń tkanki. Wewnętrznych. Ran, które zagoiły się lub nie.
— Spróbuję — odparł mężczyzna, wskazując kanapę. Łyżwokształtne urządzenie skanujące już zjeżdżało z sufitu.
Nie trwało to długo. Byłbym zdziwiony, gdyby skanowanie wykazało coś innego niż to, czego oczekiwałem. Chodziło mi tylko o obejrzenie wyniku wyrażonego w zimnych wskaźnikach displeju; była to kwestia pogrzebania resztkowych śladów zaprzeczenia, a więc nadziei, która mogła jeszcze pozostać.
Łyżwa odwzorowała fundamentalne cechy mojego ciała, dowiadując się o moich wewnętrznych sekretach dzięki technikom sensorycznym. Maszyna była po prostu wysoce zmodyfikowaną formą trału, radzącego sobie ze strukturą komórkową i genetyczną całego ciała, a nie jedynie ze specyfiką tkanki nerwowej. Dysponując czasem, mogła rozdzielić materię aż do poziomu atomowego; bezpośrednio do granicy rozmycia kwantowego, ale teraz nie potrzebowałem aż takiej precyzji i skanowanie było szybsze.
Jego wyniki całkowicie mnie zmroziły. Brakowało czegoś, co powinno tam być.
I było coś, czego powinno brakować.
TRZYDZIEŚCI DWA
— Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha — stwierdziła Zebra. Zmusiła mnie, bym usiadł w atrium i wypił coś gorącego,
słodkiego i nieokreślonego.
— Nawet nie próbuj sobie tego wyobrazić.
— Co tak tobą wstrząsnęło? Musiałeś się tego spodziewać, bo nie prosiłbyś Miksera o przeskanowanie.
— Powiedzmy raczej, że się bałem, a nie, że się spodziewałem, rozumiesz?
Nie wiedziałem, od czego zacząć, czy choćby od kogo. Cały czas od przybycia na Yellowstone miałem uszkodzone wspomnienia; ponadto musiałem sobie radzić z dodatkową komplikacją w postaci wirusa indoktrynacyjnego. Wirus dostarczył mi nieproszonych zerknięć w psychikę Skya Haussmanna, a jednak równocześnie problemy mojej własnej przeszłości zaczynały nabierać ostrości. Kim byłem? Co robiłem? Dlaczego chciałem zabić Reivicha? Nasuwały się odpowiedzi, choć bardzo niepokojące. Ale mogłem się z nimi pogodzić. Na tym się jednak nie kończyło. Nie skończyło się nawet, kiedy zacząłem myśleć jak Sky i szukać swej drogi w przeszłości Skya; kiedy powierzono mi tajemnice o jego zbrodniach, których nie znał nikt więcej. Nie zatrzymało się to także, kiedy plątały mi się wspomnienia na temat Gitty; gdy pamiętałem ją raczej z punktu widzenia Cahuelli, a nie ze swojego własnego.
Nawet to mógłbym zracjonalizować. Zanieczyszczenie moich wspomnień wspomnieniami Cahuelli? Cóż, to było możliwe. Wspomnienia mogły być mimo wszystko zapisywane i przekazywane. Nie widziałem powodów, dla których niektóre doświadczenia Cahuelli miałyby być zmieszane z moimi, ale to było możliwe. Ale prawda, ta, którą właśnie zaczynałem dostrzegać, niepokoiła o wiele bardziej.
Nie miałem nawet właściwego ciała.
— To nie tak łatwo wytłumaczyć — powiedziałem.
Zebra syknęła:
— Człowiek nie wchodzi po prostu do salonu Miksera z prośbą, by go przeskanowano na uszkodzenia tkanki wewnętrznej, jeśli nie spodziewa się czegoś znaleźć.
— Nie, ja…
Przerwałem. Czy to było urojenie, czy też przed chwilą zobaczyłem znów tę twarz, wśród tłumu wokół Matuzalema? Może teraz naprawdę mam halucynację, pchnięty w szaleństwo tym, co pokazał mi Mikser? Może to było już moje przeznaczenie: widzieć Reivicha wszędzie, gdzie rzucę okiem, bez względu na okoliczności?
— Tanner…?
Nie śmiałem spojrzeć głębiej w tłum.
— Tam powinno coś być — powiedziałem. — Rana, która powinna być obecna, ale jej nie było. Coś, co raz mi się zdarzyło. Została wyleczona… ale nic nie goi się tak doskonale.
— Jaki rodzaj rany?
— Moje wspomnienia mówią mi, że straciłem stopę. Mogę ci opowiedzieć dokładnie, jak to się stało, dokładnie, co czułem. Ale nie ma ani śladu uszkodzenia.
— Cóż, procedura odrastania musiała być doskonała.
— Co w takim razie z drugą raną? Tą, którą odniósł w tym samym czasie człowiek, dla którego pracowałem? Został przeszyty wyładowaniem broni promieniowej. A skanowanie to wykazało.
— Zgubiłeś mnie, Tanner. — Rozejrzała się, jej wzrok napotkał coś lub kogoś, zanim ponownie odwróciła się ku mnie. — Czy próbujesz mi powiedzieć, że nie jesteś tym, kim — jak myślisz — jesteś?
— Powiedzmy, że poważnie się nad tym zastanawiam. — Poczekałem chwilę, a potem dodałem: — Też go zobaczyłaś, prawda?
— Co takiego?
— Reivicha. Właśnie go zobaczyłem; przez moment sądziłem, że to złudzenie. Ale sobie tego tylko nie wyobrażałem, prawda?
Zebra otworzyła usta, by coś powiedzieć, szybko i płynnie zaprzeczyć. Jej warstwa ochronna popękała.
— Wszystko, co ci mówiłam, to prawda — rzekła spokojnie, gdy odzyskała mowę. — Nie pracuję już dla niego. Ale masz słuszność. Zobaczyłeś go naprawdę. — Po chwili dodała: — Tylko że to nie jest prawdziwy Reivich.
Skinąłem głową. Częściowo odgadłem już prawdę.
— Przynęta?
— Coś w tym rodzaju. — Wbiła wzrok w swój napój. — Wiedziałeś, że będzie miał czas zmienić wygląd natychmiast po przybyciu do miasta. W gruncie rzeczy to byłoby dla niego jedyne rozsądne wyjście. I dokładnie to zrobił. Prawdziwy Reivich gdzieś tam jest, gdzieś w mieście, ale teraz musiałbyś wziąć próbkę tkanek lub wsadzić go pod skaner Miksera, by się upewnić. A nawet wówczas mógłbyś nie uzyskać pewności. Wiesz, oni mogą zmienić wszystko, jeśli mają dość czasu. Nawet DNA Reivicha nie musi go zdradzić, jeśli zainwestował sporo pieniędzy. — Zebra przerwała na chwilę. Kątem oka widziałem tego człowieka; nadal trzymał się obrzeży tłumu zebranego wokół wielkiej ryby. To był on, tak — albo niezwykle dobra podróbka. Zebra kontynuowała: — Przykrywka Reivicha była dobra, ale nadal chciał cię załatwić. Mógłby spokojnie spać po nocach i gdyby sobie życzył, powrócić do starego wyglądu i starej tożsamości.