Выбрать главу

Pod koniec drugiej godziny zostali nagrodzeni: zobaczyli słaby zarys statku. To rzeczywiście był statek Flotylli — mógł to równie dobrze być na przykład „Santiago”, ale „Caleuche” w ogóle nie miał świateł. Oświetlili go szperaczami promu i z odległości kilkuset metrów musieli się zadowolić męczącym oglądaniem w danej chwili jednego wycinka kadłuba.

— Kabina dowodzenia wygląda na nietkniętą — powiedział Gomez, gdy reflektor przesuwał się po wielkiej kopule na dziobie statku. Widzieli ciemne plamy okien i otworów czujników, anten komunikacyjnych wystających z owalnych wgłębień, ale żadnych oznak, że ktoś tam jest, żadnych śladów energii. Przednia część półkuli była upstrzona niezliczonymi kraterkami zderzeniowymi, ale podobne miał „Santiago” i na pierwszy rzut oka zniszczenia „Caleuche” wyglądały równie niegroźnie.

— Polećmy wzdłuż osi — powiedział Gomez. Norquinco przeglądał w tym czasie plany konstrukcyjne starego statku.

Sky trochę podkręcił napęd. Powoli lecieli przy kopule dowodzenia, potem w pobliżu walcowatego modułu, w którym powinny się znajdować magazyny i promy „Caleuche”. Wszystko wyglądało jak należy; nawet bramy wejściowe były umieszczone w tych samych miejscach.

— Nie widzę poważniejszych uszkodzeń — stwierdził Gomez.

— Myślałem, że radar pokazał…

— Tak, pokazał, ale z drugiej strony. Zrobimy pętlę do sekcji napędu i wrócimy.

Powoli wędrowali wzdłuż osi, kręgi światła szperaczy przesuwały się na ciemnym tle kadłuba. Mijali rzędy modułów spaczy. Sky zaczął je liczyć, sądząc, że może któregoś brakuje, ale zaraz się zorientował, że to nie ma sensu — były wszystkie, nienaruszone. Poza drobnymi otarciami statek wyglądał tak jak w chwili startu.

— Jednak coś tu jest nie tak. — Gomez usilnie wpatrywał się w kadłub.

— Ja nic takiego nie widzę — odparł Sky.

— Mnie też się wydaje normalny — potwierdził Norquinco, podnosząc na chwilę wzrok znad swoich znacznie bardziej interesujących danych.

— Wygląda jak rozmazany. Wy tego nie widzicie?

— To kwestia kontrastu — stwierdził Sky. — Twoje oczy nie potrafią zanalizować różnicy między oświetlonymi a ciemnymi częściami kadłuba.

— Może i tak.

Zamilkli, nie chcąc przyznać, że Gomez ma rację i rzeczywiście coś z „Caleuche” jest nie w porządku. Sky pamiętał opowieść Norquinco: żaglowiec-widmo potrafił się otoczyć mgłą, by nikt go wyraźnie nie widział. Na szczęcie Norquinco nie przypomniał teraz tej historii, bo Sky by tego nie zniósł.

— Nie ma podczerwieni przy modułach spaczy — powiedział w końcu Gomez, gdy przebyli prawie całą drogę wzdłuż osi.

— To zły znak. Gdyby kasety nadal były czynne, widzielibyśmy podczerwień z układów chłodzących. Nie da się niczego oziębić, jeśli się w innym miejscu nie wypuszcza ciepła. Momios chyba nie żyją.

— To się ciesz — odparł Sky. — Chciałeś mieć statek-widmo, to go masz.

— Sky, na nim nie ma duchów. Po prostu dużo umarłych ludzi.

Dotarli do końca osi, gdzie łączyła się ona z jednostką napędową. Teraz podlecieli bliżej, na dziesięć, piętnaście metrów, i widok kadłuba powinien być bardzo ostry, ale nie dało się zaprzeczyć obserwacji Gomeza. Mieli wrażenie, że oglądają statek przez pochlapaną szybę. Wszelkie kontury były rozmyte, z wyjątkiem granicy między kadłubem a przestrzenią. Jakby statek lekko się nadtopił, a potem znów zestalił.

To nie było w porządku.

— Nie widać większych uszkodzeń sekcji silnikowej — zauważył Gomez. — W środku nadal musi być zamknięta antymateria trzymana w zamknięciu resztkową mocą.

— Ale nie ma żadnych oznak zasilania. Ani jedna lampa się nie pali.

— Więc statek wyłączył wszystkie nieistotne systemy, ale antymateria przecież musi być wewnątrz. Czyli nasza wyprawa nie jest zupełnie bezowocna.

— Obejrzyjmy go z drugiej strony. To tam jest coś nie w porządku.

Ostro skręcili za rozwartymi paszczami dyszy. Gomez miał oczywiście rację — bez wątpienia antymateria musiała tam być. Gdyby silniki statku wybuchły jak na „Islamabadzie”, nic by z niego nie pozostało — tylko w kosmosie znalazłoby się trochę nietypowych dodatkowych pierwiastków śladowych. Nadal chyba wystarcza antymaterii do wyhamowania lotu, a układy bezpieczeństwa butli najprawdopodobniej nadal normalnie funkcjonują. Sky już planował, że jego ludzie wykorzystają tę antymaterię, eksperymentując tu na miejscu, testując silniki „Caleuche” w sposób, w jaki nigdy by się nie odważyli na własnym statku — spróbują wydusić z nich jak najefektywniejsze działanie. Mogą również wykorzystać statek-widmo jako olbrzymi stopień rakiety, przywiązać ją do „Santiago” i nadzwyczajnie poprawić jego krzywą hamowania, potem porzucić „Caleuche”, nadal mającego znaczną prędkość. Najbardziej jednak przemawiała do Skya trzecia możliwość: zdobyć tu doświadczenie z antymaterią, potem przetransportować zbiornik z antymaterią na „Santiago”, podłączyć go do ich własnego systemu. Dzięki temu nie zmarnuje się paliwa na hamowanie bezużytecznej masy. Co więcej: wszystko dałoby się zachować w tajemnicy.

Teraz posuwali się z drugiej strony kadłuba. Z radaru wiedzieli, że mogą się tu spodziewać pewnej asymetrii, ale gdy zobaczyli, co to takiego, nie mogli uwierzyć własnym oczom. Gomez zaklął cicho, Sky tylko powoli skinął głową. Na całej długości, od sferycznego mostka do końca sekcji silnikowej, statek wyglądał jak trędowaty, pokryty okropną pianą owalnych pęcherzy upakowanych gęsto jak żabi skrzek. Bez słowa przyglądali się kadłubowi, usiłując zrozumieć, co to takiego.

Gomez odezwał się pierwszy:

— Stało się tu coś dziwnego. I mnie się to nie podoba, Sky.

— Myślisz, że mnie się podoba? — odparł Sky.

— Odlećmy stąd — powiedział Norquinco i tym razem Sky posłuchał go bez sprzeciwu. Sterował silnikami, odsuwając prom dwieście metrów od kadłuba. W milczeniu obserwowali statek i Skyowi ten widok coraz bardziej kojarzył się z pęcherzami na ciele, z ropiejącym strupem na skórze.

— Zobacz, Sky — Gomez coś pokazywał — coś jest przyczepione do kopuły mostka. Nie należy do statku.

— To inny statek — zauważył Sky.

Podlecieli bliżej, nerwowo kłując szperaczami ciemną masę. W bąbelkowatej warstwie chorego kadłuba dostrzegli mniejszy, zdrowy statek, rozmiarów takich samych jak ich prom i niemal identycznego kształtu. Różnił się tylko oznaczeniami i pewnymi szczegółami.

— Cholera, ktoś nas uprzedził — powiedział Gomez.

— Niewykluczone. Ale równie dobrze może tu być od dziesięcioleci — rzekł Sky.

— On ma rację — poparł go Norquinco. — To raczej nie jest żaden z naszych.

Podsunęli się ostrożnie, obawiając się pułapki, ale tamten prom wyglądał na równie martwy jak sam statek. Był przycumowany do „Caleuche” trzema linami, które wystrzelono, by zamocowały się w kadłubie penetrującymi zaczepami. Należały do standardowego wyposażenia promu, ale Sky nigdy się nie spodziewał, że zobaczy je zastosowane w ten sposób. Z drugiej strony kadłuba były przecież sprawne śluzy dokujące, więc dlaczego prom z nich nie skorzystał?

— Podwieź nas bardzo powoli — powiedział Gomez.

— Robię to, nie widzisz?

Ale dokowanie w opuszczonym promie okazało się trudne: ich własne silniki odpychały go, a gdy oba pojazdy w końcu się zetknęły, odbyło się to znacznie gwałtowniej, niż Sky oczekiwał. Uszczelnienia śluzy wytrzymały i Sky mógł przekierować trochę ich napędu do drugiego promu i wzbudzić jego uśpione układy. Poszło mu to dość łatwo, ale promy wszystkich statków były całkowicie kompatybilne.