— Tak — odparł Ferris. — Musiał się zorientować, że wróg się odsunął. Za pomocą statku Gideon sygnalizował swoją obecność, zmieniając skład chemiczny gazów w rozpadlinie. Również podnosił ich temperaturę. Wysyłał też inne sygnały, na przykład egzotyczne promieniowanie, ale tego nie wykryliśmy.
— Sądzę, że inne larwy też nie wykryły.
— Przez długi czas na pewno się kontaktowali. Znalazłem w statku coś, co nie należało do statku i nie zostało naruszone, choć wszystkie inne zespoły wyglądały na bardzo stare i zużyte. Przypominało to błyszczący owoc dmuchawca metrowej szerokości, unoszący się we własnej komorze zawieszonej w kołysce sił. Piękny i fascynujący widok.
— Co to było? — spytała Zebra. Przewidział to pytanie.
— Usiłowałem to zbadać, ale słabe i ograniczone testy — tylko takie zdołałem przeprowadzić — dały wyniki wzajemnie sprzeczne, paradoksalne. Obiekt wydawał się zadziwiająco gęsty, zdolny do zatrzymania w miejscu neutrin słonecznych. Zakrzywiał promienie światła tak, że sugerowało to obecność niezwykle silnego pola grawitacyjnego, a jednak nic nie wykryłem. Obiekt się unosił, prawie mogłeś wyciągnąć rękę i dotknąć go, tylko że wokół istniała bariera, która powodowała, że palce mrowiły. — Ferris cały czas wprowadzał komendy, poruszając palcami sprawnie i szybko jak pianista grający apreggio. — W końcu dowiedziałem się, co to jest, gdy przekonałem larwę, by udzieliła mi wyjaśnień.
— Przekonał pan?
— Gideon ma coś w rodzaju receptorów bólu, a w układzie nerwowym obszary tworzące reakcje emocjonalne analogiczne do strachu i przerażenia. Należało je tylko zlokalizować.
— Więc co to było? — spytała Zebra.
— Bardzo osobliwe urządzenie łączności.
— Szybszej od światła?
— Niezupełnie — odparł po zwykłej przerwie. — Nie w takim sensie, jak my to rozumiemy. Ani nie wysyłał, ani nie odbierał informacji. Ten obiekt oraz siostrzane urządzenia na innych larwich statkach tego nie potrzebowały. Już zawierały całą informację, która kiedykolwiek zostałaby otrzymana.
— Nie rozumiem — powiedziałem.
— Pozwólcie, że inaczej to sformułuję. — Ferris musiał mieć przygotowaną zawczasu odpowiedź. — Każde z ich urządzeń łączności już zawiera wszelkie informacje, jakie mogą być przesłane do danego statku. Wiadomości są zamknięte w środku, ale niedostępne, dopóki nie nadejdzie moment ich uwolnienia. Podobnie jak to było na dawnych żaglowcach, gdy przekazywano zalakowane koperty z rozkazami.
— Nadal nie rozumiem — przyznałem.
— Ja też nie — powiedziała Zebra.
— Słuchajcie. — Ferris z wyraźnym wysiłkiem pochylił się. — To bardzo proste. Larwy przechowują zapisy wszystkich wiadomości przesłanych kiedykolwiek w dziejach ich gatunku. W ich odległej przyszłości — a jest to również nasza odległa przyszłość — scalą zapisy w coś. W zasadzie nie zrozumiałem, co to takiego, wiem tylko, że to jakieś ukryte urządzenie rozmieszczone w galaktyce. Przyznaję, że szczegółów nie pojąłem. Znam tylko nazwę, a i to w przybliżonym tłumaczeniu. — Zamilkł i zmierzył nas szczególnie chłodnym wzrokiem. — Ostateczna Pamięć Galaktyczna. To jest, a raczej będzie, coś w rodzaju wielkiego, żyjącego archiwum. Istnieje teraz częściowo, zaledwie szkielet tego, co będzie za miliony czy miliardy lat. Istota sprawy jest jednak prosta: archiwum wykracza poza czas. Zachowuje łączność ze wszystkimi swoimi przeszłymi i przyszłymi wersjami, aż do epoki obecnej i głębiej w przeszłość. Stale przesuwa dane w górę i w dół, wykonując nieskończone iteracje. A larwie urządzenie komunikacyjne jest, o ile rozumiem, odpryskiem starego bloku, małym fragmentem archiwum, niosącym tylko zaetykietowane przekazy między larwami a garstką sprzymierzonych gatunków.
— Co przeszkadza larwom przeczytać wiadomości wcześniej, nim zostają wysłane, by się przygotować na przyszłe wydarzenia?
Tego pytania Ferris się również spodziewał.
— Nie mogą. Wszystkie informacje w urządzeniu są zakodowane, nie można ich wydobyć bez klucza. Na tym polega pomysł. Sam klucz, jak mi to wyjaśnił Gideon, jest promieniowaniem grawitacyjnym tła. Gdy larwy umieszczają wiadomość w urządzeniu łączności — w ten sposób również je magazynują — urządzenie wyczuwa grawitacyjny puls wszechświata: tykanie obiegających się pulsarów, niskie jęki dalekich czarnych dziur, pożerających gwiazdy w sercu galaktyk. Urządzenie słyszy to wszystko i tworzy unikalną sygnaturę, klucz, za pomocą którego dekoduje nadchodzącą wiadomość. Każde urządzenie ma te wiadomości, ale nie mogą być odczytane, dopóki urządzenie się nie upewni, że ma do czynienia z tym samym tłem grawitacyjnym. Albo prawie tym samym, gdyż oczywiście dopuszczono odchylenia związane z pozycją odbiorcy wiadomości. Dzięki temu urządzenia mają zakres kilku tysięcy lat świetlnych i jeśli dzieli je większa odległość, nie traktują sygnatury tła jako poprawnej. Nie powiodły się żadne próby fałszowania czy przewidywania na podstawie poprzednich danych, jaka będzie sygnatura grawitacyjna wszechświata. W takim wypadku urządzenia zwijają się i zamierają.
Zatem przez wieki larwa pozostawała w kontakcie ze swymi odległymi sprzymierzeńcami. Potem jej urządzenie komunikacyjne zaczęło osiągać granice pojemności informacyjnej, w związku z czym larwa nadawała bardzo rzadko. Jak twierdzi, wróg również ma dostęp do tych wiadomości — posiada własne wersje urządzenia — więc zawsze istniało niebezpieczeństwo, że to wykorzysta. Larwie się zdawało, że była samotna, gdy ją ścigano, ale teraz zrozumiała, że nie doznała prawdziwej samotności. Samotność to przytłaczająca siła, jak warstwa rumowiska, które zasypało larwę. Mimo to nie zwariowała, a rozmawiając ze sprzymierzeńcami co kilkadziesiąt lat, zachowała kruche poczucie wspólnoty, nadal ważne na wielkiej scenie larwich problemów.
Ale Ferris usunął larwę ze statku, pozbawił ją urządzenia łączności. To na pewno wtedy Gideon zaczął popadać w larwie szaleństwo.
— Doi go pan, tak? — powiedziałem. — Wyciska pan Paliwo Snów. Więcej, wykorzystuje jego przerażenie i samotność. Pan je destyluje i sprzedaje.
Ferris zapiszczał.
— W mózg wszczepiliśmy mu sondy, które czytają wzorce neuronowe. Przepuszczamy to przez oprogramowanie w Pasie Złomu i destylujemy do postaci akurat na granicy wytrzymałości psychicznej istot ludzkich.
— O czym on teraz mówi? — spytała Zebra.
— O eksperientalach — wyjaśniłem. — Czarnych, z motywem małego robaka na górze. Prawdę mówiąc, próbowałem tego kiedyś. Nie wiedziałem wtedy, czego się po tym spodziewać.
— Słyszałam o tych eksperientalach — rzekła Zebra — ale nigdy ich nie próbowałam. Sądziłam nawet, że to miejska legenda.
— Naprawdę istnieją — powiedziałem. Pamiętałem zamęt emocjonalny, jaki w moim mózgu spowodował eksperiental, gdy go użyłem na „Strelnikovie”. Dominującym wrażeniem była przerażająca klaustrofobia i strach, ale w tle tkwiło przekonanie, że ta koszmarna klaustrofobia jest lepsza od czyhającej pustki, nawiedzanej przez drapieżcę. Nadal czułem posmak tamtej trwogi z eksperientala, trwogi zawierającej elementy obce, a jednak rozpoznawalnej. Wówczas nie rozumiałem, dlaczego ludzie są gotowi płacić za takie doznania; teraz stało się to dla mnie jasne: chodziło o wrażenia ekstremalne, które by stępiły ostrze nudy.
— A co on za to dostaje? — spytała Zebra.
— Ulgę — odparł Ferris.
Przekonałem się, jak to wygląda. W basenie, po kolana w czarnej bryi, taplali się robotnicy w szarych kombinezonach. Długimi ościeniami szturchali robala; jego obłe ciało reagowało drgawkami bólu. Z porów plamistej srebrnej skóry ciekła bladoczerwona substancja, którą jeden z robotników zbierał do butelki.