Z drugiego końca, z okolic warg dobiegał przenikliwy, długi skowyt.
— Widzę, że produkuje Paliwo Snów inaczej niż dawniej — stwierdziłem. Ogarnęły mnie mdłości. — Co to? Jakaś organiczna maszyneria?
— Tak sądzę — odparł Ferris, usiłując zachować obojętność. — W końcu on tu przywlókł Parchowa Zarazę.
— On przywlókł? — dziwiła się Zebra. — Przecież jest tu od tysięcy lat.
— Tak, i przez ten czas był uśpiony, aż do naszego przybycia, gdy na powierzchni zaczęliśmy pośpiesznie wznosić nasze żałosne osady i miasta.
— Wiedział, że jest nosicielem? — spytałem.
— Wątpię. Prawdopodobnie był nieświadomym nosicielem zarazy, starej infekcji, na którą od dawna był uodporniony. Paliwo Snów jest chyba nieco młodsze; to rodzaj ochrony, jaką wytworzyli sobie drogą ewolucji lub manipulacji. Żywa mieszanka mikroskopijnych maszyn, wydzielana stale przez ich ciała. Maszyny były odporne na zarazę i trzymały ją pod kontrolą, ale poza tym spełniały znacznie ważniejszą rolę: leczyły i odżywiały swego gospodarza, przekazywały informacje od i do jego larw-pomocników… w końcu, jak sądzę, Paliwo stało się ich częścią do tego stopnia, że nie mogły już bez niego żyć.
— Ale zaraza w jakiś sposób dotarła do miasta? — powiedziałem. — Ferris, jak długo pan przebywa tu na dole?
— Większą część czterech niekończących się wieków, od kiedy go odkryłem. Zaraza to dla mnie bedłka, nie mam w sobie nic, co mogłaby uszkodzić. Przeciwnie, jego Paliwo Snów — jego krew — trzyma mnie przy życiu i nie muszę korzystać z innych procedur przedłużania życia. — Pogłaskał palcami srebrny koc. — Oczywiście proces starzenia się nie został całkowicie powstrzymany. Paliwo działa dobroczynnie, ale stanowczo nie jest cudownym lekiem.
— A więc nigdy nie widział pan Chasm City? — spytałem.
— Nie… ale wiem, co się stało. — Spojrzał na mnie nieustępliwie. Czułem, jak pod wpływem jego badawczego wzroku spada mi temperatura ciała. — Przewidziałem to, że miasto zmieni się w potworność i wypełni demonami i upiorami. Wiedziałem, że nasze sprytne, sprawne, maleńkie maszyny obrócą się przeciwko nam, niszcząc nasze umysły i ciała, rodząc perwersje i odrażające zwyczaje. Wiedziałem, że nadejdzie czas powrotu do prostszych maszyn, do starszych i bardziej topornych konstrukcji. — Uniósł palec oskarżycielsko. — Wszystko to przewidziałem. Wyobrażacie sobie, że zbudowałem ten wózek zaledwie w siedem lat?
Zobaczyłem, jak przy drugim końcu robala robotnik na kładce nachyla się z piłą łańcuchową. Wycinał wielki opalizujący płat ciała z grzbietu Gideona.
Spojrzałem na plamistą łatę na moim płaszczu.
— Dobrze — odezwała się Zebra. — Ferris, czy pozwoli pan, że nim odejdziemy, zadam panu ostatnie pytanie?
Wklepał odpowiedź w podłokietnik.
— Tak?
— A to pan przewidział?
Wyjęła pistolet i strzeliła do niego.
W drodze powrotnej na górę rozmyślałem o Ferrisie i o tym, czego dowiedziałem się ze wspomnień Skya.
Larwy zauważyły w pobliżu Układu Słonecznego uwolnienie wielkich ilości energii: pięć ogników mających parametry charakterystyczne dla anihilacji materii i antymaterii. Pięciu norom pustki nadano prędkość, na jaką Klauni-Skoczkowie by nie wybrzydzali: zaledwie osiem procent prędkości światła. Było to jednak znaczne osiągnięcie, zważywszy, że jeszcze milion lat wcześniej te naczelne okładały się kośćmi.
Zanim zauważono pięć ziemskich statków, larwy poniosły poważne straty. Potężne kiedyś nory pustki zostały — wskutek potyczek z wrogiem — zniszczone i rozproszone. Potem podzielono je na mniejsze, bardziej zwinne jednostki. Długo żyjące larwy patrzyły z perspektywy na ten okres ze smutkiem. Były istotami społecznymi i podział na podnory sprawił im niewysłowiony ból, choć nadal mogły utrzymywać ograniczone kontakty ze swymi braćmi dzięki nadświetlnemu systemowi łączności Klaunów-Skoczków.
W końcu jedna z podnor przyłączyła się do floty pięciu ziemskich statków, przekształciła tak, by przypominać śledzone statki. Analiza statystyczna z dziesięciu milionów lat spotkań z innymi istotami pokazała, że taka taktyka opłaca się larwom w długiej perspektywie, choć w pojedynczym spotkaniu mogła się okazać zgubna.
Plan Nieustraszonego Podróżnika był dość prosty w larwich terminach. Zamierzał dokładniej poznać ludzi, a potem podjąć decyzję co robić. Gdyby się okazało, że bardzo się rozprzestrzeniają w tym sektorze kosmosu, tworząc anomalie, które pożeracze musieliby zauważyć, wówczas należałoby ludzi ubić. Istniały gatunki, które wzięłyby na siebie to bolesne, acz konieczne rzeźnickie zadanie.
Nieustraszony Podróżnik miał nadzieję, że do tego nie dojdzie, że ludzie będą jedynie drobnym utrapieniem, niewymagającym natychmiastowego uboju. Jeśli ludzie planowaliby tylko zasiedlenie paru pobliskich układów słonecznych, larwa dałaby im na razie spokój. Sam proces uboju był ryzykowny — mógł przyciągnąć pożeraczy — dlatego nigdy go nie wdrażano bez dostatecznego uzasadnienia. Mijały dziesięciolecia, ludzie nie wykonali żadnego wrogiego ruchu, więc Nieustraszony Podróżnik przesuwał swą pustą norę coraz bliżej ziemskich statków. Może powinien się ujawnić i nawiązać z ludźmi dialog, wyjaśniając im całą tę niezręczną sytuację. Larwa opracowywała właśnie plan pierwszego posunięcia, gdy jeden ze statków wybuchł.
Parametry eksplozji odpowiadały detonacji kilku ton antymaterii. Nora Nieustraszonego Podróżnika przejęła na siebie znaczną część wybuchu; zniszczeniu uległa duża część osłony kamuflującej, zginęło wiele larw pracujących blisko osłony. Ich śmiertelne męki dotarły do Podróżnika za pośrednictwem ich wydzielin. Co mógł, to zaabsorbował z ich indywidualnych pamięci, choć same poranione larwy-pomocnicy zostały z powrotem rozpuszczone na swe organiczne komponenty.
W bólu, ze zmacerowaną połową pamięci, Nieustraszony Podróżnik odsunął norę pustki od Flotylli.
Niektórzy ludzie to zauważyli — nadciągnęli wkrótce Oliveira i Lago, nie wiedząc, co ich spotka; do pewnego stopnia wierzyli w stare opowieści o statku-widmie, o szóstym statku Flotylli, wymazanym z historii.
Oczywiście znaleźli zupełnie co innego.
Oliveira posłał naprzód Laga, by znalazł potrzebne im na drogę powrotną paliwo, i Lago szybko się zorientował, że nie ma do czynienia ze statkiem człowieka. Gdy larwa-pomocnik zaprowadziła go do Komory Nieustraszonego Podróżnika, sprawy poszły źle. Nieustraszony Podróżnik usiłował tylko wyjaśnić obcej istocie, że niepotrzebny jej skafander kosmiczny, że obaj oddychają tym samym powietrzem. Wybrał jednak niefortunny sposób — kazał swoim pomocnikom zjeść skafander człowieka. Lago się zdenerwował i zaczął ranić pomocników palnikiem. Nieustraszony Podróżnik pił agonalne wydzieliny przypieczonych ogniem larw, odczuwając ich ból jak swój własny.
Podróżnik nie miał innego wyjścia, jak rozmontować Laga, co było operacją nieprzyjemną. Lago również nie odnosił się do tego z entuzjazmem, ale było już za późno. Larwy pomocnicze odłączyły większą część jego członków i interesujących składników wnętrza, zapoznając się z ich działaniem i współpracą; potem dopiero rozpuściły jego centralny układ nerwowy w wydzielinie. Nieustraszony Podróżnik strawił tyle pamięci Laga, ile mógł z niej zrozumieć. Nauczył się wydawać dźwięki takie same jak Lago i sporządził sobie kopię jego ust. Inne larwy skopiowały narządy zmysłów Laga, a nawet wbudowały kawałki jego ciała w swoje własne korpusy.