Teraz, gdy uzyskał większą wiedzę, Nieustraszony Podróżnik zrozumiał po pewnym czasie, dlaczego Lagowi nie spodobał się widok komory pełnej robali. Przykro mu było, że musiał to uczynić człowiekowi, i próbował mu zadośćuczynić, wykorzystując jak najwięcej jego pamięci i części ciała.
Był pewien, że ludzie docenią jego starania.
— Gdy Lago przybył, znowu zapanowała samotność — powiedziały usta. — Znacznie większa niż przedtem.
— Ty pieprzony głupi robalu, nie wiedziałeś, co to samotność, póki go nie zjadłeś.
— To… możliwe.
— Dobrze, słuchaj mnie uważnie. Wyjaśniłeś mi, że czujesz ból. Właśnie to chciałem wiedzieć. Przypuszczalnie posiadasz dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy, inaczej byś tak długo nie przeżył. Mam przy sobie portowca. Jeśli nie rozumiesz, co to jest, poszukaj w pamięci Laga. Jestem pewien, że on to wiedział.
Zapadła cisza; robal wiercił się niespokojnie. Czerwony płyn chlupał jak woda morska pod wyrzuconym na brzeg wielorybem.
Portowce to przenośne głowice nuklearne, w które była wyposażona Flotylla. Miały wspomóc pozyskiwanie terenów na Końcu Podróży.
— Rozumiem.
— Dobrze. Może triki grawitacyjne mogłyby to zepsuć, ale założę się, że nie potrafisz łatwo wygenerować dowolnie silnego pola, bo inaczej użyłbyś tego sposobu do unieruchomienia Laga, gdy zaczynał sprawiać ci kłopoty.
— Za dużo ci powiedziałem.
— Chyba tak. Ale chcę wiedzieć więcej. Przede wszystkim o tym statku. Prowadziliście wojnę? Może nie zakończyła się dla was zwycięstwem, ale przypuszczam, że nie przetrwalibyście, nie dysponując jakąś bronią.
— Nie mamy broni. — Układ warg larwy wyrażał poczucie zniewagi. — Tylko motki pancerzowe.
— Motki pancerzowe? — Sky próbował przez kilka chwil przestawić swój umysł na sposób myślenia larwy. — To technika rzutowanych sił? Tworzycie jakiś rodzaj pola wokół statku?
— Kiedyś potrafiliśmy to robić, ale uszkodzone zostały niezbędne urządzenia, gdy piąta nora pustki została zniszczona. Teraz możemy stworzyć tylko częściowe motki. Są bezużyteczne w walce z tak przebiegłymi wrogami jak pożeracze larw. Oni widzą wszystkie dziury.
— Dobrze. Posłuchaj. Czy wyczuwasz dwie małe maszyny, które się do nas zbliżają?
— Tak. Czy to przyjaciele Laga?
— Niezupełnie. — Może załogi statku są jego przyjaciółmi, pomyślał Sky, ale raczej nie są przyjaciółmi Skya Haussmanna, a tylko to się liczyło. — Chciałbym, żebyś zastosował swoje motki przeciwko tym maszynom, albo ja użyję portowca przeciwko tobie. Jasne?
Larwa zrozumiała.
— Chcesz, żebym ich zniszczył?
— Tak. Albo ja ciebie zniszczę.
— Nie zrobisz tego. To by cię zabiło.
— Nie rozumiesz — odparł Sky przyjaźnie. — Nie jestem Lagiem i nie myślę tak jak on. A już z pewnością nie działam tak jak on.
Sky namierzył najbliższą larwę i wpakował w nią porcję magazynku swojego karabinu maszynowego. Pociski zrobiły w bladoróżowej skórze stworzenia dziury grube jak kciuk. Sky zobaczył wyciekający czerwony płyn i usłyszał przeraźliwy krzyk, wydobywający się z jakiejś części ciała stworzenia. Ale gdy wsłuchał się uważniej, zrozumiał, że krzyk dochodzi od dużej larwy, a nie od tej, do której strzelił.
Ranna larwa niemal całkowicie pogrążyła się w czerwonym morzu. Kilka innych larw falistymi ruchami podsunęło się do niej i zaczęło dźgać ją czułkami.
Bolesne zawodzenie stopniowo przeszło w cichy jęk.
— Raniłeś mnie.
— Chciałem tylko zaprezentować swoje stanowisko — powiedział Sky. — Gdy Lago cię ranił, zrobił to chaotycznie, bo był przerażony. Ja nie jestem przerażony. Raniłem cię, bo chcę, żebyś wiedział, do czego jestem zdolny.
Parę larw-pomocników, miotając się, wypełzło na brzeg, kilka metrów od Skya i Norquinco.
— Nie podchodźcie bliżej — ostrzegł Sky — bo zastrzelę jeszcze jednego. I nie próbujcie sztuczek z grawitacją, bo wybuchnie portowiec.
Larwy się zatrzymały, histerycznie machając liściastymi końcami swych ciał.
Na sekundę zgasło żółte światło. Skya zaskoczyła nagła ciemność, poczuł przerażenie. Zapomniał, że larwy sterują oświetleniem. W ciemności mogły zrobić wszystko. Już widział oczami wyobraźni, jak wypełzają z czerwonego jeziora, wciągają go i pożerają, tak jak pożarły Laga; i jest już za późno, by odpalić portowiec i przerwać własne cierpienia.
Może trzeba to zrobić już teraz?
W tym momencie ponownie zapaliło się żółte światło.
— Zrobiłem to, o co prosiłeś — powiedział Nieustraszony Podróżnik. — To było trudne. Musieliśmy użyć całej naszej mocy, by pchnąć motki na taką odległość.
— Skutecznie?
— Zostały tam jeszcze dwa… dwie mniejsze nory pustki. Promy.
— Tak, ale nie pojawią się tu przez pewien czas. Potem możesz powtórzyć swoją sztuczkę. — Po chwili spytał Gomeza: — Co się stało?
— Sky, sondy wybuchły… jakby coś odpaliły.
— Ładunek nuklearny?
— Nie. Nie miały ze sobą portowców.
— Dobrze. Zostań na miejscu.
— Sky, co tam się dzieje w środku?
— Naprawdę chcesz wiedzieć? Lepiej, żebym ci nie mówił. Następny komunikat od Gomeza był ledwo słyszalny.
— Znalazłeś… jak on się nazywał? Lago?
— Tak, znaleźliśmy Laga. Prawda, Lago?
Teraz odezwał się Norquinco.
— Posłuchaj, Sky, powinniśmy już iść. Nie musimy zabijać innych ludzi. Nie powinniśmy wszczynać wojny między statkami. — Podniósł głos, aż dźwięki dudniły, odbite od powierzchni czerwonego jeziora. — Przecież możesz nas ochronić w inny sposób? Przesunąć ten cały statek… tę norę pustki w bezpieczne miejsce, poza zasięg promów.
— Nie, promy mają być zniszczone. Jeśli oni chcą wojny między statkami, będzie wojna. Przekonamy się, jak długo przetrwają.
— Na litość boską, Sky! — Norquinco wyciągnął ku niemu rękę, jakby chciał go złapać. Sky cofnął się i stracił grunt pod nogami na śliskiej podłodze. Przewrócił się i wpadł plecami do jeziora. Wylądował na plecaku, na pół zanurzony w płyciźnie. Czerwona ciecz z dziwacznym zapałem chlapała na szybę hełmu, jakby próbując dostać się do skafandra. Kątem oka zobaczył dwie pełznące ku niemu pomocnicze larwy. Rozpaczliwie chciał wstać, ale na śliskiej powierzchni nie mógł znaleźć oparcia.
— Norquinco, wyciągnij mnie stąd. Norquinco ostrożnie podszedł do brzegu.
— Może powinienem cię tam zostawić? Tak chyba będzie dla nas wszystkich najlepiej.
— Wyciągaj mnie, ty draniu!
— Nie przyszedłem tu, żeby czynić zło, ale żeby pomóc „Santiago”… i może całej Flotylli.
— Mam portowiec.
— Ale nie masz odwagi, żeby go odpalić.
Larwy przysunęły się do Skya — najpierw dwie, potem trzecia, której wcześniej nie zauważył. Dźgały go wypustkami o różnych kształtach, badając jego skafander. Miotał się, ale czerwony płyn gęstniał, więził go.
— Wyciągaj, Norquinco! To ostatnie ostrzeżenie…
Norquinco nadal nad nim stał, ale nie zbliżył się do jeziora.
— Jesteś nienormalny, Sky. Zawsze to podejrzewałem, ale dopiero teraz widzę jasno. Nie wiem, do czego jesteś zdolny.
Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Sky przestał się miotać, nie stać go już było na ten wysiłek, i teraz wyłaniał się z jeziora, jakby czerwona ciecz go podnosiła, a larwy popychały go łagodnie. Drżąc ze strachu, znalazł się na brzegu; ściekały z niego resztki płynu.