Выбрать главу

Zrobiłem wszystko, by jak najwięcej zmarłych zostało zgromadzonych w pierścieniach spalni wzdłuż osi. Początkowo była to ciężka praca, gdyż spacze umierali przypadkowo, nie tak, jak przewidywał mój starannie ułożony plan. Potem jednak wystarczyło, że zechciałem, by pewni momios umarli, a oni umierali jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Oczywiście potrzebne były rytuały, by magia prawidłowo działała. Musiałem ich odwiedzić, dotknąć kaset. Czasami — choć miałem wrażenie, że robię to nieświadomie — dokonywałem małych modyfikacji w systemach podtrzymywania życia. Nie czyniłem im umyślnie krzywdy, ale w sposób, którego nigdy do końca nie zgłębiłem, moje ręczne nastawy zawsze wystarczały do osiągnięcia celu. To rzeczywiście była magia.

I oddała mi wielką przysługę. Teraz umarli byli zupełnie oddzieleni od żywych. Cały rząd pierścieni — szesnaście, zawierających sto sześćdziesiąt kaset — był zajęty wyłącznie przez martwych. Pół kolejnego rzędu — znów osiem, sześć trupów. Jedna czwarta wszystkich spaczy nie żyła.

Wklepałem ciąg poleceń, które od dawna były w pamięci. Norquinco wbudował mi te komendy podczas lat tajnej pracy. Z mojej strony to był genialny pomysł, by wciągnąć go do projektu. Podręczniki techniczne głosiły, a eksperci potwierdzali, że to, co zamierzałem zrobić, nie było możliwe ze względu na całą masę zabezpieczeń. Przez lata, gdy Norquinco powoli awansował w hierarchii zespołów inspekcyjnych, prowadził równocześnie tajne prace i znalazł sprytne obejścia pozornie szczelnych zabezpieczeń.

Równocześnie nabierał pewności siebie. Początkowo zaskoczyła mnie ta przemiana, ale wreszcie zrozumiałem, że było to nieuniknione, gdy Norquinco zdobył mocną pozycję w brygadzie inspekcyjnej. Musiał działać wśród ludzi, a nie w sztucznej samotności, jak miał w zwyczaju. Gdy zdobywał w zespole wyższe pozycje, niepokojąco łatwo się do nich przystosowywał. Nie musiałem już wpływać na jego dalszy awans.

Ale nigdy mu nie przebaczyłem zdrady na „Caleuche”.

Podczas naszych rzadkich spotkań zauważałem u niego coraz większą butę. Początkowo nie miało to znaczenia. Prace postępowały żwawo, Norquinco zdawał mi szczegółowe sprawozdania ze sforsowania kolejnych zabezpieczeń. Prosiłem go o dowody, że zadania rzeczywiście zostały wykonane, i zawsze je otrzymywałem. Nie miałem wątpliwości, że dzieło zostanie ukończone w terminie.

Pojawiła się jednak trudność.

Cztery miesiące wcześniej, gdy Norquinco przeszedł ostatnią warstwę zabezpieczeń, prace zostały w zasadzie ukończone. I wtedy zrozumiałem, dlaczego był taki posłuszny.

— Mam dla ciebie propozycję — powiedział. Rozmawialiśmy w cztery oczy, podczas objazdu inspekcyjnego. — Techniczny termin brzmiałby: szantaż.

— Chyba nie mówisz poważnie.

Byliśmy sami w tunelu, niedaleko węzła siódmego.

— Przeciwnie, Sky, jestem bardzo poważny. Powinieneś się już zorientować.

— Rozumiem. — Spojrzałem w korytarz. Wydawało mi się, że w oddali widzę pulsujące pomarańczowe światełko. — A czego dokładnie chcesz?

— Wpływów. Brygada inspekcyjna mi nie wystarcza. To ślepy zaułek dla komputerowych maniaków. Praca techniczna już mnie nie interesuje. Byłem na statku obcych. To zmieniło moje oczekiwania. Chcę zajmować się czymś ambitniejszym. Na pokładzie „Caleuche” obiecywałeś mi cuda. Pamiętam. Teraz domagam się tej władzy i odpowiedzialności.

Starannie dobierałem słowa:

— Norquinco, istnieje przepaść między łamaniem programów komputerowych a dowodzeniem statkiem.

— Nie traktuj mnie z góry, ty arogancki draniu. Zdaję sobie z tego sprawę i właśnie dlatego chcę zadań ambitniejszych. Nie zależy mi na twojej funkcji. Niech działa tu prawo naturalnego następstwa. Domagam się pozycji starszego oficera, jeden szczebel niżej od ciebie by mnie zadowolił. Synekurka z dobrymi perspektywami po wylądowaniu. Na Końcu Podróży wykroję sobie, jak sądzę, małe ksiąstewko.

— Jak sądzę, Norquinco, sięgasz ponad siebie.

— Ponad siebie? Oczywiście, że tak. Inaczej ten cały szantaż byłby niepotrzebny.

Pomarańczowe światełko w korytarzu zbliżało się, słychać było również słaby turkot.

— Norquinco, zainstalowanie cię w brygadzie inspekcyjnej to jedno — miałeś odpowiednie przygotowanie — ale nie mogę cię wprowadzić na stanowisko oficera, bez względu na to, jakich użyję wpływów.

— To nie moja sprawa. Zawsze mi powtarzasz, jaki jesteś mądry. Teraz, Sky, musisz tylko wykorzystać swoją mądrość i umiejętności, ocenić sytuację i umożliwić mi przywdzianie munduru.

— Niektóre rzeczy są po prostu niemożliwe.

— Nie dla ciebie, Sky. Nie dla ciebie. A może chcesz mi sprawić zawód?

— Jeśli mi się nie uda…

— To wszyscy dowiedzą się, jakie masz plany w stosunku do spaczy. No i o tym, co przydarzyło się Ramirezowi. Czy Balcazarowi, skoro już wspominamy tamte sprawy. Nie mówiąc o larwie.

— Ty też jesteś w to wmieszany.

— Powiem, że tylko wypełniałem rozkazy. I dopiero niedawno zorientowałem się, do czego zmierzasz.

— Cały czas wiedziałeś.

— Ale inni nie muszą w to wierzyć.

Już miałem odpowiedzieć, ale hałas zbliżającego się pociągu zmusiłby mnie do podniesienia głosu. W naszą stronę sunął po szynie zestaw wagoników, powracających z sektora napędu. Obaj cofnęliśmy się i weszliśmy do najbliższej niszy, gdzie należało przeczekać, aż cały skład nas minie. Pociągi, jak wiele urządzeń na „Santiago”, były stare i niestarannie konserwowane. Działały, ale wymontowano z nich wiele mniej istotnych części, by zastosować je w innym sprzęcie. Nie naprawiano też zepsutych komponentów.

Staliśmy w milczeniu. Pociąg zbliżał się, wypełniał cały prześwit korytarza, z wyjątkiem wąskich szczelin przy ścianach. Zastanawiałem się, co w tym momencie chodzi po głowie Norquinco. Czy naprawdę uważa, że serio potraktuję jego szantaż?

Gdy wagoniki miały do nas trzy, cztery metry, pchnąłem Norquinco — padł jak długi na szynę.

Widziałem, jak pociąg uderzył w jego ciało; potem zniknęło mi z oczu. Po dłuższej chwili pociąg zwolnił; powinien się od razu zatrzymać, gdy odkrył przeszkodę, ale to zabezpieczenie już zapewne od wielu lat nie funkcjonowało.

Rozległo się buczenie pracującego silnika i rozszedł się zapach ozonu.

Wydostałem się z niszy; gdyby pociąg jechał, byłoby to niemożliwe, ale teraz przecisnąłem się obok wagoników. Miałem nadzieję, że moje ruchy nie spowodują ponownego uruchomienia składu, bo zostałbym zgnieciony.

Dotarłem do czoła pociągu, spodziewając się, że pod wagonem zobaczę zmiażdżone szczątki Norquinco. Ale on leżał obok szyny, a rozbita skrzynka z narzędziami utkwiła pod wagonem.

Uklęknąłem, by go obejrzeć. Otrzymał uderzenie prosto w głowę, skórę miał rozerwaną, krew się lała, ale czaszka była chyba cała. Oddychał, choć stracił przytomność.

Wpadłem na pewien pomysł. Norquinco mi zawadzał. I tak musiał kiedyś umrzeć — prawdopodobnie dość szybko — ale mój pomysł wydał mi się bardzo kuszący, romantyczny, choć niebezpieczny. Potrzebowałem przynajmniej trzydziestu minut. Opóźnienie pociągu zostanie zauważone. Ale czy ktoś od razu zadziała? Wątpliwe. Transport często zawodził. Uśmiechnąłem się — zostałem władcą miniaturowego państwa, ale nie udało mi się zorganizować punktualnej kolei.

Upewniwszy się, że skrzynka blokuje szyny, podniosłem Norquinco i zaciągnąłem go w górę do szóstego węzła. Nie było to łatwe, choć jako sześćdziesięciolatek miałem krzepę trzydziestolatka, a Norquinco stracił już młodzieńcze gabaryty.

W tym węźle znajdowało się sześć pierścieni spalnych — sześćdziesięciu spaczy, niektórzy martwi. Usiłowałem sobie przypomnieć ich wiek i płeć. Z pewnością któryś z nich ma około sześćdziesiątki i mógłby uchodzić fizycznie za Norquinco, zwłaszcza jeśli po ponownym wyreżyserowaniu kolejowego dramatu głowa denata zostanie całkowicie zmiażdżona.