Выбрать главу

Równie silnie mogłem nienawidzić Tannera. Przecież zabił Gittę.

Nie: to my zabiliśmy Gittę.

Dotarła do mnie żelazna logika tego faktu. Mieliśmy wspólną pamięć, przeplatające się wątki przeszłości. Wspomnienia Tannera nie były tożsame z moimi, ale teraz, gdy nosiłem je w swojej głowie, nie mogłem się całkowicie uwolnić od ich wpływu. Zabiłem Gittę — zgodnie ze swoją pamięcią zrobiłem to własnoręcznie; pamiętałem, że zabiłem najdroższą mi istotę. Było znacznie gorzej. Zbrodnie Tannera nie dały się nawet porównać z tymi, o których pamięć stłumiłem, zagrzebałem i ukryłem pod wspomnieniami Tannera — teraz wylewały się z mojej świadomości. Nadal czułem się jak Tanner, czułem, że jego przeszłość jest tą właściwą, ale na tyle poznałem prawdę, by wiedzieć, że to tylko iluzja, która z czasem stanie się coraz mniej przekonująca, i że w istocie przeszłość i wspomnienia Cahuelli są przypisane do tego ciała. Zresztą na tym też się nie kończyło, gdyż sam Cahuella stanowił tylko powłokę nałożoną na jeszcze głębszą warstwę wspomnień.

Nie chciałem o tym myśleć, ale widziałem, do czego to wszystko zmierza.

Ukradłem wspomnienia Tannera, przez pewien czas myślałem, że jestem Tannerem. Potem, gdy odrzucałem to przebranie, zaczynałem odczuwać skutki działania wirusa indoktrynacyjnego, katalizatora odsłonięcia głębszych warstw pamięci. Zaczęły mnie nachodzić obrazy z mojej ukrytej historii, historii, która ciągnęła się od wieków.

Od epoki Skya Haussmanna.

Gdy to sobie uświadomiłem, coś się we mnie załamało. Kolana się pode mną ugięły, padłem na mokry grunt i ogarnęły mnie mdłości. Upuściłem telefon — leżał teraz koło mnie do góry ekranikiem, na którym ciągle widniała lekko zdziwiona twarz Tannera.

— Coś się stało? — spytał.

— Amelia — szepnąłem do telefonu, potem powtórzyłem jej imię wyraźniej: — Amelia jest z tobą? Oszukałeś ją.

— Powiedzmy, że okazała się bardzo użyteczna.

— Nie wie, co zamierzasz zrobić? Tannera to rozbawiło:

— To naiwna duszyczka. Wiesz, że miała co do ciebie wątpliwości. Gdy opuściłeś Idlewild, zdała sobie sprawę z pewnych nieprawidłowości w twoim kodzie genetycznym, co uznała za dowód wrodzonej choroby. Usiłowała się z tobą skontaktować, ale stałeś się już nieuchwytny. — Znów się uśmiechnął. — W tym czasie odżyłem i odzyskałem swoje umiejętności. Pamiętałem, kim jestem i dlaczego znalazłem się na statku lecącym ze Skraju Nieba. Pamiętałem, że cię ścigam, bo ukradłeś mi tożsamość i pamięć. Oczywiście nie powiedziałem o tym Amelii. Powiedziałem jej tylko, że jesteśmy braćmi i że byłeś po prostu nieco zdezorientowany. Takie nieszkodliwe oszustwo. Nie możesz mieć mi tego za złe.

To prawda. Ja również oszukałem Amelię, gdyż miałem nadzieję, że da mi namiary na Reivicha.

— Puść ją — zażądałem. — Nic dla ciebie nie znaczy.

— Mylisz się. Ona stanowi dodatkowy motyw, byś tu przybył. Dodatkowy powód, byśmy się spotkali, Cahuello.

Jego twarz znieruchomiała na chwilę, po czym połączenie się urwało. Stałem w deszczu. Oddałem aparat Zebrze.

— A druga rana? — spytała, gdy mknęliśmy jej samochodem przez miasto. — Powiedziałeś, że Tanner stracił stopę, ale nie znalazłeś żadnych śladów. Jednak nie tylko tego kazałeś Mikserom szukać u siebie. — Pokręciła głową. — Chciałabym nadal mówić do ciebie „Tanner”. Niełatwo zwracać się do kogoś, kto wypiera się własnego imienia.

— Zapewniam cię, że mi też jest trudno z tego powodu konwersować.

— Powiedz nam o drugim urazie. Nabrałem tchu. Czekało mnie najtrudniejsze.

— Tanner strzelił do kogoś… do Cahuelli, człowieka, dla którego pracował.

— To ładnie z jego strony — rzekła Chanterelle.

— Nie, to nie tak. Tanner, strzelając, w istocie wyświadczył temu człowiekowi przysługę. Było to jak podczas porwania zakładników. Tanner musiał strzelić przez niego, by… — głos mi się załamał — …zabić rewolwerowca, który trzymał nóż na gardle żony Cahuelli. Strzał nie miał zabić Cahuelli i Tanner wiedział, że promień ma taki kąt, że nie spowoduje u niego poważnych obrażeń.

— I co?

— Tanner strzelił.

— I udało się? — spytała Zebra.

Oczami duszy widziałem, jak Gitta pada na podłogę nie z powodu ciosu nożem, lecz po niecelnym strzale Tannera.

— Mężczyzna żył — powiedziałem po paru sekundach. — Tanner, jako zawodowy zabójca, doskonale znał anatomię. Uczą ich, w który organ trzeba mierzyć, by zabić. Te wiedzę można też odwrócić: jak znaleźć najbezpieczniejszą drogę promienia, by przeszedł przez ciało.

— Mówisz o tym jak o operacji chirurgicznej — zauważyła Chanterelle.

— Bo to tak wygląda.

Powiedziałem im, że skanowanie u Miksera wykazało podłużną, zaleczoną ranę biegnącą na wskroś, pokrywającą się z drogą promienia wchodzącego w plecy i niegroźnie opuszczającego ciało w okolicy brzucha. Na obrazie rana przypominała smugę dyssypacyjną samolotu.

— Ale to oznacza… — wtrąciła Zebra.

— Dokończę za ciebie. To oznacza, że jestem tym człowiekiem, dla którego pracował Tanner Mirabel. Jestem Cahuellą.

— Pogarsza mu się! — stwierdził Quirrenbach.

— On tego nie zmyśla — oznajmiła Zebra. — Byłam razem z nim u Miksera.

Odwróciłem się do Chanterelle.

— Widziałaś, jakim zmianom genetycznym poddano moje oczy. Cahuella zamówił to sobie u Ultrasów. Lubił polować.

Było w tym jeszcze coś. Cahuella chciał widzieć w nocy, bo nie cierpiał ciemności od czasu, gdy jako malec, samotny i zapomniany, siedział w ciemnym przedszkolu.

— Mówisz o Cahuelli jak o osobie trzeciej — zauważyła Zebra. — Dlaczego? Nie jesteś pewien, że ty to on?

Pokręciłem głową, pamiętając, jak klęczałem w deszczu. Wszystkie punkty odniesienia zniknęły. Miałem poczucie całkowitej dezorientacji, ale udało mi się je opanować, zbudować rusztowania, wprawdzie chwiejne, lecz przynajmniej umożliwiające mi funkcjonowanie w teraźniejszości.

— W zasadzie tak. Ale jego wspomnienia są we mnie poszatkowane i nie bardziej wyraziste od wspomnień Tannera.

— Powiedzmy wprost: nie masz pojęcia, kim jesteś — powiedział Quirrenbach.

— Przeciwnie — odparłem, zdziwiony własnym spokojem. — Jestem Cahuellą. Teraz mam całkowitą pewność.

— Tanner chce cię zabić, mimo że kiedyś byliście sobie bliscy? — spytała Zebra, gdy opuściliśmy samochód przy hali dworcowej.

Przed oczami migały mi urywane obrazy, jakby oświetlone lampą stroboskopową: biały pokój, na podłodze klęczy nagi mężczyzna; każda następna klatka była nieco wyraźniejsza od poprzedniej.

— Stało się coś bardzo złego — rzekłem. — Człowiek, którym jestem… Cahuellą… zrobił coś bardzo złego Tannerowi. Nie mogę winić Tannera, że chce się zemścić.

— Nie winię ani jego, ani ciebie, skoro ty, Tanner, zastrzeliłeś go — powiedziała Chanterelle.

Skrzywiła się. Ale czy mogłem się dziwić? Połapanie się w tych wszystkich posplatanych warstwach tożsamości i pamięci było jak odtwarzanie wzorów skomplikowanego gobelinu.

— Tanner chybił — rzekłem. — Strzał miał ocalić żonę Cahuelli, a okazało się, że w końcu ją zabił. To mogła być pierwsza i ostatnia pomyłka w jego karierze. I tak nieźle. Wszystko, co robił, robił pod wrażeniem tamtej chwili.