Выбрать главу

— Nie, ale na pewno okaże się interesujące. Zakładając oczywiście, że on jest tym, kim jest według ciebie, a ty jesteś tym, za kogo się podajesz.

— Jeden z nas albo obaj możemy próbować cię zabić.

— A ty?

Znakomite pytanie, celne. Żeby dać mu satysfakcję, udałem, że przez chwilę się zastanawiam.

— Nie, Argent. Raz to zrobiłem, ale wtedy nie wiedziałem, kim jestem. Odkrycie, że nie jestem tym, za kogo się uważałem, zmieniło różne priorytety.

— Jeśli jesteś Cahuellą, to moi ludzie zabili ci żonę. — Głos miał słaby, piskliwy, jak u dziecka. — W takim razie tym bardziej chciałbyś mnie zabić.

— Tanner zabił żonę Cahuelli — powiedziałem. — Chciał ją uratować, ale to nie zmienia faktu.

— Więc w końcu jesteś Cahuellą czy nie?

— Mogłem być. Kiedyś. Teraz Cahuella nie istnieje. — Twardo patrzyłem w ekran. — Szczerze mówiąc, nikt chyba nie zamierza go opłakiwać.

Reivich wydął usta z odrazą.

— Broń Cahuelli zmasakrowała moją rodzinę. Handlował uzbrojeniem, przez co zginęli moi najbliżsi. Za to z przyjemnością poddałbym go torturom.

— Zabicie Gitty to dla niego większe tortury niż kłucie nożem i przykładanie elektrod.

— Tak bardzo ją kochał?

Szukając odpowiedzi, sprawdziłem swoje wspomnienia.

— Nie wiem. — Tylko tyle potrafiłem stwierdzić. — Ten człowiek był zdolny do wielu rzeczy. Wiem tylko, że Tanner kochał ją przynajmniej tak mocno, jak Cahuella.

— Ale Gitta rzeczywiście umarła. Co to znaczyło dla Cahuelli?

— Stał się pełen nienawiści — odparłem. Przypomniałem sobie biały pokój, niewyraźnie, jak koszmar nocny, nie dający się odtworzyć w umyśle po obudzeniu. — Ale wyładował tę nienawiść na Tannerze.

— Tanner jednak przeżył?

— Po części — rzekłem. — Jednak niekoniecznie ta część, którą uważamy za ludzką.

Reivich zamilkł na minutę. Najwyraźniej nasza rozmowa sprawiała mu trudność.

— Gitta — odezwał się wreszcie. — Ona jedyna była w tym wszystkim niewinna, prawda? Ona jedyna nie zasłużyła na swój los.

Tego nie dało się podważyć.

* * *

Puste wnętrze Azylu było stale pogrążone w mroku, jak zaciemnione miasto. W odróżnieniu od Chasm City tutaj wprowadzono to specjalnie, postanowieniem osób, które rościły sobie pretensje właścicieli. Nie istniała tu rodzima ekologia. We wnętrzu brakło atmosfery — unosiły się tylko gazy śladowe; w ściany gęsto wbudowano hermetycznie zamknięte komory bez okien, połączone kichami rur. Rury słabo świeciły — stanowiło to jedyne źródło oświetlenia i gdyby nie poprawiona fizjologia moich oczu, chyba nic bym tu nie widział.

Miało się wrażenie, że cała przestrzeń brzęczy nieokiełznaną energią; w kościach wyczuwało się drżenie. Staliśmy na galerii oddzielonej hermetyczną szybą, mimo to wydawało mi się, że stoję w wielkiej, mrocznej elektrowni, gdzie wszystkie generatory pracują pełną parą.

Reivich dał bezpiece pozwolenie i wpuszczono mnie, ale pod warunkiem, że wszyscy zostaniemy do niego odeskortowani. To wzbudziło moją nieufność — traciłem kontrolę nad sytuacją — ale nie mieliśmy wyboru i musieliśmy całkowicie zastosować się do życzeń Reivicha. Tu, na jego terytorium, pogoń się kończyła. Hokus-pokus! i to przestaje być pogonią za Reivichem.

Może za Tannerem.

Może za mną.

Azyl był niewielki i bez trudności dawał się przejść od końca do końca. Pomagała słaba grawitacja, generowana przez niespieszne obroty habitatu. Poprowadzono nas jednym z tuneli — rurą z dymnego grubego szkła trzymetrowej szerokości. Po drodze szklane źrenice otwierały się i zamykały. Czuliśmy się gnani jak pokarm przesuwający się przez gardło. Szliśmy wzdłuż głównej osi wrzeciona, grawitacja rosła wraz z odległością od szpica, ale nawet w przybliżeniu nie osiągała jednego g. Mroczne konstrukcje Azylu piętrzyły się nad nami jak ściany kanionu i odnosiło się wrażenie, że to miejsce wyludnione. Klienci Azylu wymagali całkowitej dyskrecji, nawet wobec sobie podobnych.

— Czy Reivicha już zmapowano? — Dotychczas nie zadałem tego oczywistego pytania. — Przecież po to tu przybył.

— Jeszcze nie — odparł Quirrenbach. — Najpierw należy przejść rozmaite testy fizjologiczne, by zapewnić optymalny proces mapowania. Na przykład badanie chemii błony komórkowej, własności neurotransmiterów, struktury tkanki glejowej, objętości krwi w mózgu. Widzisz, mapuje się człowieka tylko raz.

— Reivich zamierza się poddać pełnemu destrukcyjnemu skanowaniu?

— Coś zbliżonego. Uważa się, że tylko tak można uzyskać największą rozdzielczość.

— Gdy zostanie zeskanowany, nie musi się przejmować takimi przykrościami jak Tanner.

— O ile Tanner nie pójdzie w jego ślady.

Zaśmiałem się, ale natychmiast pojąłem, że Quirrenbach nie żartuje.

— Gdzie według ciebie jest teraz Tanner? — spytała Zebra. Szła obok mnie po lewej, stukając obcasami o podłogę; wydłużone odbicie jej ciała na ścianie wyglądało jak tańczące nożyce.

— Tam gdzie Reivich ma na niego baczenie. Mam nadzieję, że wraz z Amelią.

— Czy można jej ufać?

— Być może jest jedyną osobą, która żadnego z nas nie oszukała. Przynajmniej umyślnie — stwierdziłem. — Jednego jestem pewien: Tanner będzie ciągnął Amelię ze sobą, aż przestanie mu być potrzebna. A chwila ta może przyjść bardzo prędko i dziewczyna znajdzie się wówczas w poważnym niebezpieczeństwie.

— Przyleciałeś tu, by ją ratować? — spytała Chanterelle.

Chciałem potwierdzić, wydobyć odrobinę szacunku dla samego siebie, udać, że jestem istotą ludzką zdolną nie tylko do nikczemności. Może zresztą było w tym ziarno prawdy, może głównie z powodu Amelii tu przybyłem, choć wiedziałem, że Tannerowi na tym zależało. Amelia jednak nie była moim głównym motywem, a teraz nie chciałem już więcej kłamać, przynajmniej przed sobą.

— Jestem tu, by skończyć, co zaczął Cahuella — oznajmiłem. — I tyle.

* * *

Tunel z dymnego szkła znów się wznosił ku drugiemu szpicowi Azylu, przebijając ciemny bok jednej z hermetycznych budowli. Przy końcu tego odcinka drogę w tunelu przegradzały źreniczne, błyszczące czarne drzwi, teraz zamknięte. Nie było widać, co jest za nimi.

Podszedłem do drzwi i przyłożyłem policzek do twardego metalu. Nasłuchiwałem.

— Reivich?! — zawołałem. — Jesteśmy tu. Otwórz!

Przegroda się rozwarła z większym dostojeństwem niż poprzednie.

Chłodne zielone, mdłe światło wylewało się na nas z rozwartych łuków. Nagle z całą wyrazistością dotarł do mnie fakt, że ani ja, ani nikt z mojej grupy nie miał broni. W mgnieniu oka mogłem zginąć i nawet bym sobie z tego nie zdawał sprawy. Wchodziłem do jaskini człowieka, który z mojej strony mógł się obawiać wszystkiego i nie miał powodu, by mi ufać. Kto tu był większym głupcem: Reivich czy ja? Nie mogłem tego teraz ocenić. Wiedziałem tylko, że chcę jak najszybciej wydostać się z Azylu.

Drzwi otworzyły się na całą szerokość, odsłaniając wyłożony brązem przedpokój. Z sufitu zwisały zielone lampy. Złocone płaskorzeźby widniały wzdłuż ścian, tworząc podobne formuły matematyczne jak te, które widziałem na ekranie podczas rozmowy z Reivichem; zaklęcia, zdolne rozbić umysł na ciąg zer i jedynek, na czyste liczby.

Bez wątpienia on tu był.

Drzwi za nami zamknęły się, a z przodu otworzyły inne do znacznie większego pomieszczenia, przypominającego wnętrze katedry. Było zalane złotawym światłem, ale odległe zakątki nikły w cieniu. Lekką wklęsłość podłogi podkreślała posadzka w srebrno-brązową jodełkę.