Nacisnąłem spust, poczułem delikatny odrzut broni. Pocisk minął Tannera o parę cali. Ponownie wymierzyłem i nacisnąłem spust.
Pistolet nie zareagował.
Tanner rzucił się na mnie, dla pewności jeszcze kopnął pistolet. Nagiął mnie do podłogi i zwycięsko przydusił kolanami. Siłowaliśmy się — próbowałem dźgnąć go końcem noża, wystającym z mej dłoni.
Uchwycił mnie za nadgarstek powyżej przedziurawionej na przestrzał dłoni i przez sekundę się uśmiechał. Wygrał. Już to wiedział. Wystarczyło, żeby wyszarpnął nóż tkwiący w mojej dłoni i zadał mi cios.
Kątem oka widziałem ciało Reivicha, rozchylone usta, złotawe światło odbite w paru pozostałych zębach.
Przypomniało mi się, jak stukał palcami o zęby.
W końcu przypomniałem sobie, co jeszcze Cahuella nabył od Ultrasów, że modyfikacja dotyczyła nie tylko wzroku; kupił dodatkowe wspomaganie umiejętności myśliwskich, o których nigdy nie wspomniał Tannerowi Mirabelowi.
Jaki pożytek masz z nocnego polowania, jeśli nie możesz zabić tego, co udało ci się złapać?
Szeroko rozwarłem szczęki; szerzej, niż pozwalała na to anatomia człowieka. Miałem wrażenie, że dysponuję dodatkowym mięśniem, z którego istnienia dotychczas nie zadawałem sobie sprawy, mięśniem przyczepionym wysoko do podniebienia. Coś bezboleśnie łupnęło mi w szczęce.
Zdrowym ramieniem otoczyłem głowę Tannera i obróciłem ku sobie jego twarz. On tymczasem usiłował wyszarpnąć nóż, sądząc, że mu się na coś przyda.
Spojrzał w moje usta i wtedy musiał to zobaczyć.
— Za chwilę umrzesz — powiedziałem. — Rozumiesz teraz: nie tylko wzrok węża kupiłem od Ultrasów.
Poczułem, jak uaktywniają się moje gruczoły jadowe, pompują truciznę kanalikami wydrążonymi w wystających kłach.
Przyciągnąłem Tannera, jakby w ostatnim braterskim uścisku.
I zatopiłem zęby w jego w szyi.
EPILOG
Stałem i długo patrzyłem przez okno.
Kobieta siedząca w moim biurze sądziła chyba, że już o niej zapomniałem. W sięgającej od podłogi do sufitu szybie widziałem odbicie jej twarzy. Czekała, bym odpowiedział na pytanie, które mi właśnie zadała. Nie zapomniałem ani o niej, ani o pytaniu. Zastanawiałem się tylko, jak to jest, że coś, co kiedyś wydało mi się takie obce, teraz jest tak znajome.
Miasto nie zmieniło się zbytnio od mojego przybycia.
Zatem to ja się zmieniłem.
Deszcz padający z Moskitiery chlapał na szybę ukośnymi ciężkimi bazgrołami. Mówiono, że w Chasm City deszcz nigdy nie ustaje. Może i prawda, ale to stwierdzenie nie wyrażało wszystkich niuansów, do jakich zdolny był deszcz. Czasami padał prosto i delikatnie jak chłodna wysokogórsko czysta mgła. Kiedy indziej, gdy wokół rozpadliny otwierały się tamy parowe i wysyłały na miasto nawałnice zmian ciśnienia, deszcz atakował z ukosa, biczował, lizał kwasem jak defoliant.
— Panie Mirabel… — powiedziała. Odwróciłem się od okna.
— Przepraszam. Zapatrzyłem się. Na czym skończyliśmy?
— Opowiadał pan o Skyu Haussmannie, o tym, jak według pana…
Słyszała większość tego, co dotychczas chciałem ludziom powiedzieć, że — według mnie — Sky wynurzył się z ukrycia i stworzył dla siebie nowe życie jako Cahuella. To dziwne, że w ogóle o tych sprawach mówiłem — tym bardziej do potencjalnej nowej pracownicy — ale lubiłem ją, a ona bardzo chętnie mnie słuchała. Wysączyliśmy parę kieliszków pisco — kobieta również pochodziła ze Skraju Nieba — i tak nam mijał czas.
— No więc — przerwałem jej — w co jest pani gotowa uwierzyć?
— Nie jestem pewna, panie Mirabel. Jak pan się o tym wszystkim dowiedział, jeśli mogę spytać?
— Spotkałem Gittę — odparłem. — Powiedziała mi coś, co mnie przekonało, że Constanza mówiła prawdę.
— Sądzi pan, że Gitta pierwsza odkryła, kim jest Cahuella? Nim odkryli to inni?
— Tak. Prawdopodobnie natknęła się na dokumenty Constanzy i to doprowadziło ją do Cahuelli, choć od przypuszczalnej egzekucji Skya upłynęły przynajmniej dwa wieki.
— A gdy go znalazła?
— Spodziewała się zobaczyć potwora, ale okazało się, że ten człowiek nie jest potworem. Nie był tą samą osobą, jaką znała Constanza. Gitta próbowała wzbudzić w sobie nienawiść do niego, lecz nie mogła.
— A co ją upewniło, że ma do czynienia właśnie z nim?
— Sądzę, że imię. Zaczerpnął je z legendy o „Caleuche”, statku-widmie. Cahuella to imię statkowego delfina. To łącznik Skya z przeszłością, od której nie mógł się całkowicie odciąć.
— Dość interesująca teoria. Wzruszyłem ramionami.
— Może tylko tyle. Proszę mi wierzyć, że jeśli pobędzie tu pani przez jakiś czas, usłyszy pani dziwniejsze historie.
Kobieta od niedawna bawiła na Yellowstone. Jak ja, była żołnierzem, ale nie wysłano jej tu, by załatwiła jakąś sprawę — trafiła na planetę przez „pomyłkę urzędniczą”.
— Jak długo pan tu jest, panie Mirabel?
— Sześć lat.
Spojrzałem w panoramiczne okno. Widok miasta nie zmienił się zbytnio od mego powrotu z Azylu. Gąszcz Baldachimu ciągnął się jak przekrój przez ludzkie płuca — czarna plątanina na tle brązowej Moskitiery. Zapowiadano jej czyszczenie w następnym roku.
— Sześć lat to długo.
— Nie dla mnie.
Wtedy pomyślałem o chwili, w której odzyskałem przytomność w Azylu. Prawdopodobnie zemdlałem z powodu upływu krwi z rany, zadanej mi przez Tannera, choć samego zranienia prawie nie czułem. Rozerwano mi ubranie, zaaplikowano turkusową maść leczniczą na ranę ciętą, tam gdzie nóż wszedł w ciało. Leżałem na kanapie, a smukły serwitor cały czas mnie obserwował.
Moje ciało pokrywały sińce, każdy oddech sprawiał ból. Usta były jakieś dziwne, jakby już nie należały do mnie.
— Tanner?
To głos Amelii. Przesunęła się tak, bym ją mógł zobaczyć. Anielska twarz wyglądała jak wówczas, gdy zobaczyłem Amelię po ożywieniu w habitacie Żebraków.
— To nie moje imię — powiedziałem trochę zaskoczony, gdy mój głos wydał mi się zupełnie normalny, jeśli nie liczyć lekkiej chrypki. Miałem przedtem wrażenie, że moje usta nie będą w stanie podołać tak subtelnej czynności jak mowa.
— Rozumiem, ale znam cię tylko pod takim imieniem, więc niech na razie tak zostanie.
Byłem za słaby, by się spierać.
— Uratowałaś mnie — powiedziałem. — Winien ci jestem podziękowania.
— Chyba uratowałeś się sam — odparła. Pokój był znacznie mniejszy od pomieszczenia, w którym umarł Reivich, ale oświetlono go tym samym odcieniem jesiennego złota, a na ścianach wyryto te same skomplikowane symbole matematyczne, które widziałem w wielu miejscach Azylu. — Co się z tobą stało, Tanner, że byłeś zdolny zabić człowieka w taki sposób?
Pytanie zawierało oskarżenie, ale z tonu, jakim zostało zadane, wnioskowałem, że kobieta mnie nie obwinia. Amelia zorientowała się zapewne, że nie w pełni byłem odpowiedzialny za straszne czyny ze swojej przeszłości, tak jak człowiek po obudzeniu nie jest odpowiedzialny za to, co popełnia we śnie.
— Człowiek, którym byłem, był myśliwym — powiedziałem.
— Ten, o którym opowiadałeś? Cahuella? Skinąłem głową.
— Dysponował różnymi sztuczkami, między innymi w oczach miał geny węża. Chciał mieć umiejętność polowania w nocy na zwierzęta, na równych z nimi warunkach. Myślałem, że posunął się tylko do tego, ale bardzo się myliłem.