W ogrodzie podniosłem samolot, nic mu się, na szczęście, nie stało. Ludeczka zapytała:
- No i co będziemy robić?
- Albo ja wiem? - odpowiedziałem. - Chciałaś patrzeć na kwiaty, to patrz, jest ich cała masa.
Ale Ludeczka powiedziała, że gwiżdże na kwiaty i że są do luftu. Miałem ochotę dać jej po nosie, ale nie odważyłem się, bo okno salonu wychodzi na ogród, a w salonie siedziały mamy.
- Nie mam tu zabawek - powiedziałem. - Mam tylko futbolówkę, jest w garażu.
Ludeczka powiedziała, że to dobra myśl. Poszliśmy po futbolówkę, a mnie było głupio, bałem się, co to będzie, jak koledzy zobaczą, że gram z dziewczyną.
- Stań między drzewami - powiedziała Ludeczka - i staraj się zatrzymać piłkę.
Rozśmieszyło mnie to, ale potem Ludeczka wzięła rozmach i - trach! - strzeliła jak szatan. Nie udało mi się zatrzymać piłki i piłka zbiła szybę w oknie garażu.
Mamy wybiegły z domu. Moja mama zobaczyła rozbitą szybę i natychmiast zrozumiała, jak to było.
- Mikołaju - powiedziała. - Zamiast bawić się w brutalne gry, zrobiłbyś lepiej, gdybyś zajął się gościem, szczególnie jeśli jest tak miły, jak Ludeczka.
Spojrzałem na Ludeczkę, ale ona stała przy grządkach i wąchała begonie.
Wieczorem nie dostałem deseru, ale to nic; Ludeczka jest fajna, jak urośniemy, pobierzemy się. Ona ma fantastyczny strzał!
WITAMY PANA MINISTRA
Wszystkim nam kazano zejść na podwórze i przyszedł dyrektor.
- Drogie dzieci - powiedział. - Mam przyjemność zakomunikować wam, że przejeżdża przez nasze miasto pan minister i zaszczyci odwiedzinami naszą szkołę. Wiecie z pewnością, że pan minister to nasz dawny uczeń. Jest to dla was przykład, który dowodzi, że pracując wytrwale, można osiągnąć najwyższe cele. Zależy mi na tym, żeby ta wizyta zostawiła panu ministrowi niezapomniane wrażenie, i liczę, że mi w tym pomożecie.
I dyrektor kazał Kleofasowi i Joachimowi stanąć w kącie, bo się bili.
Następnie dyrektor zwołał wszystkich profesorów i wychowawców i powiedział im, że ma wspaniałe pomysły, jak przyjąć ministra. Na początek zaśpiewa się Marsyliankę, a potem trzech maluchów podejdzie do ministra i wręczy mu kwiaty. Naprawdę, ten nasz dyrektor ma fajne pomysły! To dopiero będzie niespodzianka dla ministra! Na pewno żadnych kwiatów nie oczekuje. Nasza pani wyglądała na niespokojną, nie mam pojęcia dlaczego. Uważam, że ostatnio nasza pani zrobiła się bardzo nerwowa.
Dyrektor powiedział, żeby od razu zacząć próbę, i byliśmy okropnie z tego zadowoleni, bo upiekła się nam lekcja. Panna Vanderblergue - która uczy śpiewu - kazała nam śpiewać Marsyliankę. Zdaje się, że to nie poszło zbyt dobrze, chociaż robiliśmy okropny hałas. Trochę co prawda wyprzedziliśmy starszaków. Oni byli przy „dniu chwały, który nadchodzi”, a my już przy drugim „skrwawionym sztandarze, który się wznosi”, poza Rufusem, który nie zna słów i śpiewał „tralala”, i Alcestem, który nie śpiewał, bo właśnie zajadał rogalik. Panna Yonderblergue wymachiwała rękami jak wiatrak, żeby nas uciszyć, a potem zamiast skrzyczeć starszaków, że się spóźniają, skrzyczała nas, a przecież myśmy byli pierwsi na mecie, więc to było niesprawiedliwie. Możliwe, że to Rufus zdenerwował pannę Vanderblergue, bo kiedy on śpiewa, to zamyka oczy, więc nie widział, że trzeba już przestać, i dalej śpiewał „tralala”. Nasza pani powiedziała coś dyrektorowi i pannie Vanderblergue, a potem dyrektor nam powiedział, że tylko starsi koledzy będą śpiewać, a mali mają udawać, że śpiewają.
Spróbowaliśmy i poszło bardzo dobrze, było o wiele mniej hałasu, a dyrektor powiedział Alcestowi, że nie musi się tak wykrzywiać udając, że śpiewa, a Alcest odpowiedział, że on nie udaje, że on je, i dyrektor ciężko westchnął.
- No więc dobrze - powiedział dyrektor. - Po Marsyliance trzej malcy podejdą do pana ministra.
Dyrektor popatrzył na nas i wybrał Euzebiusza, Ananiasza, który jest pierwszym uczniem i pieszczoszkiem naszej pani, i mnie.
- Szkoda, że to nie są dziewczynki - powiedział dyrektor - można by je ubrać na niebiesko, biało i czerwono albo, jak to się robi czasami, zawiązać im we włosach kolorowe kokardy - to wygląda nadzwyczaj efektownie.
- Jak mi się zawiąże kolorową kokardę we włosach, to zrobię drakę - powiedział
Euzebiusz.
Dyrektor odwrócił prędko głowę i spojrzał na Euzebiusza jednym okiem szeroko otwartym, a drugim zupełnie malutkim, bo na to oko nasunął brew.
- Coś ty powiedział? - zapytał dyrektor i wtedy nasza pani powiedziała bardzo szybko:
- Nic, panie dyrektorze, on tylko kaszlał.
- Wcale nie, proszę pani - powiedział Ananiasz - ja słyszałem, on powiedział...
Ale pani nie dała mu skończyć, powiedziała, że nikt się go nie pyta.
- Właśnie, ty wstrętny skarżypyto - powiedział Euzebiusz - nikt się ciebie nie pyta.
Ananiasz zaczął płakać, powiedział, że go nikt nie lubi, że jest bardzo nieszczęśliwy, że źle się czuje, że wszystko powie swojemu tacie i że wtedy dopiero zobaczymy, i pani powiedziała Euzebiuszowi, żeby się nie odzywał bez pozwolenia, i dyrektor przesunął ręką po twarzy, jakby chciał ją obetrzeć, i zapytał pani, czy ta mała wymiana zdań jest już skończona i czy on może mówić dalej. Pani zrobiła się całkiem czerwona i wyglądała z tym bardzo ładnie
- jest prawie taka ładna jak moja mama, tylko że u nas w domu to raczej tata robi się czerwony.
- Dobrze - powiedział dyrektor. - Tych trzech chłopaczków podejdzie do pana ministra i poda mu kwiaty. Chciałbym mieć na próbę coś, co przypomina bukiet.
Rosół, nasz wychowawca, powiedział:
- Mam myśl, panie dyrektorze; zaraz przyjdę.
Pobiegł i wrócił z trzema miotełkami od kurzu z piórek. Dyrektor miał trochę zdziwioną minę, ale potem powiedział, że na próbę to ujdzie. Rosół dał każdemu z nas miotełkę - Euzebiuszowi, Ananiaszowi i mnie.
- A teraz, dzieci - powiedział dyrektor - wyobraźmy sobie, że ja jestem panem ministrem, a wy zbliżacie się do mnie i dajecie mi miotełki.
Zrobiliśmy tak, jak nam kazał dyrektor, i daliśmy mu miotełki. Dyrektor trzymał
miotełki w rękach, ale nagle rozgniewał się. Spojrzał na Gotfryda i powiedział:
- Ty, tam w szeregu, widzę, że się śmiejesz. Może nam powiesz, co cię tak rozbawiło, żebyśmy i my mogli się pośmiać.
- Z tego, co pan powiedział, panie dyrektorze, że dobrze by było zawiązać kokardy na głowach Mikołaja, Euzebiusza i tego wstrętnego pieszczoszka Ananiasza!
- Chcesz w zęby? - zapytał Euzebiusz.
- Mam cię w nosie - powiedziałem do Gotfryda i Gotfryd dał mi kuksańca.
Zaczęliśmy się bić i inni koledzy też, oprócz Ananiasza, który się rzucił na ziemię i krzyczał, że on nie jest wstrętny pieszczoszek, że nikt go nie lubi i że jego tata poskarży się ministrowi. Dyrektor machał swoimi miotełkami i krzyczał:
- Uspokójcie się! Uspokójcie się!
Wszyscy biegali, pannie Vanderblergue zrobiło się słabo - była pyszna zabawa!