Выбрать главу

Ja wolę historie o kowbojach, ale ciocia Pulcheria na każde moje urodziny przynosi mi książki o niedźwiadkach, o zajączkach, o kotkach i o różnych małych zwierzątkach.

Widocznie ciocia Pulcheria lubi takie historie.

Właśnie czytałem o wstrętnym wilku, który chciał zjeść niedźwiadka, kiedy weszła mama, a za nią Alcest. Alcest to ten mój kolega, co jest bardzo gruby i ciągle je.

- Mikołaju - powiedziała mama - twój przyjaciel Alcest przyszedł do ciebie z wizytą; prawda, jaki on miły?

- Dzień dobry, Alcest - powiedziałem - to fajnie, żeś przyszedł.

Mama zaczęła mówić, że nie należy co chwila powtarzać słowa „fajnie”, ale kiedy zobaczyła pudełko, które Alcest trzymał pod pachą, przerwała i zapytała:

- Co ty tam masz, Alcest?

- Czekoladki - odpowiedział Alcest.

Wtedy mama powiedziała, że Alcest jest bardzo miły, ale że prosi, żeby mnie nie dawał czekoladek, bo jestem na diecie. Alcest powiedział mamie, że nie ma zamiaru dawać mi czekoladek, że je przyniósł dla siebie, żeby samemu je zjeść, i jeżeli ja chcę jeść czekoladki, no to mogę pójść i sobie kupić, no bo co! Mama spojrzała na Alcesta trochę zdziwiona, westchnęła, powiedziała, żebyśmy byli grzeczni, i wyszła. Alcest usiadł przy moim łóżku, patrzył na mnie, nic nie mówił i jadł czekoladki. Miałem na nie okropną ochotę.

- Alcest - powiedziałem - dasz mi czekoladkę?

- Przecież jesteś chory - odpowiedział Alcest.

- Wcale nie jesteś fajny kolega - powiedziałem mu.

Alcest powiedział, że nie należy mówić „fajny”, i wpakował od razu dwie czekoladki do ust, no więc pobiliśmy się.

Mama przybiegła bardzo niezadowolona. Rozdzieliła nas i kazała Alcestowi iść do domu. Żałowałem, że Alcest odchodzi, tak dobrześmy się bawili, ale zrozumiałem, że lepiej nie sprzeciwiać się mamie; nie wyglądało na to, że ma ochotę żartować. Alcest podał mi rękę, powiedział: ,,Do zobaczenia”, i poszedł. Ja bardzo lubię Alcesta, to fajny kolega.

Mama popatrzyła na moje łóżko i zaczęła strasznie krzyczeć. Rzeczywiście, kiedy biliśmy się z Alcestem, rozgnietliśmy trochę czekoladek na pościeli. Czekoladki były też na mojej pidżamie i we włosach. Mama powiedziała, że jestem nieznośny, zmieniła pościel, zaprowadziła mnie do łazienki, gdzie wyszorowała mnie gąbką i wodą kolońską, i dała mi czystą pidżamę: niebieską w paski. Potem mama położyła mnie do łóżka i powiedziała, żebym jej nie odrywał od zajęć. Zostałem sam, wziąłem znowu książkę, tę o niedźwiadku.

Ten wstrętny wilk nie zjadł niedźwiadka, bo myśliwy go zabił, ale potem zjawił się lew, który chciał zjeść niedźwiadka, a niedźwiadek nie widział lwa, bo właśnie zajadał miód. Z tego wszystkiego zrobiłem się bardzo głodny, chciałem zawołać mamę, ale pomyślałem, że będzie zła - powiedziała przecież, żeby jej nie odrywać od zajęć - więc wstałem i poszedłem zobaczyć, czy nie ma czegoś dobrego w lodówce.

W lodówce było mnóstwo wspaniałych rzeczy, bo u nas się bardzo dobrze jada.

Wziąłem udko kurczęcia, a takie udko na zimno to pycha, ciastka z kremem i butelkę mleka.

Nagle usłyszałem za plecami krzyk: „Mikołaju!” Przestraszyłem się i wszystko wypadło mi z rąk. To mama weszła do kuchni i na pewno nie spodziewała się, że mnie tam zastanie. Na wszelki wypadek zacząłem płakać, bo mama wyglądała na strasznie zagniewaną. Ale mama nic nie powiedziała, zaprowadziła mnie do łazienki, wyszorowała gąbką i wodą kolońską, zmieniła mi pidżamę, bo popryskałem się mlekiem i kremem z ciastka. Mama włożyła mi pidżamę czerwoną w kratkę i kazała mi się natychmiast położyć, bo musiała uporządkować kuchnię.

Kiedy znalazłem się znowu w łóżku, nie chciałem już czytać książki o niedźwiadku, którego wszyscy chcieli zjeść. Miałem już dosyć takich niedźwiadków, przez które robiłem głupstwa. Ale leżeć tak i nic nie robić to było nudne, więc postanowiłem, że będę rysował.

Poszedłem do biurka taty, żeby wziąć potrzebne rzeczy. Nie chciałem brać pięknych kartek białego papieru, na których w rogu było napisane nazwisko taty błyszczącymi literami, bo wiedziałem, że się będzie na mnie gniewał, wolałem wziąć papiery, gdzie z jednej strony były jakieś zapiski, i które na pewno nie były już potrzebne. Wziąłem także stare pióro taty, to, które już się nie może więcej zepsuć.

Raz - dwa wróciłem do pokoju i położyłem się do łóżka. Zacząłem rysować fantastyczne rzeczy: okręty wojenne, które miotały ogień z dział do samolotów, a samoloty eksplodowały w powietrzu; fortece, do których szturmowało mnóstwo ludzi, a mnóstwo innych ludzi rzucało im różne rzeczy na głowy, żeby odeprzeć atak. Ponieważ przez dłuższą chwilę było cicho, więc mama przyszła zobaczyć, co robię. I znowu zaczęła krzyczeć. Muszę wam powiedzieć, że z pióra taty trochę cieknie i dlatego właśnie tata już nim nie pisze. To jest ogromnie praktyczne do rysowania eksplozji, ale wszędzie porobiły się plamy z atramentu, nawet na kołdrze i na kapie. Mama była zła i nie spodobało jej się też, że rysowałem na tych papierach, bo zdaje się, że zapiski po drugiej stronie to były dla taty jakieś ważne rzeczy.

Mama kazała mi wstać, zmieniła pościel, zaprowadziła mnie do łazienki, wyszorowała pumeksem, gąbką i resztką wody kolońskiej.

Włożyła mi zamiast pidżamy starą koszulę taty, bo wszystkie moje pidżamy były już brudne.

Wieczorem przyszedł doktor, opukał mnie, a ja pokazałem mu język. Potem poklepał

mnie po policzku i powiedział, że już jestem zdrów i że mogę wstać.

Ale tego dnia jakoś się u nas nie wiodło z chorobami. Doktor zauważył, że mama źle wygląda, i kazał jej się położyć i dobrze wypocząć.

ŚWIETNIEŚMY SIĘ BAWILI

Kiedy szedłem po południu do szkoły, spotkałem Alcesta, który powiedział:

- A może by tak nie iść do szkoły?

Powiedziałem mu, że to niedobrze nie iść do szkoły, że pani będzie niezadowolona, że mój tata mówił, że jeśli chce się w życiu do czegoś dojść i zostać pilotem, to trzeba pracować, że mama się zmartwi i że to nieładnie kłamać.

Ale Alcest przypomniał mi, że po południu jest arytmetyka, więc powiedziałem:

„Dobrze”, i nie poszliśmy do szkoły.

Zamiast iść w kierunku szkoły, pobiegliśmy w drugą stronę. Alcest zadyszał się i nie mógł za mną nadążyć. Muszę wam powiedzieć, że Alcest to ten grubas, który ciągle je, no więc, naturalnie, to mu przeszkadza biegać, tym bardziej że moją specjalnością jest bieg na czterdzieści metrów - taka jest długość szkolnego podwórza.

- Alcest, pospiesz się - powiedziałem.

- Już nie mogę - odpowiedział Alcest, zaczął robić „uff, uff' i stanął.

Powiedziałem mu więc, że lepiej się tu nie zatrzymywać, bo nasze mamy i tatusiowie mogą nas zobaczyć i nie dadzą nam deseru, i że po mieście chodzą szkolni inspektorzy, którzy nas wpakują do ciemnicy, gdzie dostaniemy tylko chleb i wodę. Kiedy Alcest to usłyszał, zaraz się zrobił ogromnie silny i zaczął biec tak szybko, że go nie mogłem dogonić.

Zatrzymaliśmy się bardzo daleko, jeszcze dalej niż sklep pana Compani, który jest bardzo miły i u którego mama kupuje konfitury z truskawek, okropnie fajne, bo nie mają pestek tak jak morele.

- Tu jesteśmy bezpieczni - powiedział Alcest, wyjął biszkopty z kieszeni i zaczął jeść, bo, jak mi powiedział, to gonienie zaraz po drugim śniadaniu zaostrzyło mu apetyt.

- To był świetny pomysł, Alcest - powiedziałem. - Kiedy pomyślę o kolegach, którzy właśnie mają arytmetykę, chce mi się z nich śmiać.