- Mnie też - powiedział Alcest i zaczęliśmy się śmiać.
Kiedy skończyliśmy się śmiać, zapytałem Alcesta, co będziemy robili.
- Sam nie wiem - powiedział. - Moglibyśmy pójść do kina.
To też był okropnie dobry pomysł, ale nie mieliśmy pieniędzy. W kieszeniach znaleźliśmy sznurek, kulki, dwie gumki i okruchy. Okruchów nie włożyliśmy z powrotem, bo one były w kieszeni Alcesta i Alcest je zjadł.
- Phi! - powiedziałem. - Nic nie szkodzi. Chłopaki i tak wolałyby być z nami tutaj, nawet bez kina!
- Phi! - powiedział Alcest. - Właściwie to wcale nie miałem ochoty na tę Zemstę szeryfa.
- Phi! - powiedziałem. - Jakiś tam kowbojski film!
I poszliśmy przed kino pooglądać fotosy. Był także dodatek rysunkowy.
- A może byśmy poszli na skwer? - zaproponowałem. - Zrobimy piłkę z papieru i potrenujemy.
Alcest powiedział, że myśl jest niegłupia, ale po skwerze chodzi dozorca i jeżeli nas zobaczy, zapyta, dlaczego nie jesteśmy w szkole, i zaprowadzi nas do ciemnicy, i dostaniemy tam tylko chleb i wodę. Alcest na samą myśl o tym poczuł głód i wyciągnął z teczki kanapkę z serem. Poszliśmy ulicą i kiedy Alcest skończył jeść kanapkę, powiedział:
- Chłopakom w szkole nie jest tak fajnie, jak nam!
- Masz rację - powiedziałem - a poza tym już jest za późno, żeby iść na lekcje -
wlepiliby nam karę.
Oglądaliśmy wystawy i Alcest wytłumaczył mi, co leży na wystawie w wędliniarni, a potem robiliśmy miny przed perfumerią, gdzie były lustra, ale odeszliśmy, bo ludzie w sklepie patrzyli na nas i wyglądali na zdziwionych.
Na wystawie u zegarmistrza zobaczyliśmy, która godzina - było jeszcze bardzo wcześnie.
- Fajnie - powiedziałem. - Możemy się jeszcze zabawić, zanim wrócimy do domu.
Byliśmy już zmęczeni tym chodzeniem i Alcest zaproponował, żebyśmy poszli na pusty plac, gdzie nikt nie przychodzi i gdzie można usiąść na ziemi. Ten plac jest fajny i zaczęliśmy ciskać kamieniami w puszki od konserw. Kiedy nam się to znudziło, usiedliśmy na ziemi i Alcest wyciągnął swoją ostatnią kanapkę z wędliną.
- Teraz na pewno chłopaki rozwiązują zadania - powiedział.
- Nie - powiedziałem - teraz już jest chyba pauza.
- Phi! Czy uważasz, że pauza to takie zabawne? - zapytał Alcest.
- Też coś! - odpowiedziałem i zacząłem płakać, bo w końcu, naprawdę, to wcale nie było takie śmieszne siedzieć tu tylko we dwóch; nic nie można robić, trzeba się ukrywać i ja miałem rację, że chciałem iść do szkoły, nawet na arytmetykę, i gdybym nie spotkał Alcesta, byłbym teraz na pauzie i grałbym w kulki i w policjantów i złodziei, a ja jestem cholernie mocny w grze w kulki.
- Czego się tak mażesz? - zapytał Alcest.
- Przez ciebie nie bawię się teraz w policjantów i złodziei - powiedziałem mu.
To się nie podobało Alcestowi.
- Wcale cię nie prosiłem, żebyś szedł ze mną - powiedział - a poza tym, gdybyś powiedział „nie”, poszedłbym do szkoły. To wszystko przez ciebie!
- Ach tak? - zapytałem Alcesta, tak jak mój tata pana Bledurt, naszego sąsiada, który lubi przekomarzać się z tatą.
- Właśnie tak - odpowiedział Alcest, tak jak pan Bledurt odpowiada tacie, i pobiliśmy się.
Kiedy skończyliśmy się bić, zaczął padać deszcz, więc wzięliśmy nogi za pas, bo na placu nie ma gdzie się schować, a moja mama nie lubi, jak moknę na deszczu, a ja prawie nigdy nie jestem nieposłuszny.
Alcest i ja stanęliśmy pod daszkiem przy wystawie zegarmistrza. Lał okropny deszcz i nikogo nie było na ulicy, tylko my, i to wcale nie było zabawne. Staliśmy tak i czekaliśmy, aż przyjdzie pora, kiedy się wraca ze szkoły.
Kiedy przyszedłem do domu, mama powiedziała, że jestem bardzo blady, że wyglądam na zmęczonego i jeżeli chcę, mogę jutro nie iść do szkoły, ale ja powiedziałem, że pójdę, i mama była bardzo zdziwiona.
No bo jutro w szkole, jak opowiemy, Alcest i ja, jakeśmy się fajnie bawili, chłopaki będą nam okropnie zazdrościć!
IDĘ Z WIZYTĄ DO ANANIASZA
Chciałem iść pobawić się z kolegami, ale mama powiedziała, że nie, że nie ma mowy, że ci chłopcy, do których chodzę, nie podobają się jej, że kiedy jesteśmy razem, broimy bez przerwy, i że jestem zaproszony na podwieczorek do Ananiasza, a Ananiasz jest bardzo grzeczny, dobrze ułożony i dobrze by było, gdybym brał z niego przykład. Wcale nie miałem ochoty iść na podwieczorek do Ananiasza ani brać z niego przykładu. Ananiasz jest pierwszym uczniem i pieszczoszkiem pani nauczycielki; on nie jest za dobry kumpel, ale go nie bijemy, bo nosi okulary.
Wolałbym iść na basen z Alcestem, Gotfrydem, Euzebiuszem i innymi kolegami, ale nawet nie próbowałem prosić - mama miała poważną minę. Ja zresztą zawsze słucham się mamy, a szczególnie, kiedy ma taką minę.
Mama kazała mi się wykąpać, uczesać, włożyć niebieskie marynarskie ubranko, to, które ma zaprasowane kanty, białą jedwabną koszulę i krawat w groszki. Byłem ubrany jak na ślub mojej kuzynki Elwiry, wtedy kiedy się tak rozchorowałem po przyjęciu.
- Nie rób takiej ponurej miny - powiedziała mama. - Zobaczysz, jak ci będzie przyjemnie u Ananiasza - no i wyszliśmy z domu; bałem się tylko, że spotkam kolegów: ale by się śmieli, gdyby mnie zobaczyli tak ubranego!
Drzwi otworzyła mama Ananiasza.
- Jaki on milutki - powiedziała, pocałowała mnie i zawołała: - Ananiasz! Szybko!
Przyszedł twój przyjaciel, Mikołajek!
Ananiasz przyszedł, tak samo śmiesznie ubrany: miał aksamitne spodenki, białe skarpetki i jakieś dziwne czarne sandałki, bardzo błyszczące. Wyglądaliśmy jak dwa pajace.
Ananiasz nie wydawał się zbyt zadowolony, że przyszedłem, podał mi rękę, taką miękką, jak żaba.
- Zostawiam go - powiedziała moja mama. - Mam nadzieję, że będzie grzeczny.
Przyjdę po niego o szóstej.
Mama Ananiasza powiedziała, że jest pewna, że się będziemy dobrze bawili i że ja będę bardzo grzeczny. Mama popatrzyła na mnie, jakby trochę niespokojna, i wyszła.
Podwieczorek był pyszny: była czekolada, ciastka, biszkopty, i nie trzymaliśmy łokci na stole. Potem mama Ananiasza powiedziała, żebyśmy poszli do pokoju Ananiasza i żebyśmy się grzecznie bawili.
Kiedyśmy weszli do tego pokoju, Ananiasz od razu mi powiedział, żebym go nie bił, bo on ma okulary, że będzie krzyczał i że jego mama każe mnie wsadzić do więzienia.
Powiedziałem mu, że mam wielką ochotę go trzepnąć, ale nie zrobię tego, bo przyrzekłem mojej mamie, że będę grzeczny. To się, widać, spodobało Ananiaszowi, bo powiedział, że możemy się już bawić. Zaczął wyciągać stosy książek: geografię, przyrodę, arytmetykę, i zaproponował, żebyśmy sobie poczytali i dla rozrywki rozwiązywali zadania. Powiedział, że ma fajne zadania o kurkach, z których leje się woda do nie zatkanej wanny, ta woda napełnia wannę i ucieka z niej w tym samym czasie. To był dobry pomysł, więc zapytałem Ananiasza, czy mogę zobaczyć wannę i że możemy się tak pobawić. Ananiasz spojrzał na mnie, zdjął
okulary, przetarł je, pomyślał chwilę, a potem powiedział, żeby iść za nim.
W łazience była duża wanna; powiedziałem Ananiaszowi, że moglibyśmy nalać do niej wody i puszczać okręty. Ananiasz powiedział, że mu to nigdy nie przyszło do głowy, ale że to wcale niezły pomysł. Wanna napełniła się bardzo szybko aż po brzegi, ale co prawda, tośmy ją zatkali. Ananiasz był bardzo zakłopotany, bo okazało się, że nie ma okrętów.